Jednym z bohaterów najpopularniejszego obecnie w Polsce serialu na Netflixie The Good Doctor była przyjęta z ostrym bólem brzucha dziewczynka imieniem Quinn. Szybko okazało się, że biologicznie Quinn jest chłopcem, który od wczesnego dzieciństwa czuł się dziewczynką, przyjmował tzw. blokery dojrzewania, wskutek czego teraz ma raka jąder. Przypadek Quinn posłużył twórcom serialu do pokazania złożoności problemu tzw. dysforii płciowej, szczególnie na poziomie moralnym. Czy rację ma babcia dziewczynki, która uważa, że to tylko „faza” w okresie dojrzewania jej wnuka, w czasie której nie wolno podejmować żadnych życiowych decyzji, czy też rację mają rodzice, którzy pozwalają Quinn żyć zgodnie ze swoim wewnętrznym odczuciem, ponieważ córka i tak ma ciężkie życie z rówieśnikami i podejmowała już próbę samobójczą? Czy powinno się pozwolić Quinn poddać operacji ubezpłodnienia już teraz tylko dlatego, że ona/on planuje ją przeprowadzić w przyszłości?
Problem nie jest tylko wymysłem producentów serialu, próbujących przemycić swój sposób widzenia świata, ale to realna dyskusja tocząca się powoli także w Polce. Przybrała ona na sile ostatnio szczególnie w USA i Wielkiej Brytanii, gdzie ujawniono szereg nadużyć dokonywanych w klinikach oferujących terapie dla dzieci i młodzieży z dysforią płciową.
Co to jest dysforia płciowa?
Według informacji umieszczonych na stronach NHS (National Health Service) – brytyjskiego odpowiednika Narodowego Funduszu Zdrowia – dysforia płciowa objawia się wtedy, gdy płeć biologiczna danego człowieka nie odpowiada jego tożsamości płciowej (gender identity), również wtedy, gdy odbiera on siebie jako osobę niebinarną, czyli znajdującą się poza binarnym podziałem na męskość i kobiecość. „Choć dysforia płciowa nie jest zaburzeniem ani chorobą, u niektórych ludzi może powodować zaburzenia psychiczne” – zauważa NHS. Zresztą od nazywania tego zjawiska zaburzeniem odeszło już wiele krajów (z katalogu zaburzeń psychicznych DSM, Amerykańskiego Stowarzyszenia Psychiatrycznego, na którym opiera się większość lekarzy, wykreślono je już w 2013 r.) W wielu krajach Europy, w tym m.in. w Wielkiej Brytanii, Francji czy Niemczech, terapie wspierające dzieci, młodzież i młodych dorosłych w dysforii płciowej oferowane są w ramach publicznego systemu opieki zdrowotnej. Trudno ustalić wszystkie metody terapeutyczne, które są tam stosowane, jednak wiele z nich nie skupia się jedynie na pomocy psychologicznej czy psychiatrycznej, ale oferuje również medyczne ingerencje prowadzące do korekty płci.
Właśnie w tym kontekście pojawiają się doniesienia o nadużyciach, których dopuszczają się niektóre placówki oferujące pomoc dzieciom i młodzieży z dysforią płciową. Ostatnio głośny był przypadek zamknięcia przez NHS kliniki Tavistock w Londynie – jednej z największych na świecie i jedynej w Wielkiej Brytanii placówki przeprowadzającej „wspieranie tożsamości płciowej”. Zlecona tam kontrola wykazała całą listę nieprawidłowości, które mogą wprawiać w zdumienie. Klinika miała przede wszystkim nakłaniać dzieci i młodzieży do podjęcia u nich terapii, błędnie diagnozując dysforię u wielu z nich, przez co w ciągu 10 lat z 250 pacjentów rocznie zrobiło się ich aż 5000. Ponadto diagnozy opierała na zbyt małej liczbie badań lub na wynikach niejednoznacznych, co również mogło prowadzić do zbyt wczesnego podawania tzw. blokerów dojrzewania czy do błędnych skierowań na chirurgiczną korektę płci. Wszystko to zaowocowało nie tylko zamknięciem Tavistock, ale i pozwami sądowymi wymierzonymi przeciwko jego władzom.
„Największy błąd mojego życia”
„Dzieci i młodzież rzucono tam na leczenie bez odpowiedniej terapii i zaangażowania właściwych klinicystów, co oznacza, że zostały błędnie zdiagnozowane i weszły na ścieżkę leczenia, która nie była dla nich odpowiednia. Doświadczyły zmiany życia, a w niektórych przypadkach nieodwracalnych skutków leczenia, które otrzymały” – mówi w rozmowie z „Timesem” Tom Goodhead, dyrektor generalny kancelarii prawnej Pogust Goodhead, który podjął się reprezentowania w sądzie Keiry Bell – kobiety kierującej pozew przeciw klinice Tavistock. Była ona jako nastolatka pacjentką kliniki, gdzie najpierw w wieku 16 lat podano jej blokery dojrzewania w kierunku zatrzymania rozwoju kobiecych cech płciowych, a po roku poddano podwójnej mastektomii. „To był największy błąd mojego życia” – mówi dziś Keira Bell. Po nagłośnieniu jej sprawy w mediach do kancelarii zaczęli zgłaszać się kolejni byli pacjenci kliniki ze zbyt pochopnie zdiagnozowaną dysforią. Pogust Goodhead szacuje, że do zbiorowego pozwu dołączy nawet 1000 osób.
To jednak nie odstrasza ani nie zniechęca innych do tworzenia kontrowersyjnych terapii dla cierpiących wskutek zaburzeń tożsamości płciowej dzieci i młodzieży. Catholic News Agency (CNA) informuje, że obecnie w amerykańskich mediach promuje się szpital z Bostonu, oferujący nowatorską terapię „ułatwiającą zmianę płci u dzieci”, również w sposób chirurgiczny. Procedury, które Boston Children’s Hospital chce przeprowadzać na transpłciowych dzieciach i nastolatkach, obejmują powiększanie piersi, rekonstrukcję klatki piersiowej, „harmonizację twarzy” – zabieg chirurgiczny, który modyfikuje twarz, aby wyglądała bardziej kobieco lub męsko; techniki chirurgiczne mające na celu podniesienie lub obniżenie głosu dziecka w celu dopasowania do pożądanej identyfikacji, a nawet operacje narządów płciowych u dzieci od 12. roku życia. Według CNA z oferty skorzystało już 1000 pacjentów, w tym nawet… trzyletnie dzieci.
Procedury i terapie już potępiło wielu pediatrów. „Te operacje nie leczą chorób psychicznych ani nie zapobiegają samobójstwom, ale okaleczają i trwale sterylizują dzieci, które nie są w stanie dobrze ocenić konsekwencji, nie mówiąc już o zgodzie na takie zmieniające życie interwencje. To tylko kwestia czasu, zanim lekarze, którzy wykonują te okaleczające operacje na dzieciach, i szpitale, które ich zatrudniają, zostaną zbombardowani przez pozwy pacjentów” – powiedziała w rozmowie z CNA Michelle Cretella, pediatra należąca do Katolickiego Stowarzyszenia Medycznego (Catholic Medical Association). Jej zdaniem na ironię zakrawa wręcz fakt, że szpital w Bostonie promuje taki program zaledwie dwa tygodnie po zamknięciu kliniki Travistock.
Choć sprawa londyńskiej kliniki była już interpretowana jako porażka i sygnał do odwrotu środowisk afirmujących subiektywną tożsamość płciową, za wcześnie na wyciąganie takich wniosków. Brytyjski system ochrony zdrowia już zapowiedział powstanie w jej miejsce dwóch nowych placówek. Według zapowiedzi zgłaszające się tam dzieci i młodzież będą poddawane wnikliwszym badaniom i obserwacjom przed wszczęciem jakiejkolwiek terapii, czy to hormonalnej, czy chirurgicznej. Nieodwracalne zabiegi mają zaś być przeprowadzane ewentualnie dopiero po osiągnięciu dorosłości. W kolejnych latach miałoby zaś nawet powstać na Wyspach kilka kolejnych podobnych miejsc.
Badać bez uprzedzeń
– Od lat 60. we współczesnym świecie postępuje proces dekonstruowania kolejnych kategorii związanych z tradycyjnie rozumianą płciowością. Jednym z celów takich działań jest chęć stworzenia bardziej równościowego i różnorodnego społeczeństwa. Ma to być odpowiedź na nadużycia, które zachodziły w przeszłości i wiązały się z opresyjnym traktowaniem różnych odstępstw od szeroko rozumianej normy – podsumowuje Maciej Witkowski z Klubu Jagiellońskiego, naukowo zajmujący się kwestiami gender studies i ich uwarunkowań kulturowych.
Jego zdaniem jednak najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że w rozważaniach na temat płci kwestie ideologiczne mieszają się z kwestiami poznawczymi, co niesie duże pole do nadużyć. – Obecnie nie ma atmosfery do takiego badania kwestii płci, które byłoby uprawiane z jak najbardziej nieuprzedzonej perspektywy. Zamiast tego poprzez dyskurs dotyczący płci próbuje się realizować własną filozofię społeczno-polityczną. Cierpią na tym zarówno osoby rzeczywiście potrzebujące pomocy, jak i nauka, która ze swojej istoty ma próbować dążyć do prawdy. Dlatego osobiście postuluję, aby nie potępiać badań nad płcią kulturową czy zaburzeniami tożsamości płciowej, lecz postarać się badać te zjawiska z możliwie nieuprzedzonej perspektywy, bez realizowania swojej ideologicznej agendy, jakakolwiek by ona była. Takie badania byłyby z pewnością z korzyścią dla społeczeństwa. Z obu stron emocje wokół tego tematu są jednak na tyle silne, że jesteśmy bardzo daleko od tego ideału – mówi Maciej Witkowski.