Eksperci od spraw bezpieczeństwa ostrzegają, że sytuacja geopolityczna w naszym regionie jest najtrudniejsza od kilku dekad. Zdaniem polskiego ministra spraw zagranicznych Zbigniewa Raua mamy najgorszą sytuację od 30 lat. Były prezydent Estonii Toomas Hendrik Ilves z kolei uznał, że to najniebezpieczniejsza sytuacja od kryzysu kubańskiego w 1962 r. Jednak nie ma chyba wątpliwości, że coś, co przez ostatnich kilka dekad uważaliśmy za pewnik – pokój w Europie, wcale pewne już nie jest. A to za sprawą agresywnego działania prezydenta Rosji Władimira Putina. Jego działania mają podwójny charakter. Z jednej strony ideologiczny, a z drugiej militarny. W Rosji w ostatnich miesiącach prowadzona jest ożywiona debata o konieczności powrotu tego kraju do granic z czasów sowieckich. Niektórzy postulują powrót do granic carskiego imperium z 1917 r. lub granic z czasu po III rozbiorze Polski. Rosyjscy ideologowie są raczej zgodni, że Polska nie powinna należeć do Rosji, ale że to Bug powinien być granicą nowego imperium. Za to ostrzą sobie zęby na państwa bałtyckie, które wraz z Finlandią mogą odciąć Petersburg od Bałtyku. To zaś oznacza, że intelektualne koncepcje, tworzone przez nadwornych strategów, mają stać się historycznym, etnograficznym czy wręcz moralnym uzasadnieniem do roszczeń terytorialnych wobec Litwy, Łotwy, Estonii, Ukrainy, Gruzji itd.
Za tym idzie aktywność militarna. Przy granicach z Ukrainą (od północy, wschodu i południa) Rosja zgromadziła między sto a dwieście tysięcy żołnierzy i zaczyna negocjować z Zachodem z pozycji siły. Postulaty są dobrze znane: Ukraina i Gruzja mają nigdy nie wejść do NATO, Sojusz ani nie rozszerzy się do granic Rosji (a więc obieca, że nie przyjmie również Finlandii), ani też nie będzie rozmieszczać żadnych sił, które Rosja uzna za groźne dla siebie w jej sąsiedztwie. Oznaczałoby to, że np. Polska musiałaby się pogodzić ze statusem członka NATO drugiej kategorii, pożegnać obecność wojsk sojuszniczych na naszym terytorium, być może zrezygnować z zakupów rakiet Patriot, czołgów Abrams czy myśliwców najnowszej generacji F35. Czyli Polska miałaby wrócić do czasów sprzed 2014 r., gdy Putin zaanektował Krym i zaatakował wschodnią Ukrainę. A jeśli Zachód się nie zgodzi, Putin grozi dalszym atakiem na naszego wschodniego sąsiada.
Tym, co może być dla Putina zaskoczeniem, jest fakt, że w kolejnych turach negocjacyjnych (czy z USA, czy z NATO) oficjalnie nikt nie zgodził się przyjąć jego warunków. Zachód dość lojalnie i solidarnie gra z Rosją, nie chcąc składać żadnych gwarancji bezpieczeństwa Rosji, która w tym wszystkim jest agresorem. Mało tego, żąda uznania swojego statusu bezkarnego agresora, któremu wszystko uchodzi na sucho. Ta jedność Zachodu nie może nas jednak usypiać. Ryzyko ataku na Ukrainę, a więc wojny kilkaset kilometrów od granic Polski, niezwykle wzrosło. Powinniśmy się wystrzegać panikarstwa czy czarnowidztwa, ale musimy uprawiać politykę ze świadomością tego ryzyka. A przede wszystkim uprawiać politykę odpowiedzialną. Tymczasem w Polsce tego ostatniego szczególnie brak.