Wśród części wiernych w jednej z diecezji pojawiła się sugestia cenzury. Brzmi to może zaskakująco, zwłaszcza w wieku walki o wszelakiego rodzaju wolności, z wolnością słowa na czele. Ale jest w tym sensus fidei ludu Bożego. O co chodzi?
W jednej z syntez diecezjalnych pojawił się postulat, by kontrolować treści dotyczące wiary i moralności, które pojawiają się w internecie. Chodzi o to, by korzystający z tych treści mieli pewność, że są one zgodne z Magisterium Kościoła, że nie wprowadzają w błąd, że nie odciągają od tego, co mówi Objawienie Boże. Trudno powiedzieć, w jaki sposób można byłoby dokonywać kontroli w tak dynamicznej przestrzeni, jaką są chociażby media społecznościowe. Czy to w ogóle jest możliwe?
Na pytanie o możliwość – użyjmy tego niemodnego słowa – cenzurowania treści religijnych w internecie nie będę próbował dzisiaj odpowiedzieć. Chciałem raczej zwrócić uwagę na to, z czego taki postulat wynika. Wierni chcą – i mają do tego prawo – słyszeć nieskażoną naukę Kościoła. Skoro proszą Kościół o to, by im wyraźnie wskazywał, które treści z Objawieniem są zgodne, a które nie, znaczy, że z jednej strony spotykają takie, które w ich odczuciu budzą co najmniej wątpliwości co do wierności Magisterium, z drugiej – sami nie czują się na tyle kompetentni, by to rozsądzić. I nie, nie są to treści pochodzące spoza Kościoła, wręcz przeciwnie – jest to nauczanie pochodzące z wewnątrz, i to nie tylko obecne w internetowych blogach, vlogach czy social mediach, ale – spójrzmy na problem szerzej – również zasłyszane na kazaniu w parafialnym kościele, podczas nauk rekolekcyjnych czy w sakramencie pokuty i pojednania.
To, że pośród nas pojawią się fałszywi prorocy zapowiadał już sam Jezus. Błędną naukę koryguje już św. Paweł w swoich listach, na niebezpieczeństwo zwiedzenia zwracają uwagę pisma Janowe. W historii Kościoła sobory zwoływano po to, by jasno sformułować artykuły wiary, a zarazem wyraźnie wykazać błąd. A przecież błądzącymi byli często duchowni, jak choćby Ariusz, ksiądz, teolog z Aleksandrii. Nawet późniejszy urząd Świętej Inkwizycji czy indeks ksiąg zakazanych, niezależnie od tego, jak je dzisiaj oceniamy, powstały właśnie w kontekście głoszenia błędnych nauk. Pamiętam, że jeden z dominikanów, wszak brat kaznodzieja, żartował, że przeciętnie ksiądz w kazaniu popełnia trzy błędy, żeby nie użyć mocniejszego słowa – herezje. Oczywiście mówił to z przymrużeniem oka, ale mówiąc o sprawach wiary i moralności, a szczególnie odnosząc je do teraźniejszości, próbując aplikować do codzienności i starając się czytać znaki czasu, można nieraz zwyczajnie się pomylić, nieprecyzyjnie wyrazić. Dlatego słusznie lud Boży woła o opinię Kościoła. Bo to właśnie Kościół, czyli wspólnota wiernych złączona więzami jedności ze swoim biskupem, a w konsekwencji ze wszystkim biskupami razem z papieżem, jest tym obiektywnym punktem odniesienia do naszych osobistych, subiektywnych odczuć, spostrzeżeń, interpretacji, wniosków czy opinii.
Obok tych, którzy zwyczajnie się pomylili, mamy też takich, którzy – bez oceny motywów, zakładając nawet, że wynikają z pobożności i gorliwości – nauczają błędnie. W ostatnim czasie nie brakuje kaznodziejów, co do których wysuwane są wątpliwości odnośnie do zgodności ich nauk z Objawieniem Bożym. Często polemika z nimi, z ich tezami, odbierana jest jako atak. Nie tak powinno być. Człowiek, który głosi Ewangelię, jeśli głosi ją w prawdzie, nie musi obawiać się krytyki. Nauka Boża sama się obroni. Jeśli jednak nauczałby inaczej, lepiej, by w porę błąd został wskazany, a on miał szansę skorygować swoje nauczanie. W Ewangelii Jezus o tych, którzy gorszą maluczkich, a takim zgorszeniem może być nauczanie sprzeczne z Ewangelią, choć nią podszyte, mówi mocne słowa…
Przyznam, że pisząc ten tekst cały czas zastanawiam się, czy operować nazwiskami. Nie robię tego w tej chwili tylko dlatego, żeby nie zostać od razu włączonym do chóru piewców lub krytyków tego czy tamtego kaznodziei. Bo niestety traktujemy dziś rzeczywistość zero-jedynkowo. Albo się jest za kimś totalnie, albo totalnie jest się przeciwko niemu. Mnie dzisiaj chodzi tylko o zwrócenie uwagi, że nawet najszlachetniejszy i najgorliwszy kaznodzieja, który gromadzi wokół siebie tysiące ludzi, może błądzić i powinien mieć w sobie na tyle pokory, by przyjąć correctio fraterna. Chyba że nie jest prawdziwym prorokiem…
A skoro o wołaniu ludu Bożego o naukę niezmąconą… Czym zajmuje się cenzor kościelny, czym jest imprimatur i czy możliwe jest udzielenie e-imprimatur, wyjaśnia Monika Białkowska (s. 20). A o wątpliwościach dotyczących tego, czy Kościół w Niemczech wciąż jeszcze idzie drogą Ewangelii, czy podąża ku schizmie, czyli na jakim etapie jest niemiecka droga synodalna, pisze Tomasz Budnikowski (s. 16).