Początek nowego roku – a w tym przypadku nowego roku szkolnego – sprzyja postanowieniom. Korzystając z tej okazji, chcemy zwrócić uwagę na problem dotyczący używania smartfonów przez dzieci i młodzież. Tak, to nie pomyłka – nie chodzi o nadużywanie, a o używanie w ogóle, o czym na naszych łamach przekonują psycholog Bogna Białecka i psychiatra prof. Manfred Spitzer.
Słowa ekspertów brzmią bardzo kategorycznie. „Smartfon w ręku dziecka jest trucizną”. „Smartfony są uzależniające i rujnują rozwój mózgu”. „U części dzieci (…) pojawiają się poważne zaburzenia rozwojowe spowodowane przyklejeniem do ekranu, których można było uniknąć”. To tylko kilka naprawdę mocnych cytatów. No właśnie, czy nie za mocnych? No bo jak to, czy tak powszechnie dostępne urządzenia, bez których wręcz nie potrafimy sobie wyobrazić życia, mogą przynosić tak katastrofalne skutki? Ale jeśli nie przekonują nas opinie ekspertów, uwierzmy praktykom, którzy na nowych technologiach i internecie zjedli zęby: Bill Gates pozwolił swojej córce na smartfona w wieku 14 lat, a Steve Jobs zabronił dzieciom korzystania z iPada; obaj ograniczali czas korzystania z tego typu urządzeń.
Zatem wiemy już, że sprawa jest poważna. Tylko co z nią zrobić? Smartfon bywa dla dzieci wygodną niańką. Gdy dzieci są mniejsze, zająć je może wyświetlona bajka. Później rozrywkę zapewni cała gama przeróżnych gier. I byłbym tu daleki od osądzania tych wszystkich rodziców, którzy zdecydowali się na taki krok. Rzeczywistość wygląda bowiem w ten sposób, że opiekując się swoim dzieckiem, nie mamy możliwości, by przez cały czas być dla niego dostępnym w stu procentach. Jak pogodzić bycie z dzieckiem z pracą zdalną, obowiązkami domowymi czy np. swoim gorszym samopoczuciem? To wszystko nie jest takie proste…
Inna sprawa: smartfony ma dziś większość dzieci (średnia wieku, kiedy mali Polacy dostają pierwsze takie urządzenie, to… 7 lat). Dlaczego? Wśród najczęstszych uzasadnień są te, które dotyczą bezpieczeństwa (dzięki temu rodzic ma kontakt z dzieckiem) i chęci zatroszczenia się o dobre samopoczucie dziecka wśród rówieśników (jak się ma czuć dziecko w klasie, w której prawie wszyscy już mają telefon, a ono jeszcze nie?).
Nawet jeśli nauczymy nasze dziecko odpowiedniego korzystania z tego urządzenia – a nie zapominajmy, że internet ma całą masę zalet, które można dobrze wykorzystać – to i tak nie ma gwarancji, że dziecko nie zostanie sprowadzone na manowce. Według badań dotyczących popularnego wśród młodzieży TikToka, na treści patologiczne może się tam natknąć nawet ten, który nigdy czegoś podobnego nie szukał – tak po prostu działa mechanizm dobierający treści do użytkownika.
Wszystko to brzmi bardzo pesymistycznie. Jednak – jak pisze Bogna Białecka – walka ze smartfonem w ręku dziecka wcale nie jest skazana na niepowodzenie. Jak to zrobić? O tym można przeczytać na łamach „Przewodnika”, ale przede wszystkim w miniporadniku Dzieci w wirtualnej sieci, który dołączony jest do tego wydania naszego tygodnika.
Oprócz tego, że przystąpimy do mierzenia się z tym poważnym wyzwaniem bogatsi w teorię, warto byłoby się zastanowić nad praktyką. Zachęcam do zrobienia swoistego rachunku sumienia z tego, ile sami spędzamy czasu z nosem przy szybce, wypatrując kolejnych wpisów, newsów, obrazków i filmów. Uniwersalna zasada mówi, że przykład idzie z góry. Trudno więc wymagać od dziecka czegoś, czego sami nie robimy, przez kilka godzin dziennie wpatrując się w ekran smartfona. Przy okazji możemy pozbawiać córkę czy syna (wnuczkę czy wnuka) naszej uwagi i w ten oto sposób sami wpychamy nasze dzieci w wirtualną sieć.