Logo Przewdonik Katolicki

Prorockie powołanie

Bp Jan Tyrawa
Fot.

Wspólnym mianownikiem dla czytań liturgii Słowa dzisiejszej niedzieli jest powołanie prorockie. Powołanie to jest nie tylko uroczystym momentem życia, lecz także uświadomieniem, że odtąd całe życie wybranego będzie podporządkowane Bogu.

 

Można zatem mówić przy tej okazji o konsekracji proroka. Z wypełnieniem misji prorockiej wiąże się ciężar trudu, ale też i Boża opieka.

Prorok zostaje powołany, aby obwieszczać słowo Boże, nawet wówczas gdyby przyszło mu stanąć przeciw wszystkim. Historia Izraela zna wiele świadectw, że w tym stawaniu przeciw wszystkim wielu z nich straciło życie, odnosząc jednak ostateczne zwycięstwo, bowiem ich gwarantem był sam Bóg. Wierność stawała się miarą wielkości. Przykładem może być ukazany dzisiaj prorok Jeremiasz.

Los proroka spotkał także Jezusa Chrystusa. Całe Jego życie przez wierne wypełnienie misji stało się ofiarą. Chrystus nie ofiarował Bogu „czegoś”, lecz Siebie, kiedy w wypełnieniu misji, dla której został posłany, nie cofnął się przed niczym, nawet wówczas, gdy alternatywą stała się śmierć na krzyżu.

Perykopa dzisiejszej Ewangelii stanowi fragment początku działalności Jezusa Chrystusa. Dla ogólniejszego planu trzeba przypomnieć, że Łukasz w kompozycji swojej Ewangelii dzieli ją na dwie części: „Działalność Jezusa w Galilei” (cz. 1), która rozpoczyna się od wystąpienia w Synagodze w Nazarecie, dzisiejsza Ewangelia przynosi drugą część tego wystąpienia, oraz (cz. 2) rozpoczynająca się 53 wierszem rozdziału 9 „Podróż do Jerozolimy”.

Przypomniany na wstępie cytat z proroctwa Izajasza (61, 1 in.), który mówi o Słudze Bożym, pozwala wypowiedzieć Jezusowi najistotniejszą myśl: «Dziś spełniły się słowa Pisma, któreście słyszeli» (4, 21). Swoim wystąpieniem w Synagodze w Nazarecie, Chrystus ogłasza, że skończył się czas oczekiwań i obietnic, skończył się czas Starego Testamentu, Starego Przymierza, a rozpoczyna się czas Nowego, czas zbawienia. Ten czas rozpoczyna się w momencie wystąpienia Jezusa, inauguracji czyli chrztem w Jordanie i kontynuowany jest aż po krzyż i zmartwychwstanie.

Jednakże już w tym pierwszy wystąpieniu Jezusa zawarty jest cały dramat, który swój kulminacyjny moment osiągnie w czasie Jego męki. Początkowo Jego słowa przyjęte zostały z aprobatą: «A wszyscy przyświadczyli Mu i dziwili się pełnym łaski słowom, które płynęły z ust Jego» ( 4, 22). Jednakże później ta atmosfera zakłócona została podejrzliwością i dezaprobatą wyrażoną w pytaniu, czyż «nie jest to syn Józefa?». Mesjańskiej godności i tej roli, jaką sobie przypisywał, nie mogli pogodzić z Jego pochodzeniem. A kiedy Chrystus im przypomni, że nie pierwszy raz odrzucają Proroka, «porwawszy się z miejsc, wyrzucili Go z miasta i wyprowadzili na urwistą górę..., aby Go strącić».

Wielorako zapewne można by tłumaczyć zachowanie się mieszkańców Nazaretu. Co najbardziej rzuca się w oczy, to rozczarowanie prozaicznością; spodziewali się Proroka na miarę „wielkości” chwili i zadania, jakie będzie miał do spełnienia, a tymczasem mają do czynienia «z synem Józefa», już czegoś bardziej prozaicznego nie można byłoby wymyślić. Jednakże dla nas ten moment powinien być wielce zastanawiający. Już Pascal zwrócił uwagę na to, że odrzucenie Jezusa przez część Żydów, właśnie ze względu na ową prozaiczność, nie mówiąc o zgorszeniu krzyżem, stanowi swoisty „dowód” na historyczność Jezusa, gdyby bowiem człowiek miał wymyślać Jezusa, zapewne nie byłby to «syn Józefa», a ktoś „wielki”, na miarę „wielkiego proroka”. W takiej sytuacji Jezusowi nie pozostało nic innego, jak «oddalić się».

To przypomnienie od odrzucaniu proroków i oddaleniu się Jezusa ukazuje, że najważniejszą dla Niego sprawą jest przyjęcie i realizacja Jego dzieła, przyjęcie i głoszenie Jego Ewangelii. Skoro nie uczynili tego Żydzi, naród, który jako pierwszy został powołany, z którego wywodził się Jezus i do którego został posłany, Jezus porzuca go, a zwraca się do pogan, którzy Jego dzieło podejmą i będą kontynuować. Ilustracją tego odrzucenia jest przypomnienie historii wdowy Sarepskiej (1 Krl 17, 9), czy Syryjczyka Naamana (2 Krl 5, 14), z podkreśleniem, że wówczas żadna wdowa i żaden trędowaty z domu Izraela nie doznał takiej łaski, jakie doświadczyli właśnie oni.

Kontemplacja dzieła Jezusa Chrystusa stała się źródłem inspiracji dla św. Pawła, aby wyśpiewać najwspanialszy hymn o miłości. Egzegeci radzą, aby słowo „miłość”, zastąpić słowem „Jezus” i wówczas odkryje się ostateczny sens tego hymnu.

To właśnie miłość nadaje ostatecznej wartości wszelkiemu dziełu człowieka. Nawet największa, najmocniejsza, heroiczna wiara na nic się zda, jeśli zabraknie miłości. Św. Paweł stopniuje poszczególne dzieła człowieka, od najmniejszych po największe i arcypożyteczne dla społeczności, aby pokazać, że bez miłości stają się bezwartościowe, gdy chodzi o życie wieczne.

Miłość nie zazdrości, bo zazdrość to smutek z powodu dobra, jakim cieszy się bliźni. Nie szuka poklasku, uznania, bo są to oznaki interesowności. Nie unosi się pychą, bo ta jest niezdolnością do skruchy i przebaczenia. Nie może być bezwstydna, bo bezwstyd do brak delikatności i taktu, smaku, który niesie zgorszenie bliźniego. Nie ma nić wspólnego z robieniem interesów, gniewem, natomiast jej drugie imię to ofiara i poświęcenie.

Miłość buduje się na prawdzie, to dwie największe wartości moralne. To prawda chroni miłość przed naiwnością, nie pozwala jej stracić kontaktu z realnością i czyni mocną wobec zwątpień i niepowodzeń. I dlatego też nigdy nie przeminie, bo ostatecznie to Bóg jest miłością.

Św. Paweł pisząc ten hymn i zamieszczając go w Liście do Koryntian, miał przed oczyma zapewne ich samych, ich wady i ułomności. Napisał go jednak tak, że zyskał uniwersalny charakter i każdy z nas może rozpoznać w nim swoje wady i braki, a co najważniejsze środki ich zaradzenia.

Wnioski z przesłania dzisiejszej liturgii Słowa mogą być zapewne wielorakie. Jednakże ukierunkowanie wydaje się być jednoznaczne. Każdy z nas wezwany jest do bycia prorokiem we własnym środowisku. Może właśnie dziś wezwanie to jest szczególnie pilne. Jesteśmy świadkami najróżnorodniejszych zawirowań moralnych, które im śmielej dochodzą do głosu, tym bardziej domagają się akceptacji. Już nie wystarcza popełnienie grzechu, ale trzeba obwieszczać go jako coś dobrego, dziś potrzebnego, bowiem na tym ma polegać postęp. Tym ma się różnić „dziś” od „wczoraj”.

Bycie prorokiem ma się budować na miłości. Miłość nie pozwala stać i patrzeć obojętnie, jak bliźni zatraca się w niewoli grzechu, bezideowości, życiowej pustce, banale dzisiejszej pseudo kulturze. A występuje i reaguje właśnie tak w imię prawdy.

Prawdy, że Jezus Chrystus umarł za nas i dla nas zmartwychwstał, abyśmy mogli cieszyć się życiem wiecznym. I stąd na tym świecie nie znaleźliśmy się przypadkowo, ale zostaliśmy posłani w misją, a jej spełnienie staje się jednocześnie nasza drogą do domu Ojca.

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki