Logo Przewdonik Katolicki

Profilowe w koloratce

Ks. Wojciech Nowicki
fot. Etraveler/Getty Imeges

Po tym, jak polski episkopat opublikował dokument o występowaniu między innymi duchownych w mediach, niektóre zakony zaktualizowały swoje wewnętrzne zasady. Cenzura, powrót inkwizycji – zawrzało w sieci.

U porządkujmy: pod koniec marca na stronie Konferencji Episkopatu Polski ukazał się dekret promulgujący Dekret ogólny Konferencji Episkopatu Polski w sprawie występowania duchownych, członków instytutów życia konsekrowanego, stowarzyszeń życia apostolskiego oraz niektórych wiernych świeckich w mediach. Zawarte w nim zasady zaczęły obowiązywać 20 kwietnia. Dokument ten zastąpił poprzedni, przyjęty przez polskich biskupów w czerwcu 2004 roku.

Nowe media, stare problemy
Media, informując o nowych wytycznych episkopatu, skupiły się głównie na informacji o tym, że księża będą musieli mieć teraz zdjęcie w koloratce na swoich kontach w mediach społecznościowych. W zależności od tego, jak dziennikarze zgłębili dokument, wskazywali różne aspekty, w jednym jednak byli wyjątkowo zgodni – mówili przede wszystkim o obecności księży w social mediach, choć sam dokument traktuje temat szerzej.
Rzeczywiście, w stosunku do poprzedniego dokumentu, główna zmiana, a właściwie trzeba by raczej powiedzieć – uzupełnienie, poszerzenie, dopracowanie, dotyczy właśnie obecności w mediach społecznościowych. Gdy w czerwcu 2004 roku opublikowano zastąpiony niedawno dekret, najpopularniejszy dziś portal społecznościowy – Facebook – raczkował od czterech miesięcy.
Według raportu „Digital 2023: Global Overview Report” od Daterportal na podium mediów społecznościowych o największej liczbie użytkowników znaleźli się odpowiednio: Facebook, mający miesięcznie 2,958 miliarda użytkowników, dalej Youtube – 2,5 miliarda oraz Instagram i WhatsApp – po 2 miliardy.
Jak wspomniałem, Facebook powstał w lutym 2004 roku, Youtube – w 2005 r., Twitter – w 2006, WhatsApp – w 2009, Instagram – w 2010 r.,  zaś TikTok – w 2016. Nietrudno zauważyć, że dokument domagał się aktualizacji. Przez niemal dwie dekady rzeczywistość medialna zmieniła się nie do poznania, właśnie z powodu rozwoju tak zwanych nowych mediów. Na wszystkich obecni są duchowni i świeccy ewangelizatorzy. Na wszystkich można znaleźć treści religijne. Nieraz trudno je jakkolwiek zweryfikować.

Plusy dodatnie, plusy ujemne
Globalnie oceniłbym wszystkie dokumenty regulujące jakkolwiek obecność duchowieństwa w przestrzeni mediów społecznościowych pozytywnie. Przede wszystkim dlatego, że uznają one w ten sposób social media za istotne miejsce wymiany myśli i spotkań. Że tak jak obowiązują księdza pewne zasady na ambonie, czy gdy na zewnątrz reprezentuje Kościół, analogicznych zasad domagają się również sytuacje, gdy księża występują w mediach, tak tradycyjnych, jak i nowych. Ostatecznie są to miejsca publiczne.
I o ile ogólny wydźwięk dokumentu uznałbym za pozytywny, o tyle poszczególne rozwiązania niekoniecznie. Nie wszystkie wydają się adekwatne do specyfiki komunikacji w internecie. Niektóre mogą słusznie rodzić niepokojące pytania o wizję Kościoła.
Jest w tych dokumentach coś jeszcze. Gdyby przymknąć oko na to, że dotyczą występowania w mediach, większość norm równie dobrze nadałaby się do opisania zasad postępowania przedstawicieli Kościoła w biurze parafialnym albo szerzej: komunikacji personelu kościelnego z wiernymi. Ponieważ dokumenty przede wszystkim przypominają to, co jest najważniejsze: że naszym podstawowym celem jest głoszenie Ewangelii, dobro ludzi i szacunek wobec nich. Być może te ogólne normy są o wiele ważniejsze od szczegółowych rozwiązań, z którymi można zapewne polemizować.

Wierność Ewangelii
Po pierwsze, dokumenty warto czytać w pewnym kluczu, a wyznaczają go najczęściej pierwsze artykuły. Czasami dokumenty zawierają preambułę albo – jak regulacje południowej prowincji jezuitów – zasady ogólne. W nich zawiera się cel, dla którego dany dokument się wydaje, albo katalog wartości, jakimi kierują się jego prawodawcy. Jezuici na przykład podkreślają, że wypowiedzi w internecie mają przede wszystkim na względzie dobro ludzi i budujący wymiar. W tym kontekście zwraca się uwagę, by unikać wypowiedzi, które mogłyby rodzić zamęt, zgorszenie, wprowadzać podziały, wywoływać negatywne emocje czy prowadzić do osłabienia wiary albo dobrych obyczajów.
Dokument episkopatu, a za nim inne regulacje, podkreślają znaczenie wierności Magisterium Kościoła. Wierni mają prawo wiedzieć, czego naucza Kościół. Mają prawo do zdrowej, nieskażonej nauki wiary. W tym kontekście słuszne wydaje się zwrócenie uwagi na właściwe, merytoryczne przygotowanie tych, którzy w mediach występują.
Tu zresztą kłania się stara jak świat zasada dziennikarska: wyraźnie oddzielaj komentarz od informacji. Mało kto dziś tej zasady przestrzega. Niestety. Wydaje się, że mogłaby ona zostać zaadaptowana do medialnych wypowiedzi księży. Wyraźnie oddziel to, co jest nauczaniem Kościoła, oficjalnym, a co prywatnym zdaniem, komentarzem, opinią.

Jak na targowisku
Nowe regulacje nie zmieniają zasadniczych norm dotyczących występowania duchownych w mediach. Ci, którzy mogą wypowiadać się oficjalnie w imieniu Kościoła, muszą mieć na to zgodę. Ewentualnie umożliwia im to pełniona funkcja, na przykład redaktora naczelnego diecezjalnego tygodnika. To wydaje się oczywiste. Ale obok wypowiedzi oficjalnych, urzędowych jest też cały szereg innego rodzaju wypowiedzi: komentarzy, publicystyki, refleksji, medytacji, rozważań czy homilii.
I tu jest chyba pierwszy problem. Czy jesteśmy w stanie rozgraniczyć, kiedy ksiądz wypowiada się jako ksiądz, a kiedy jako osoba prywatna? Czy księdza w ogóle można postrzegać jako osobę prywatną? Czy ksiądz mógłby na przykład prowadzić bloga podróżniczego? Albo podcast o muzyce? Czy jeśli już angażuje się w mediach społecznościowych, musi mieć to zawsze cel ściśle ewangelizacyjny? Dokument KEP podaje wprawdzie, że celem może być również organizowanie komunikacji międzyludzkiej, ale jakby nie zakładał możliwości innej działalności.
Jeden z jezuitów przyrównał media społecznościowe do targowiska. Kiedy idziemy na zakupy, rozmawiamy o różnych sprawach. Wymieniamy poglądy. Nieraz trochę ponarzekamy. Innym razem posprzeczamy się. Czy ksiądz podczas zakupów na rynku powinien być zawsze w stroju duchownym? Czy może iść tam prywatnie, czy idzie zawsze jako reprezentant Kościoła? Czy, kupując ziemniaki, powinien mieć przede wszystkim cel ewangelizacyjny? Czy powinien poruszać się jedynie wokół tematów religijnych? Nikt przecież nie jest w stanie (na szczęście!) kontrolować wszystkich prowadzonych rozmów. Tym bardziej w internecie. Co nie znaczy, że jakieś zasady nas nie obowiązują.

Prawo krytyki
Jezuickie zasady mówią o tym, że w większości aktywność jezuitów w mediach społecznościowych jest ich prywatnym zaangażowaniem. Zarazem sugeruje jednak, że czytelnik i tak odbiera treści jako stanowisko jezuitów. Podobnie jak episkopat sugeruje, że wypowiedzi księdza zawsze odbierane są jako stanowisko Kościoła. Przyznaję, że trudno mi się z tym zgodzić. To prawda, że niektórzy upraszczają w ten sposób rzeczywistość, przyjmując każdą wypowiedź duchownego jako stanowisko Kościoła. Gdybyśmy jednak poszli za tą logiką, musielibyśmy uciąć wszelkie dyskusje. Być może zamknąć prasę katolicką albo i uniwersytety. Być może wyłączyć internet i zabronić chodzić na rynek na zakupy. Bo przecież wszędzie dyskutujemy.
Jezuici piszą, żeby komentarze w internecie nie były anonimowe. By jezuici nie bali się podpisać pod swoimi komentarzami. By kierowali się zasadami etyki chrześcijańskiej, nie naruszając ani dobrych obyczajów, ani praw autorskich, ani innych dóbr osobistych. A jednocześnie dokument sugeruje, że nie jest dopuszczalne, by dwaj jezuici prowadzili ze sobą publiczną polemikę. Dlaczego? Skoro kierują się wszystkimi wcześniej określonymi zasadami: kierują się dobrem, rozmawiają w sposób kulturalny, wymieniają opinie, dbają o zachowanie dobrych obyczajów – dlaczego nie mieliby polemizować. Gdzie mamy uczyć się rozmawiać, różnić, szanując się jednocześnie, jeśli nie właśnie w Kościele? Także tym, który obecny jest mediach społecznościowych.

Cenzura
Sporo kontrowersji wzbudził obowiązek przedstawiania do zatwierdzenia tekstów przed publikacją. To wyjątek z norm jezuickich. Dotyczą one jednak publikacji artykułów, a więc poważniejszych tekstów, nie wpisów czy postów. I w tym względzie nie stanowią niczego nowego. Nie tylko w zakonach, ale przecież także w publikacjach uniwersyteckich teksty przed publikacją przekazuje się do krytycznej oceny innych naukowców. Przypomnijmy, że również książki religijne zawierają imprimatur, to znaczy stwierdzenie przez cenzora kościelnego, że nie zawierają niczego sprzecznego z nauczaniem Kościoła.
Czy bulwersujące jest to, by zakonnik na prowadzenie aktywności w internecie miał zgodę przełożonego? Lub by ksiądz miał na to zgodę biskupa? Czy bulwersujące jest to, by w publikowane treści mieli wgląd przedstawiciele zgromadzenia czy wspólnoty? Nie wydaje mi się, skoro nie jest bulwersującym to, że zakonnik chcący kupić sobie buty również musi mieć zgodę przełożonego, albo gdy chce wyjechać na wakacje czy wygłosić konferencję. Życie we wspólnocie domaga się pewnych reguł, na które wszyscy w niej żyjący się zgadzają.
To, co budzi moją obawę, zawiera się w postulacie, by nie krytykować przełożonych kościelnych. Co ciekawe, niczego w tej sprawie nie reguluje dokument KEP. Natomiast dość szczegółowo omawia dokument jezuicki, uznający za absolutnie niedopuszczalne przypadki, w których przełożeni są atakowani i przeciwstawiani sobie nawzajem. Przyznaję, że to rodzi obawę o cenzurę zdrowej krytyki działania hierarchii kościelnej. Pytanie, czy to autor przywołujący sprzeczne wypowiedzi przełożonych przeciwstawia ich sobie, czy raczej oni sami sobie przeczą, a autor jedynie to pokazuje? Czy autor, który zwraca uwagę na błędy albo opieszałość przełożonych, krytykuje ich niesłusznie? Czy gdyby nie krytyka, wiele spraw nie ujrzałoby światła dziennego i nie zostało wyjaśnionych i rozwiązanych? Czy krytyka, mająca na celu dobro, nie jest nam w Kościele potrzebna?

Wizja Kościoła
Żyjemy w czasie, gdy dynamika zmian jest bardzo szybka. Zmieniają się nie tylko narzędzia komunikacji, ale i sam sposób komunikacji. Jeśli Kościół nie chce wypaść z gry, musi być obecny tam, gdzie ludzie są i rozmawiają.
Zmienia się też model życia społecznego. Czas porzucić w Polsce myśl o tym, że społeczeństwo jest wciąż chrześcijańskie i że da się restytuować christianitas. Świat wokół nas się zmienił, stał się pluralistyczny, demokratyczny, wielokulturowy, a my czasem wciąż działamy tak, jakbyśmy poruszali się w jednolitym systemie wartości. Być może nasze czasy bardziej niż kiedykolwiek przypominają początki: nasz głos musi się przebić, ale to zależy od tego, jaką będziemy wspólnotą wiary, jak będziemy tworzyć więzi, jak będziemy rozmawiać.
W końcu sam Kościół jest w procesie przemian. Zapoczątkował je na dużą skalę papież Franciszek, wskazując na model synodalny. Wyciągnął na pierwszy plan słuchanie, bycie tam, gdzie są ludzie, towarzyszenie im w ich problemach, wskazywanie kierunku i towarzyszenie w drodze. To oznacza, że także nasz sposób życia i komunikowania musi się zmieniać. Można sobie postawić pytanie, na ile nowe wytyczne dotyczące występowania duchowieństwa w mediach urzeczywistniają synodalność Kościoła.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki