We Wrocławiu miała powstać pralnia dla bezdomnych. Niemiecka firma Henkel zgodziła się być sponsorem proszków do prania i urządzeń. Ale nie chciała się zgodzić, aby zaproszony na konferencję prasową biskup pomocniczy wrocławski pralnię poświęcił. W efekcie organizatorzy, fundacja Społecznie Bezpieczni i Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta, zrezygnowali ze sponsora. Pralnia nie będzie otwarta, przynajmniej w zaplanowanym kształcie.
Kilka lat temu Tomasz Terlikowski napisał powieść, w której malował obraz przyszłego zlaicyzowanego społeczeństwa, w którym katolicy stają się mniejszością. Podlegają rozmaitym presjom państwa w imię „neutralności światopoglądowej”, na którą teraz powołała się niemiecka firma. Powiedzmy wprost: mniejszością prześladowaną. Inny mój znajomy wyśmiewał ten utwór z gatunku political fiction, twierdząc, że nie uchwycono w nim znaków czasu. Cechą współczesnych społeczeństw postindustrialnych ma być bowiem błoga obojętność wyrosła z zamożności, a nie ideologiczna gorliwość.
A jednak, wbrew temu co twierdził mój znajomy, ta gorliwość czy nawet nadgorliwość raz za razem się pojawia. Na zdrowy rozum, jeśli funkcjonariusze niemieckiej firmy są niewierzący, nie powinno im przeszkadzać, że w ich obecności ktoś inny odprawia, w ich mniemaniu, niezrozumiałe rytuały. Na tym polega wielość światów: jedni wierzą, inni nie.
Notabene spora liczba takich firm wcale nie bywa neutralna, przeciwnie, angażuje się w przeróżne akcje ideologiczne o przeciwnym wektorze niż tradycyjne chrześcijaństwo. Można też domniemywać, że gdyby ci reprezentanci „oświeconego Zachodu” zetknęli się z obrzędami jakiejś religii czy kultury dawnego Trzeciego Świata, uznaliby tolerancję wobec nich za swój obowiązek. Kolizja z „neutralnością” dotyczy tylko kościołów chrześcijańskich.
Zdziwienie, że katolickie stowarzyszenie uważa poświęcenie obiektu za taką samą część misji, jak pomoc ubogim, świadczy o bardzo szybko postępującym kulturowym wykorzenieniu. Czy to tylko problem Niemców? Sądząc po polskich wpisach pod artykułami opisującymi wrocławską historię – niekoniecznie. „To niech teraz klecha zakupi potrzebujący sprzęt i środki” – napisała jakaś pani. Mnóstwo ludzi okrzyknęło reakcję biskupa, który nie wszedł na konferencję, oraz fundacji rezygnującej z partnera za fochy, za przejaw małoduszności. W tym ujęciu to katolicy muszą się zawsze naginać. Druga strona „jest w prawie” im odmawiać czegoś, co kilka lat temu zaledwie uważano za naturalne.
Można do woli się zastanawiać, czy to ewidentne przegięcie nie jest reakcją na nadobecność religii w życiu publicznym, na jej wykorzystywanie w polityce. Tak, zdaje się, uważa dzisiejszy Tomasz Terlikowski i prowadzi, wraz z licznymi środowiskami katolickimi, „krucjatę” w jedną stronę. Polega ona na walce z kościelnymi patologiami i kościelną pychą. Problemu arogancji i braku wyobraźni świata laickiego nie ma, a w każdym razie nie warto się nim zajmować.
Nawet jeśli to reakcja na różne niedawne przesady, nie przestaje być ona reakcją absurdalną. Wypychanie religii poza przestrzeń już nie polityki, a życia społecznego, koliduje w moim przekonaniu po prostu z wolnością. Przecież ona ma polegać nie na ukrywaniu tego, co nam niemiłe, a na koegzystencji różnych postaw, kodów kulturowych, rozmaitych wyborów. Najwyraźniej jednak wojujący liberalizm, dopiero co stłamszony i pokazujący własne rany, postanawia się odegrać. A rozmaici ludzie kupują, często bezmyślnie, nowe reguły gry. Oddzielnym problemem jest, jak na to reagować. Ale nie udawajmy, że tak się nie dzieje.