Logo Przewdonik Katolicki

Szkoła czy więzienie?

Natalia Budzyńska
FOT. Ben White/Unsplash

A jednak nie do wiary, że szkoła wciąż wygląda tak samo. Mam na myśli system edukacji oparty na pruskiej pedagogice. Dzieci w tej szkolnej hierarchii stoją najniżej. A to ciekawe, bo przecież dla nich ta szkoła niby jest, więc powinny być najważniejsze.

Ależ są – ktoś odpowie. Wszak się je uczy. Siedzą w ławkach tyłem do siebie nawzajem, widzą plecy koleżanek i kolegów, przodem zaś do tablicy, niby do ołtarza obsługiwanego przez szkolnego kapłana-nauczyciela. To przed nim przez całe dwanaście lat biją pokłony. Dzwonek wyznacza czas wolny, ale tylko pozornie wolny. Wychodzą dzieci od lat siedmiu na spacerniak jak więzień, któremu na chwilę pozwolono popatrzeć na niebo. Tylko raz w ciągu kilku godzin przebywania w szkole pozwala się im pobiegać na świeżym powietrzu. A niechby któreś było nieposłuszne! Wtedy następuje kara – kara oficjalna, publiczna, często zatwierdzona donosem, podpisem, notatką. Zresztą od dziesiątków lat funkcjonują w szkole kary publicznego poniżenia: czyż odpytywanie przed całą klasą czymś takim nie jest? Przypomnijmy sobie wszyscy ten moment, gdy na początku lekcji wszechwładny nauczyciel otwiera dziennik i wyszukuje w ciszy delikwenta, którego ma zamiar poniżyć, przepraszam, odpytać. Kiedy dziecko udowodni, że nauczyło się na pamięć tego, czego oczekuje system, dostaje pochwałę w formie dobrej oceny. A dyrektor? Niedostępny, zamknięty w gabinecie, wołający do siebie tylko w wypadku przewinienia. Niczym naczelnik więzienia. Wyrośliśmy w takim systemie i większość z nas zdaje sobie sprawę, nawet intuicyjnie, że to nie jest OK. Oddajemy swoje dzieci do takiej samej szkoły i boimy się, czy dadzą radę. Nie z nauką, ale z systemem. Czy ten ich nie zniszczy? Ich niewinności, ciekawości świata, ufności…
Te refleksje przyszły mi do głowy po przeczytaniu o tym, jak wyglądają szkoły w Szwecji i Norwegii. Klasa: bez ławek, za to z kilkoma okrągłymi stołami, przy których może usiąść kilkoro dzieci na obrotowych krzesłach. Patrzą sobie w oczy, pracują wspólnie, pozwala się im na ruch. Bo dzieci chcą się ruszać, nieruchome siedzenie to dla nich męka, gwałt na naturze. A poza tym czyż wtedy cała lekcja nie jest oczekiwaniem na przerwę? Obrotowe krzesła zaspokajają potrzebę ruchu, no i są wygodne. W oknach zasłony, w rogu sofa lub 2–3 fotele. Nie dla nauczyciela, tylko dla dziecka, które np. wcześniej skończy pracę przy stole albo ma coś przeczytać w skupieniu. Bo praca jest zespołowa. Nauczyciel nie siedzi przy ołtarzu, przepraszam, biurku, ale wędruje, podchodzi do dzieci, rozmawia z nimi, pomaga i inspiruje. I wtedy dziecko zaczyna czerpać z lekcji przyjemność, chce się uczyć i nie czuje się w szkole jak w więzieniu. Ciekawa jestem, czy doczekam takich zmian.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki