Logo Przewdonik Katolicki

Niezwyczajnie zwyczajna codzienność

Weronika Frąckiewicz
ilu. Agnieszka Robakowska/PK

W drugiej połowie sierpnia przypada 20-lecie beatyfikacji siostry Sancji Szymkowiak, serafitki, a także 80. rocznica jej śmierci. Przyjmując optykę miłości w szarej codzienności, bł. Sancja osiągnęła świętość.

Stojąc przed bramą poznańskiego klasztoru Zgromadzenia Córek Matki Bożej Bolesnej, potocznie zwanych serafitkami, zza pleców można usłyszeć dźwięk przejeżdżającego tramwaju. Nieopodal przepływa rzeka Warta, nad którą codziennie wolne chwile spędza młodzież, rodziny z dziećmi i właściciele psów wraz z czworonogami. Lokalizacja w samym centrum miasta nie odziera jednak sióstr z sacrum i charyzmatu, którym żyją. Wręcz przeciwnie, tworząc kontrast z życiem za murami klasztoru, pozwala siostrom bardziej świadomie wchodzić w to, co na co dzień przynosi ze sobą życie w zakonie. Z kolei życie w stanie duchownym nie odrywa ich od rzeczywistości.
 
Towarzysząc
Sacrum i profanum przeplatają się tu w zupełnie naturalny sposób. Przestrzeń klauzury, w której siostry starają się zachowywać ciszę, znajduje się pod pokojami domu pomocy społecznej, w którym mieszkają dzieci, młodzież i osoby dorosłe z niepełnosprawnością intelektualną. Bliskość życia sióstr i osób z niepełnosprawnością intelektualną od wielu lat charakteryzuje specyfikę poznańskiej wspólnoty. – Dzieci i dorośli mieszkają z nami. Spotykamy się w przestrzeniach wspólnych naszego klasztoru, co jest wyzwaniem dla życia zakonnego, ale i łaską. W ten sposób bycie z Jezusem, który stanowi centrum naszego życia, nie ogranicza się nie tylko do kaplicy, ale przenika całą naszą codzienność – opowiada s. Agnes Matyasik, serafitka, pielęgniarka, mieszkanka klasztoru przy ul. św. Rocha. W klasztorze obok sióstr podejmujących różnego rodzaju pracę mieszkają siostry seniorki, serafitki z całej Polski, których wiek i kondycja fizyczna nierzadko uniemożliwiają zwyczajne funkcjonowanie. Opieka nad nimi to również codzienność poznańskiej wspólnoty. – Starsze siostry są ważnym ogniwem naszej wspólnoty. Mam wrażenie, że wiele naszych powodzeń zawdzięczamy ich modlitwie i ofiarowanemu Bogu cierpieniu. One nas po siostrzanemu niosą w wyzwania codzienności. Połączenie siły młodości i mądrości doświadczenia jest właśnie siłą wspólnoty – opowiada s. Agnes. – Jesteśmy córkami Matki Bożej Bolesnej. Przewodniczką naszej codzienności jest współczująca Maryja, która stoi pod krzyżem swego Syna. Ciągle się tej postawy uczę i odkrywam ją w naszym apostolstwie. To, że codziennie towarzyszę starszym siostrom czy dzieciom z niepełnosprawnościami w ich cierpieniu, nie jest dla mnie karą czy dziwną fascynacją ludzką niedolą. Będąc z nimi, nie muszę zagryzać zębów, bo nikt mnie do mojego obecnego życia nie zmusza. Sama je wybrałam i jestem szczęśliwa. Odkrywam w nim olbrzymie pokłady łaski i Bożego prowadzenia. Cierpienia nie można się bać, trzeba je odkryć w perspektywie Golgoty i spotkania ze Zmartwychwstałym przy pustym grobie – dodaje s. Agnes.
 
Janka wstępuje
Siostry serafitki wpisane są w poznański krajobraz już od 1930 r. W budynku klasztornym przy ul. św. Rocha zakonnice początkowo prowadziły dom małego dziecka i przedszkole. To w tamtym czasie, w 1934 r., do zgromadzenia wstąpiła Janina Szymkowiak. Marzeniem dziewczyny było zgromadzenie zakonne we Francji, jednak jej rodzina była temu zdecydowanie przeciwna. Ostateczny wybór padł na serafitki, ponieważ były one bliskie bratu przyszłej siostry Sancji, księdzu Erykowi. Jak się później okazało, największym marzeniem dziewczyny nie był zakon w tym czy innym miejscu, ale oddanie się Bogu w całości. Gdy pojawiła się na furcie u poznańskich serafitek, wypowiedziała tylko jedno zdanie: ,,Ja bardzo kocham Pana Jezusa i proszę, żebyście mnie przyjęły”. Mimo że urodziła się w Możdżanowie pod Ostrowem Wielkopolskim, Janina dobrze znała Poznań, gdyż tu, na ówczesnym Uniwersytecie Poznańskim, studiowała romanistykę. Jej życie od dzieciństwa cechowało stuprocentowe zaangażowanie we wszystko, czego się podejmowała. Nie uznawała półśrodków, nie zadowalała się bylejakością. Ta cecha widoczna była nie tylko w jej życiu zakonnym, ale na długo przed włożeniem habitu. Nie kierował nią patologiczny perfekcjonizm, lecz chęć oddania swego serca w całości Bogu, we wszystkim. – Ona zawsze była na sto procent. Uczyła się języków do perfekcji, na studiach uczęszczała nie tylko na zajęcia obowiązkowe, ale również na wszystkie fakultety. Nie było czegoś, co robiłaby po łebkach – opowiada s. Agnes. – Czasem wywoływała tym zdziwienie czy niezrozumienie wśród osób ze swojego środowiska. Tak było chociażby na studiach, podczas których przenigdy nie dawała ściągać, a gdy ktoś o to prosił, proponowała pomoc w nauce zamiast pójścia na łatwiznę– wspomina s. Agnes. Mimo dobrych relacji z rówieśnikami zawsze była trochę z boku, jakby nosiła w sobie głęboko skrytą tajemnicę. – W dokumentach gromadzonych przed procesem beatyfikacyjnym znajdują się świadectwa jej koleżanek, które wspominały, że późniejsza siostra Sancja zawsze była jakaś inna. Objawiało się to w różnorodnych sytuacjach. Zdarzało się, że znikała podczas studenckich spotkań, a później jej koleżanki odkrywały, że zaszywała się w kościele przed Najświętszym Sakramentem. Ona już wtedy żyła w dwóch rzeczywistościach. Pragnienie Boga, które ją przepełniało, musiało być ogromne, jednocześnie twardo stąpała po ziemi – uważa s. Agnes.
 
(Nie)wesołe miasteczko
Podczas studiów Janina należała do Sodalicji Marjańskiej i wraz z przyjaciółmi w ramach wolontariatu pomagała w jednej z najuboższych i najbardziej niebezpiecznych dzielnic ówczesnego Poznania – „Wesołym Miasteczku”. – Dzielnica nazywała się „Wesołe Miasteczko”, ale ze swoją nazwą miała  niewiele wspólnego. W dzielnicy tej mieszkali ubodzy materialnie i moralnie ludzie. Studenci przynosili tam czasem coś do jedzenia, opatrywali rany, ale również animowali zajęcia dla dzieci, aby jakoś zająć im czas – opowiada s. Agnes – To jedna z cech siostry Sancji, która wiele mówi o jej świętości: miłosierdzie. Niosła je wszędzie, nie patrząc na okoliczności i ryzyko z nimi związane.
W czasach wojennych klasztor i posługa sióstr zupełnie zmieniły charakter. Naziście nie tylko zajęli większą część budynku, pozostawiając siostrom jedynie jego małą przestrzeń, ale również znacząco ingerowali w życie serafitek. Jednym z zakazów wprowadzonym przez okupanta był zakaz noszenia habitów. – Dla Sancji było to ogromnie trudne, myślę, że tak jak pewnie dla każdej siostry zakonnej. Po tym, jak przywdziała habit i dla Pana Jezusa zakryła swoje ciało przed światem, powrót do świeckich ubrań musiał kosztować wiele. Jednak ona się temu poddaje, z pokorą to przyjmuje  – przyznaje s. Agnes. Przełożone siostry Sancji nie chcąc narażać swoich współsióstr na prześladowania ze strony Niemców, zaproponowały tymczasowe powroty do domów rodzinnych. Każda z sióstr miała możliwość przeczekać czas zawieruchy wojennej wśród swoich najbliższych. Bł. Sancja nie zgodziła się na tę propozycję, w myśl przepięknej sentencji, którą zostawiła w swoim notatniku: „Jak się oddać Bogu, to się oddać na przepadłe”.
 
Służąc nazistom
Praca sióstr na Rocha nabrała podczas wojny zupełnie nowego wymiaru. Odkąd w 1941 r. mury klasztorne zajęli żołnierze Wehrmachtu, a budynek przekształcił się w dom dla pracowników wojska, siostry prały, sprzątały, prowadziły kuchnię i obsługiwały jadalnię. Do zadań siostry Sancji należało głównie nakrywanie do stołu, zmywanie naczyń i czyszczenie sztućców. – Siostra Sancja nie robiła w swojej codzienności niczego nadzwyczajnego, nie podejmowała heroicznych dzieł, nie zasłynęła męczeństwem, a jednak jej życie ewidentnie jest przykładem świętości. Zastanawiałyśmy się wraz z siostrami, co tak naprawdę wyniosło jej zwyczajność ku świętości – opowiada s. Agnes. – I może to zabrzmi górnolotnie, ale tym czymś była miłość wkładana w najmniejszą czynność. Tak naprawdę wszyscy podejmujemy codziennie tysiące szarych i zwyczajnych aktywności, niezależnie od tego, czy jesteśmy w zakonie, czy w stanie świeckim. Tylko miłość może podnieść ich rangę i nadać im sens – podsumowuje siostra. W trakcie wojny, w wyniku nazistowskiego bombardowania, zginął ukochany brat Sancji, Eryk. Mimo to, gdy została poproszona, nie odmówiła nauczania córki niemieckiego żołnierza. – Jedynym wytłumaczeniem na to, skąd znalazła w sobie siłę, jest miłość. Jak bardzo musiała wyzbyć się siebie i swoich własnych uczuć, aby pójść do domu okupanta i uczyć jego dzieci… – zauważa s. Agnes.
 
Wszystko zaniosę
Gdy Niemcy zaatakowali Francję i Anglię, wielu żołnierzy trafiło do niewoli. Część z nich znalazła się w Poznaniu, gdzie przydzielano im różne prace. Bł. Sancja oficjalnie została ich tłumaczką, a nieoficjalnie opatrywała rany i pocieszała złamanych na duchu mężczyzn. – Po jej śmierci pierwszymi, którzy dostrzegli jej niezwykłość, byli właśnie owi jeńcy. Nazywali ją Aniołem Dobroci i Świętą Sancją, na długo przed tym, nim Jan Paweł II na krakowskich Błoniach w 2002 r. ogłosił ją oficjalnie błogosławioną. Jej pogrzeb był manifestacją jej dobroci, wyrażonej w licznie zgromadzonych wiernych, którym Sancja służyła, dla których była kimś ważnym – uważa s. Agnes.
Siostra Sancja umarła na gruźlicę gardła 29 sierpnia 1942 r., niedługo po złożeniu ślubów wieczystych. Tuż przed śmiercią dopominała się, aby siostry pozwoliły jej przyjąć Komunię św. – Pana Jezusa. „Pana Jezusa!” – wołała. Jej ostatnie słowa świadczą dobitnie o tym, że Sancja umierała ze świadomością, iż nie odwraca się od ziemskich spraw, ale z nieba będzie wspierać wszystkich, którzy będą potrzebować jej wstawiennictwa. ,,…ja pragnę być posłuszną i po śmierci… Proszę polecać mi wszystkie sprawy, a ja zaniosę je przed tron Boga, bo umieram z miłości, a Miłość miłości niczego odmówić nie może”.
Sancja nie jest dziś znana szerszym kręgom Kościoła powszechnego, jej kult ogranicza się do Poznania, a i tu zawęża się do pewnych środowisk. Jest to dużą stratą, ponieważ stanowi ona przykład człowieka, który swoją zwykłą codzienność przemienił mocą miłości. – Sancja dziś uczy nas inwestowania. Ona pokazuje, w co i jak ulokować swoje siły. Podczas pobytu w nowicjacie zapisała w zeszycie: ,,Świętą muszę zostać za wszelką cenę” i postanowienie to konsekwentnie realizowała – uważa s. Agnes. – Bardzo często rozmieniamy się dziś na drobne, szukając i czerpiąc z niewłaściwych miejsc. A może po prostu brakuje nam decyzji o świętości, którą Sancja miała odwagę podjąć?
 
Pod imieniem
Za wspólnym płotem tuż przy klasztorze znajduje się budynek, do którego wiodą alejki pełne zielonych roślin. Mieści się tam Ośrodek Rewalidacyjno-Wychowawczy bł. Sancji Szymkowiak, którego dyrektorką jest s. Sebastiana Wróblewska, serafitka. Codziennie poza weekendami kilka minut przed ósmą grupa około dwudziestu terapeutów rozpoczyna tam zajęcia dla prawie trzydziestki dzieci z głęboką, wieloraką niepełnosprawnością intelektualną. Oprócz doskonałej wiedzy merytorycznej terapeutów ośrodek wyposażony jest w zawansowany technologicznie sprzęt, który wspiera funkcjonowanie dzieci na różnorodnych płaszczyznach. Imię bł. Sancji nosi również spotykająca się przy klasztorze grupa Anonimowych Alkoholików.
 
***
Heroiczności można byłoby szukać w każdej sekundzie jej życia, w każdym geście, słowie, wydarzeniu, w którym brała udział. Można brać pod lupę jej życie modlitwy czy pobożne praktyki, które spełniała. Z dużym prawdopodobieństwem odnaleźlibyśmy tam wiele symptomów świadczących o wysokim poziomie jej zaangażowania w relację z Bogiem. Nie to jednak było tym, co popchnęło ją do świętości i życia, które miało sens. Rdzeniem egzystencji bł. Sancji była odpowiedź w postaci miłości, którą dawała na wszystkie sytuacje swego życia, niezależnie od okoliczności.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki