Logo Przewdonik Katolicki

Czujni biskupi, mądrzy wierni

Monika Białkowska
fot. Franco Origlia/GATTY IMAGES

Chcemy być pewni, że nikt nas nie zwodzi. To dobrze. Jednak pełna kontrola publikowanych treści w świecie mediów elektronicznych nie jest możliwa. Pozostaje nam formacja dorosłych oraz poczucie odpowiedzialności biskupów za misję, która została im powierzona.

Od czasu do czasu – zwłaszcza przy okazji wystąpień księży, których nauczanie budzi wątpliwości – pojawia się w Kościele wołanie o większą kontrolę nad publikowanymi (zwłaszcza w internecie) treściami. Jest w tym wołaniu tęsknota nie tyle za ograniczeniem wolności wypowiedzi księży, ile raczej tęsknota za pewnością, że to, co od nich otrzymujemy, zawsze jest w pełni zgodne z nauczaniem Kościoła. We wnioskach synodalnych diecezji pelplińskiej zapisano: „Luźna formuła mediów społecznościowych, w których każdy może wyrazić opinię na dowolny temat, sprawia, że w imieniu Kościoła wypowiada się wiele osób. Dotyczy to szczególnie <internetowych ewangelizatorów>, zarówno duchownych, jak i świeckich, którzy pozwalają sobie na indywidualne interpretacje nauki Kościoła i Ewangelii wielokrotnie sprzeczne z Magisterium Kościoła. Przez to wirtualna rzeczywistość rodzi chaos. Propozycją zapobiegania takiego stanu rzeczy byłoby wprowadzenie certyfikatu zgodności z nauczaniem Kościoła (e-imprimatur)”.

Bądź sędzią moich pism
Czym w ogóle jest imprimatur? Jakkolwiek niepopularnie to zabrzmi w demokratycznym i pluralistycznym świecie, imprimatur związany jest z cenzurą. Owa cenzura jednak ma swoje korzenie już w IV wieku chrześcijaństwa i zaczęła się od – autocenzury.
Żeby zrozumieć, jakim wysiłkiem jest to przekazanie prawdy bez zafałszowania, trzeba sobie wyobrazić, że mamy opowieść: skomplikowaną, długą i zupełnie inną od wszystkiego, co dotąd znał świat: opowieść o życiu Jezusa, o Jego zmartwychwstaniu, o Jego słowach, Jego uczniach i o pierwszych wspólnotach, które wyrastały po zmartwychwstaniu. Tę opowieść chcemy przekazywać najpierw w świecie, w którym mało kto potrafi czytać i pisać – a potem przez setki i tysiące lat kolejnym pokoleniom najróżniejszych kultur. Ten przedziwny „głuchy telefon” przez pokolenia wymaga olbrzymiej pieczołowitości, żeby opowieść wciąż była o tym samym Jezusie, żeby Jego obrazu w niczym nie zniekształcić.
Ojcowie Kościoła w IV wieku mogli nie myśleć o pokoleniach, które żyć będą setki lat później. Z pewnością jednak myśleli o tych, którzy ich otaczali i mieli świadomość własnych ograniczeń. Dlatego pisząc, poddawali się z własnej woli kontroli innych uczonych wierzących. Św. Ambroży wysyłał swoje gotowe dzieła przed ich opublikowaniem do biskupa Sabina z Piacenzy. Pisał przy tym: „Proszę cię, abyś był sędzią tych pism. Pragnę bowiem nie tyle, aby moje dzieła, które niekiedy publikuję, były przez ciebie czytane, lecz aby zostały poddane osądowi twojego wyroku. Przeto w duchu życzliwości przyjmij postawę krytyczną i przebadaj wszystko szczegółowo”. Św. Augustyn odwoływał się do osądu papieża Bonifacego, jemu wysyłając swoje dzieła z prośbą o przegląd i poprawki. Było dla nich oczywiste, że każda ludzka myśl jest zawodna, a jeśli razem mają przekazać znaną im prawdę, muszą się w tym przekazywaniu korygować i wspierać.

Byle nie szkodzić
Do XII wieku ta dobrowolna cenzura była tylko zwyczajem. Prawnie uregulowali to najpierw franciszkanie, którzy za publikowanie poza zakonem bez cenzury musieli pościć trzy dni o chlebie i wodzie. Potem obowiązek cenzurowania dzieł wprowadzono na uniwersytecie paryskim, a jego śladem na innych uniwersytetach w Europie.
Sprawa nabrała jednak powagi dopiero wówczas, gdy wynaleziono druk. W roku 1487 papież Innocenty VIII w specjalnej bulli ogłosił, że wszystkie pisma przed wydrukowaniem mają być przedłożone biskupowi do zatwierdzenia, pod groźbą klątwy i kary pieniężnej. Przepis był restrykcyjny, bo dotyczył zarówno dzieł religijnych, jak i świeckich, ale nie jest pewne, czy był powszechnie przestrzegany. Potem Sobór Laterański V w 1515 r. nakazał czytanie każdego dzieła dwóm cenzorom, a za drukowanie tego, co niezgodne z wiarą katolicką, groziła nie tylko ekskomunika, ale też zniszczenie całego nakładu książki, kary finansowe i pozbawienie prawa drukowania książek na rok. „Rozciągnęliśmy swoją pieczę nad sprawą drukowania książek – pisał wówczas papież – aby to, co zostało wynalezione na chwałę Bożą, dla pomnożenia wiary oraz dla upowszechnienia dobrej sztuki, nie przeciwstawiło się swemu celowi, przynosząc szkodę zbawieniu chrześcijan”.
Z czasem przepisy w tej kwestii ewoluowały, kościelni cenzorzy przestali kontrolować te dzieła, które nie dotyczyły wiary i Kościoła. Papież Benedykt XIV przyznał autorom prawo do obrony. W Kodeksie prawa kanonicznego z 1917 r. znalazł się jeszcze zapis o cenzurze uprzedniej czasopism, a nawet świętych obrazków, w KPK z 1983 r. już tych zapisów nie ma. Obecnie cenzurze kościelnej podlegają księgi liturgiczne, modlitewniki, katechizmy i podręczniki do katechizacji, podręczniki do szeroko pojętej teologii (również prawa kanonicznego czy historii Kościoła), zbiory dekretów i akt oraz te pisma dotyczące wiary i obyczajów, które dystrybuowane są w kościołach i kaplicach. Tylko tyle – niezależnie od tego, jak bardzo czasem tęsknilibyśmy za większą kontrolą.

Po to jest biskup
Skąd takie ograniczenia w kościelnej cenzurze? Stąd, że podlega jej tylko wykład wiary i moralności, a nie opinie na ten temat. Prawo do wyrażania opinii mają wszyscy wierni. Mają również prawo szukać informacji w różnych źródłach. Cenzurze uprzedniej (przed publikacją) podlega zatem tylko to, co jest oficjalnym głosem w imieniu Kościoła i dotyczy wprost wiary i moralności. Ma to dać wiernym poczucie bezpieczeństwa, że otrzymują prawdziwą, czyli czystą naukę Kościoła, naukę Jezusa, przekazaną przez apostołów i biskupów.
Tymi, którzy mają obowiązek czuwać, by nauka Kościoła nie została wypaczona, są właśnie biskupi. Nie oznacza to oczywiście, że każdy biskup w każdej wypowiedzi jest nieomylny, ale w Kościele wierzymy, że choć pojedynczy biskup może się mylić, to wszyscy razem, jako kolegium biskupów, w łączności z papieżem mają charyzmat nieomylności. Oni również zatem podlegają weryfikacji wewnątrz tego kolegium – mogą być przez papieża upomniani.
Najważniejsze jest tu jednak pojęcie Urzędu Nauczycielskiego Kościoła. Jak definiuje to ks. prof. H. Seweryniak, jest to „ustanowiony przez Chrystusa urząd, uosobiony w papieżu i kolegium biskupów złączonych więzami jedności z papieżem. Spoczywa na nim prawo i obowiązek autentycznego nauczania i autorytatywnej interpretacji prawdy objawionej w wiernym podporządkowaniu słowu Bożemu, w świetle Tradycji Kościoła i w poczuciu troski o ewangeliczne odczytywanie znaków czasu”. Jeśli zatem biskupi zaprzestaliby (z różnych powodów) owej troski o zachowanie autentycznego nauczania – jeśli nie kontrowaliby, co w imieniu Kościoła jest głoszone – jeśli nie upominaliby błądzących i nie ostrzegali wiernych przed możliwością zwiedzenia, sprzeniewierzyliby się swojemu podstawowemu powołaniu. Biskupi są po to, by w łączności z papieżem czuwać, żeby w owym mistycznym „głuchym telefonie” przez wieki w nauczanie o Jezusie nie wkradł się żaden fałsz.

Cenzura w praktyce
W 1983 r. Kongregacja Nauki Wiary wydała instrukcję na temat sposobów kontroli biskupów nad publikowanymi treściami. Jest w niej określone to, o czym wspomniano na początku – że kontroli podlegają pisma dotyczące wiary i obyczajów, określone w KPK. Odpowiedzialny za taką kontrolę jest papież przez Kongregację Nauki Wiary (od tego roku zgodnie z konstytucją apostolską Prædicate evangelium nazywana dykasterią, która może sama kontrolować niektóre wydawnictwa), konferencje biskupów i biskupi na terenie swoich diecezji i przełożeni zakonni w randze biskupa.
Biskup sam może być cenzorem, ale częściej powierza tę funkcję osobie kompetentnej – może to być i duchowny, i świecki. Konferencja episkopatu może stworzyć listę cenzorów do dyspozycji wszystkich biskupów. Może wreszcie stworzyć całą komisję do konsultacji biskupów, co jest ważne zwłaszcza w przypadku cenzurowania dzieł złożonych, dotykających różnych dziedzin teologii.
Zadaniem cenzorów nie jest złapanie kogoś na błędzie, ale wykazanie, że dana treść dla wiary i moralności nie jest szkodliwa. Cenzor musi dobrze odróżniać myśli objawione (i tych strzec najbardziej) od myśli powszechnie akceptowalnych i od opinii autora, do których to opinii każdy autor ma prawo (pod warunkiem że wyraźnie odróżnia swoje opinie od nauki Kościoła). Zakończeniem pracy cenzora jest wydanie opinii, czy dzieło zaleca, bo nie ma w nim nic, co sprzeciwiałoby się publikacji (nihil obstat), czy powinno zostać odrzucone. Opinia ta trafia do biskupa, który może, ale nie musi się do niej przychylić: jest ona dla niego pomocą, nie jest zobowiązująca. Jeśli biskup wydaje zgodę na druk, do książki wpisywana jest adnotacja: imprimatur.

Cenzura w internecie
Tak wygląda współcześnie kwestia cenzury dzieł drukowanych. Zwrócić tu trzeba uwagę na to, że dotyczy ona jedynie dzieł drukowanych i jest cenzurą uprzednią. Nie ma w Kościele praktyki stałej kontroli czy prowadzenia nasłuchu wszystkich treści dotyczących wiary. Oczywiście, jeśli ktoś ma wątpliwości co do prawdziwości nauczania czy to osoby duchownej, czy świeckiej, może te wątpliwości zgłosić do swojego biskupa z prośbą o wydanie opinii. Prewencyjnie jednak taka kontrola nie jest prowadzona: ograniczałoby to wolność człowieka, jego intelektualne poszukiwania, zadawanie pytań, a przecież właśnie w ten sposób Kościół czyta znaki czasu i aplikuje Ewangelię do swojego czasu.
Trudno jest wyobrazić sobie e-imprimatur: kościelnego cenzora, przesłuchującego godziny krążących w internecie nagrań. Jeszcze trudniej wyobrazić sobie jego wpływ na zaprzestanie publikacji. W epoce mediów cyfrowych i mediów społecznościowych takie próby byłyby z góry skazane na porażkę.

Księża pod kontrolą
Kościół może mieć wpływ na tych, którzy są jego oficjalnymi przedstawicielami, czyli na księży. I to rzeczywiście się dzieje, choć również w ograniczonym zakresie. Kodeks prawa kanonicznego precyzuje, że w mediach, które wyraźnie atakują religię i dobre obyczaje, księża występować mogą jedynie za zgodą swojego biskupa. Szczegółowe regulacje na ten temat wydała Konferencja Episkopatu Polski w 2004 r. (zatwierdzone przez Stolicę Apostolską w 2005 r.). Zapisano w nich, że duchowni w mediach powinni odznaczać się nie tylko wiernością Ewangelii, ale też roztropnością, żeby nie wypowiadać się w dziedzinach, w których nie są kompetentni. Głosić mają raczej Jezusa niż własne opinie. Do podjęcia stałej współpracy zobowiązani są uzyskać zgodę biskupa, a w telewizji występować powinni w stroju duchownym.
Przepisy te nie uwzględniają jeszcze internetu, a tym bardziej mediów społecznościowych. W maju ubiegłego roku powołana została przez KEP komisja, która miała zrewidować i uaktualnić obowiązujący dokument, ale o wynikach jej pracy na razie nic nie wiadomo. Dokument ten nie rozwiąże zresztą wszystkich problemów: duża część budzącego wątpliwości nauczania odbywa się w czasie homilii czy konferencji, a udostępniana jest w internecie nie przez autorów, ale nagrywających wystąpienie słuchaczy. Wydaje się, że nawet wprowadzenie zakazu nagrywania niczego tu może nie zmienić, bo nad świeckimi Kościół nie ma sankcji karnych – poza tym te działania podejmowane są zwykle z gorliwości i pobożności.

Wiem, w co wierzę
Cóż pozostaje tym, którzy niepokoją się o wątpliwe teologicznie treści w internecie? Wydaje się, że skuteczne mogą być tylko dwie rzeczy. Po pierwsze, czujność biskupów, uważnie wsłuchujących się w głoszone przez księży treści i reagujących, zanim te treści wniosą zamęt do Kościoła, fałszując jego naukę. Po drugie zaś – jak najszybsze zajęcie się formacją dorosłych wierzących. To religijny analfabetyzm sprawia, że tak łatwo z pobożności pójść za fałszywą nauką, kiedy nie jesteśmy w stanie odróżnić zdrowej nauki od zatrutego ziarna. Katechezy biblijne, katechezy dogmatyczne, ale również katechezy z historii Kościoła, z uwzględnieniem herezji pojawiających na przestrzeni wieków, stanowić mogą najlepszą szczepionkę przeciwko temu, co z owych herezji czasem do nas powraca. I zapewne nie jest przypadkiem, że właśnie wołanie o katechezę dorosłych jest tym, co najgłośniej i najpowszechniej powraca w diecezjalnych syntezach synodalnych w Polsce (a często również na świecie). Musimy wiedzieć, w Kogo wierzymy, żeby nie iść za tworem jezusopodobnym: i odpowiedź na tę potrzebę jest jedną z najpilniejszych w Kościele w Polsce.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki