Na otwarciu Pralni Społecznie Odpowiedzialnej prezydent Wrocławia Jacek Sutryk mówił: – To dobry przykład współpracy międzysektorowej. Oto sektor organizacji pozarządowych, czyli obywatelski, współpracuje z sektorem samorządowym, czyli samorządem miasta Wrocławia, który dalej zleca realizację takiego zadania, jak Pralnia Społecznie Odpowiedzialna. Na końcu mamy sektor biznesu, który pomaga finansowo w całym przedsięwzięciu.
W rzeczywistości współpraca ta wyglądała mniej różowo. Krótko przed rozpoczęciem uroczystości sprzed budynku odjechał bp Jacek Kiciński, kiedy okazało się, że sponsor pralni, firma Henkel, nie zgadza się na jej poświęcenie. Przez kilka dni trwała wymiana oświadczeń. Ostatecznie Henkel przeprosił, pralnia będzie działać. Informacje o skandalu zdążyły jednak obiec całą Polskę i wzbudzić wiele emocji. Sprawiły też, że coraz głośniej zaczęto zadawać pytania o sens święcenia pralni, strzelnic, basenów i innych tego typu miejsc.
Jeśli wydarzenia we Wrocławiu potraktować nie jako skandal, ale jako pretekst do poważnej rozmowy, poruszyć w niej trzeba kilka ważnych kwestii. Pierwsza z nich dotyczy ludzi. Druga dotyczy obrzędów. Trzecia wreszcie powinna być postawieniem pytań o przyszłość.
Po co ta pralnia
Pralnie dla osób w kryzysie bezdomności to niewątpliwie ważna inicjatywa, która przydałaby się w każdym większym mieście. Nieprzyjemny zapach, który często towarzyszy bezdomnym, utrudnia im przemieszczanie się po mieście, utrudnia znalezienie przygodnego choćby dachu nad głową. Budzi niechęć reszty społeczeństwa. Jest też przyczyną wstydu: żaden człowiek nie chce śmierdzieć. Oni jednak niewiele mogą na to poradzić. W wielu miejscach mogą już dziś skorzystać ze specjalnych łaźni czy nawet publicznych toalet, ale pranie jest w nich w zasadzie niemożliwe. A jeśli nawet udałoby się coś przeprać w umywalce, to w warunkach zimowych nie ma mowy o wysuszeniu ani kurtki, ani bielizny. Ludzie w kryzysie bezdomności traktują więc często ubrania jak jednorazówki i noszą je, dopóki same z nich nie spadną. Umożliwienie wyprania odzieży jest jednym z elementów przywrócenia tym ludziom godności. Z bardzo praktycznej strony jednocześnie daje im większe szanse na uzyskanie pomocy, chociażby w urzędach.
Wydaje się, że w czasie otwarcia wrocławskiej pralni o ludziach bezdomnych zapomniano. Stali się elementem przetargu, a nie podmiotem. W gruncie rzeczy przecież w Pralni Społecznie Odpowiedzialnej nie chodzi ani o to, żeby była poświęcona, ani o to, żeby jakaś firma zadbała o swój PR. Chodzi o to, żeby pomóc ludziom, którzy nie mają własnych domów. Chodzi o to, żeby niezależnie od własnych pomysłów i, tym bardziej, własnych ambicji doprowadzić dzieło do końca, tak, żeby służyło ludziom, a nie jego twórcom. Zdaje się, że obie strony konfliktu straciły ten cel z oczu tylko na chwilę. Na szczęście.
Kropidło na strzelnicy
Druga ważna sprawa i brak, który przez sytuację we Wrocławiu został boleśnie obnażony, to ogromne niezrozumienie – również wśród osób wierzących – z jakim spotykają się obrzędy, na razie nazwijmy je potocznie „obrzędami poświęcenia”. W oczach niektórych wierzących są to obrzędy, delikatnie mówiąc, nadmierne, odprawiane w dziwnych i często niepotrzebnych sytuacjach, budzące wątpliwości co do ich głębszej natury. W oczach mniej, albo w ogóle niewierzących, są po prostu okazją do pobierania sutej (według powszechnej opinii) ofiary w gotówce. Mowa tu o poświęcaniu strzelnic, urzędów i kolejnych odcinków autostrad, ale też o dorocznym poświęcaniu samochodów czy święceniu tej samej kredy na kolejnych Mszach św. w uroczystość Trzech Króli. Doszliśmy dziś do etapu, w którym ksiądz z kropidłem z jednej strony wydaje się nieodzowny na każdej niemal uroczystości otwarcia, z drugiej strony jest to element folklorystyczny, bo jego obecność mało kto czyta na płaszczyźnie wiary.
Konsekracja
Pierwszą kwestią, jaką trzeba wyjaśnić, są pojęcia. Język polski w kwestii poświęceń jest dość ubogi, a potoczne określenia obrzędów nie przystają do liturgicznej rzeczywistości.
Kościół wśród liturgicznych obrzędów wyróżnia m.in. konsekrację, poświęcenie i błogosławieństwo.
Głównym znaczeniem słowa „konsekracja” jest przemiana chleba i wina w Ciało i Krew Pańską. Wskazuje na to już św. Ambroży. W IV w. termin ten używany jest w odniesieniu do poświęcenia dziewic. Z czasem również oznaczał poświęcenie kościoła, a potem biskupa, ołtarza, pateny czy kielicha.
Po Soborze Watykańskim II słowo „konsekracja” zasadniczo odnosi się do przemiany eucharystycznej we Mszy św., do poświęcenia się dziewicy Bogu i do poświęcenia oleju krzyżma w Wielki Czwartek. Prawo kanoniczne z 1983 r., podobnie jak księgi liturgiczne, w odniesieniu do święceń biskupich, kapłańskich czy diakonatu używa określenia ordinatio. Z kolei w stosunku do poświęcenia kościoła i ołtarza obrzędy mówią o dedicatio (dedykacji).
Rozróżnienie jest istotne i warto zadbać o większą staranność w używaniu tych pojęć, również w mediach katolickich.
Poświęcenie
Inaczej niż w przypadku konsekracji, poświęcenie nie zmienia istoty danego miejsca, osoby czy rzeczy, ale jest oddaniem ich Bogu do dyspozycji, oddaniem na wyłączną służbę Bogu. Od konsekracji równi je także to, że w określonych warunkach można je cofnąć: poświęcony wcześniej kościół specjalnym obrzędem można przywrócić do rzeczywistości świeckiej, (tu znów w języku polskim będziemy mieć problem, bo obrzęd ten nazwiemy dekonsekracją, choć prawidłowo trzeba by go nazwać od-święceniem albo po prostu przeniesieniem do użytku świeckiego).
W liturgii posoborowej obrzęd poświęcenia (z łacińskiego: dedykacji) dotyczy przede wszystkim miejsc, które są wyłączone z codziennego użytku i oddane Bogu, kościołów i ołtarzy. Żadną miarą nie dotyczy pralni, autostrad, urzędów czy szkół. One pozostają świeckie, nigdy ze świeckiego świata się ich nie wyłącza. Dlatego mówienie o ich „poświęceniu”, choć powszechne, jest błędne.
Błogosławieństwo
To, co powszechnie i potocznie nazywane jest „poświęceniem”, w języku Kościoła jest po prostu błogosławieństwem. Święcona woda nie jest wodą poświęconą: jest wodą pobłogosławioną. Błogosławimy kaplice, palmy, wielkanocne potrawy, różańce, urzędy i pralnie. Nie poświęcamy ich, nie dedykujemy ich Bogu i nie wyłączmy z codziennego życia, oddając Jemu na służbę. To jest tylko – i aż – błogosławieństwo.
O co w takim razie chodzi w błogosławieństwach? Po co nam one i czy rzeczywiście są tak potrzebne?
Liturgiczne obrzędy błogosławieństw mówią, że „błogosławieństwa ustanowione przez Kościół są widzialnymi znakami, przez które wyraża się i urzeczywistnia uświęcenie ludzi w Chrystusie oraz uwielbienie Boga”. Błogosławieństwa mają sprawić, że sfera sacrum i profanum spotyka się w życiu człowieka nie tylko wówczas, kiedy jest on w kościele na modlitwie. Błogosławieństwa są zaproszeniem Boga w to, co robimy jako świeccy w świecie. Są też wyrazem wdzięczności, przyznaniem, że to, co mamy, otrzymaliśmy od Boga, że zdajemy sobie sprawę z wielkości daru i z Bożą pomocą chcemy udźwignąć powierzoną nam odpowiedzialność, służąc pomnażaniu miłości w świecie. Niezależnie od tego, jaką modlitwę błogosławieństwa odmawiamy, błogosławieństwo nigdy nie dotyka rzeczy: ono jest dla ludzi, którzy rzeczą czy miejscem będą się posługiwać.
Co błogosławimy?
Błogosławieństwa pojawiają się już w Starym Testamencie i towarzyszą najpierw ludowi Izraela, potem również Kościołowi, choć oczywiście w różnych formach. Już na przełomie II i III w. pojawiają się błogosławieństwa nie tylko ludzi, ale również sera i oliwek, ciut później także mleka z miodem, przynoszonego nowo ochrzczonym w ramach obrzędu chrztu.
Z czasem liczba błogosławieństw rosła – w kolejnych wydawanych przez Kościół rytuałach rosła też liczba błogosławionych przedmiotów. Błogosławiono wino na św. Jana, owoce na św. Błażeja, chleb na św. Agaty, ziarna na św. Marka. Błogosławiono pokarm dla ubogich, pielgrzymów, domy, sypialnie, łodzie i winnice, a nawet – już na początku XX w. – samoloty, sejsmografy, dworce i pociągi. Po Soborze Watykańskim II z wielu z nich zrezygnowano, ale również zaproponowano nowe, jak błogosławieństwo dziecka nieochrzczonego. Trzeba przyznać, że katalog wszystkich możliwych błogosławieństw jest bardzo rozbudowany. Są to jednak nadal tylko propozycje dla tych, którzy błogosławieństwa pragną i potrzebują – propozycje ujęte w krótkie modlitwy tak, by proszony o błogosławieństwo ksiądz nie musiał improwizować. Twierdzenie jednak, że wszystko to jest po to tylko, żeby dać pretekst do odbierania od wiernych kolejnych ofiar, wydaje się dużym i niesprawiedliwym uproszczeniem. Ani błogosławieństwa, ani tym bardziej ofiary nie są bowiem obowiązkowe.
Pytania o przyszłość
Bez wątpienia mamy często do czynienia z przesytem. Bez wątpienia mamy do czynienia z błogosławieństwami, przy których możemy pytać o ich sens. Być może przez nadmiar straciliśmy tę podstawową wrażliwość, która pozwala nam odróżnić, co godzi się błogosławić, a gdzie jest to gestem na miarę magii, która zapewniać miałaby proste bezpieczeństwo. Tak jak błogosławienie pralni, prowadzonej przez katolików jako dzieło miłości dla najuboższych, wydaje się uzasadnione: bo jest w tym i gest wdzięczności, i zobowiązanie do ewangelizacji miłością – tak nie do końca jasne wydaje się, w jaki sposób kierowcy pełnić mają dzieło miłosierdzia, wracając autostradą po pracy do domu albo w jaki sposób głoszą Chrystusa ludzie ćwiczący kraula na basenie. Wydaje się, że obrzędy błogosławieństwa, w imię ich uszanowania, ograniczać powinniśmy właśnie do tego, co wprost można nazwać dziełem ewangelizacji – i tylko do tego. Przynajmniej do czasu, dopóki znów nie odkryjemy głębokiego sensu błogosławieństwa.
Z drugiej strony wyraźnie widać, jak duże braki mamy w katechezie na ten temat, skoro po pięćdziesięciu latach od Soboru ludzie wierzący, katechizowani, uczestniczący w rekolekcjach i słuchający kazań nadal nie znają i nie odróżniają sensu poświęcenia i błogosławieństwa.
Otwarte pozostaje pytanie o błogosławienie przedmiotów, na przykład samochodów czy tornistrów. Owszem, jest to wciąż pretekst do zwołania ludzi w kościele. Ale nie można nie zadawać sobie tu pytania, czy aby na pewno towarzyszy temu odpowiednia katecheza. Jeśli wierni uważają, że poświęcony samochód będzie bezpieczniejszy, a z poświęconym tornistrem dziecko będzie się lepiej uczyć, to jest to myślenie magiczne. Kościół nie powinien czynić znaków takie myślenie wspierających. Znów znak wyprzedzać powinna stosowna formacja, której istnienie zakładaliśmy, jak widać, mocno się myląc.
Zrozumieć na nowo
Na koniec wreszcie wypada wrócić do Wrocławia i zauważyć jeszcze jedną ważną naukę na przyszłość. To nauka, która pozwoli Kościołowi lepiej i skuteczniej funkcjonować we współczesnym świecie.
Pralnia Społecznie Odpowiedzialna we Wrocławiu nie jest pierwszą w Polsce. Rok wcześniej taką samą otwierano w Gdańsku. Za jej otwarcie odpowiadały te same organizacje: Towarzystwo Pomocy im. św. Brata Alberta, Fundacja Społecznie Bezpieczni i firma Henkel. I dokładnie rok temu w Gdańsku pojawił się ten sam problem: Henkel odmówił zgody na błogosławieństwo pralni. Tam kryzys udało się zażegnać bez skandalu. Trudno jednak zrozumieć, dlaczego ci sami partnerzy rok później pozwalają sobie na ten sam błąd: na nieustalenie procedur, na nieustalenie warunków brzegowych, na brak rozmowy o tym, co dla nich istotne i w warunkach bardziej komfortowych niż przy zatrzaśniętych przed czyimś nosem drzwiach.
Wydaje się, że właśnie obrzędy błogosławienia stają się dziś w społeczeństwie papierkiem lakmusowym stosunku do Kościoła – a dla Kościoła ważną lekcją tego, że swojej obecności w społecznej przestrzeni nie może traktować jako w oczywisty sposób pożądanej. Nie oznacza to oczywiście wycofania się i nieobecności Kościoła. Oznacza to tylko, że musimy rozmawiać i uczyć się ustalać warunki. Oznacza, że sami przemyśleć musimy, co rzeczywiście błogosławienia się domaga i co błogosławić się godzi – być może również to, jak oderwać obrzęd błogosławienia od jakichkolwiek ofiar. Oznacza pilną konieczność katechezy na ten temat. Oznacza wreszcie, że zamiast wciskać komuś dobro na siłę, musimy proponować bogactwo, które Kościół ma, i umieć tym bogactwem zachwycać: tak, żeby ktoś o nie prosił i pragnął, a nie traktował nas jak natrętnego gościa. Kościół ma wielki skarb. Obyśmy go nie zeświecczyli, nie oderwali obrzędu od jego sensu i nie rozmienili skarbu na drobne.