Monika Białkowska: Dalej szukamy sedna nauczania Jezusa? To ja mam dziś taki fragment, który jest niewygodny. Lubię go, ładnie brzmi, ale trąci lekko pięknoduchostwem. I gdyby ktoś się uparł, mógłby powiedzieć, że chrześcijaństwo to religia dla leni, którzy nic nie robią, tylko leżą i czekają, aż Bóg im wszystko da.
Ks. Henryk Seweryniak: Kazanie na górze, o tym mówisz. Że nie mamy służyć dwóm panom. Mamy nie troszczyć się zbytnio o swoje życie ani o to, co mamy jeść i pić, ani o to, w co się ubrać. Bo ptaki nie sieją, a mają co jeść, bo Ojciec niebieski je żywi – a przecież my jesteśmy ważniejsi niż wróble. Lilie nie pracują i nie przędą, a są ubrane przez Boga. Ojciec Niebieski wie o wszystkim, czego potrzebujemy. Dlatego mamy się starać najpierw o królestwo Boże, a wszystko inne będzie nam dane. I już to „nie troszczcie się zbytnio” brzmi rzeczywiście dość lekkomyślnie – a na dodatek w greckim tekście nie ma owego „zbytnio”, jest raczej o tym, że mamy się tym nie martwić, nie zagryzać. W świecie, gdzie martwimy się o wszystko, to wydaje się wręcz nierealne. Troszczymy się o wykształcenie dzieci i o swój rozwój. O zdrowie troszczymy się na wszelkie możliwe sposoby. O wygląd. O oszczędności. Ale też myślimy w tej trosce bardziej globalnie, o zachowaniu planety, o pokoju, o odsunięciu od siebie katastrof. Staramy się niczego nie pozostawiać nie tylko przypadkowi, ale też naturalnemu biegowi rzeczy.
MB: Na przykład próbując się nie zestarzeć, jakby to było możliwe! Ale z drugiej strony, jak mam się dziś nie troszczyć o węgiel na zimę? Jak mam nie planować? Przecież Pan Bóg mi go z nieba w październiku nie zrzuci. I żaden Święty Mikołaj też go nie przywiezie. Liczenie na to byłoby naiwnością. Jestem odpowiedzialna. Muszę się o to zatroszczyć!
HS: Ale czy to znaczy, że odkładamy tę naukę Jezusa na półkę? Uznajemy, że jest nieaktualna i nas nie dotyczy, bo świat się zmienił?
MB: No nie… Trzeba poszukać w niej sensu.
HS: Ja tu widzę głęboką myśl o tym, że człowiek, cały jego świat, społeczeństwo, narody, zwierzęta, rośliny – to nie jest wynik chaosu czy tylko bezcelowej ewolucji. Że to nie jest absurd czy jakiś losowy traf, że to się tak ułożyło. Że my sami nie jesteśmy tylko dla przedłużenia gatunku, a na końcu zostaje nam tylko jakaś obojętność czy nicość, zostaje nam jedzenie, picie, bo i tak na końcu umrzemy. Nie. Nie jesteśmy tu przypadkowo. U źródła świata jest rozumna myśl, jest zamysł. Jezus nazywa go Ojcem i pozostaje z Nim w jakiejś intymnej, tylko sobie znanej więzi. I w tę więź próbuje nas wprowadzić, zaprasza do jej nawiązania.
MB: Ta więź obliguje nas do współpracy – a nie do zdania się na to, co będzie. Wszak to polskie powiedzenie „Jakim mnie Panie Boże stworzyłeś, takim mnie masz” nigdy nie było komplementem o pokornym poddaniu się Jego woli. Kiedy maturzyści jadą przed egzaminami na Jasną Górę, to nie po to, żeby dać sobie spokój z nauką. Wiara, że Bóg to za nich załatwi, byłaby nadużyciem wiary.
HS: Podobnie jak przekonanie, że w kościele nie zarazimy się chorobą. Jezus wcale nie głosi ani bezczynności, ani obojętności na świat i jego prawa. Jego wybitny uczeń, nawrócony rabin, faryzeusz Szaweł z Tarsu w swych tekstach szorstko upomina o obowiązku pracy: Kto nie pracuje, niech nie je.
MB: Ale też Paweł nie widzi w pracy celu samego w sobie. Praca jest po to, żeby mieć co jeść. Nie jest całym życiem.
HS: Dlatego jest coś niechrześcijańskiego w oddawaniu się wyłącznie pracy, awansom, karierze. W czynieniu z tego sensu swojego życia. I jest coś niechrześcijańskiego również w stwarzaniu takich warunków pracy, gdzie liczy się tylko zysk, a nie człowiek.
MB: Ja bym chciała wrócić do tego „troszczenia się”. Mówił ksiądz, że w oryginale jest raczej „nie zamartwiaj się”. To jest dla mnie ważne. Czytam to jako „nie oddawaj serca byle czemu”, „nie rozmieniaj się na drobne”. Wiadomo, że trzeba ten węgiel kupić, że trzeba zapłacić rachunki, trzeba w coś się ubrać, ale jednocześnie pamiętając, że naprawdę nie o to w życiu chodzi i że nie po to jesteśmy na ziemi, żeby przetrwać. Bo ten milion przyziemnych drobiazgów ma taką tendencję, żeby nas przekonywać, że to one są istotą. I potem ktoś żyje po to, żeby kupować kolejne kiecki i pokazywać je w internecie, albo żeby nakładać na siebie kolejne makijaże kolejnymi kosmetykami. Jezus mówi: pamiętaj, że jesteś stworzony do większych rzeczy, nie przywiązuj serca do małych!
HS: „Do rzeczy większych stworzył mnie Pan”, jak mawiał św. Stanisław Kostka. Jest ta słynna opowieść, zachowana u św. Łukasza, o Marii i Marcie. Kiedy Jezus przyszedł do ich domu, Maria usiadła i słuchała Go, a Marta uwijała się, żeby odpowiednio przyjąć gościa. I usłyszała od Jezusa, że troszczy się i niepokoi o wiele, a potrzeba mało, albo tylko jednego, a Maria wybrała tę lepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona.
MB: Te małe rzeczy potracimy, przeminą. Te wielkie i ważne zostaną – jeśli nie na wieczność, to nas przemienią tak, żebyśmy na wieczność byli gotowi. Ale Maria, bez Marty i jej opieki, bez jedzenia i picia, długo by u stóp Jezusa też nie wysiedziała…
HS: Dlatego ważne jest, żeby zachować równowagę. Chrześcijaństwo jest radykalne, ale nie jest religią skrajności. Równowaga polega na tym, żeby odróżniać cel od środków i żeby to cel był pierwszy i ważniejszy. Żydowska kultura szabatu, jak ją nazywał Benedykt XVI, skupiała się na środkach. Dla chrześcijańskiej kultury niedzieli liczy się cel.
MB: Taki jest również świat katolickiego czy prawosławnego życia kontemplacyjnego. Siostry pracują, czasem bardzo dużo pracują: żeby się utrzymać, żeby chorym, starszym siostrom zapewnić utrzymanie, żeby zachować piękno, zabytki i tradycje swojego zakonu. Ale przypominają, co jest pierwsze w życiu. Ich cel jest gdzie indziej.
HS: Jeszcze jedno chodzi mi po głowie. Gdy chrześcijaństwo o tej ewangelicznej beztrosce zapominało, wtedy stawało się ociężałe, smutne, zatęchłe… Było wiktoriańskie, zamknięte, pełne lęku i niepokoju. Jak pastora van Gogha, ojca Wincenta. Jak czasem w katolickich szkołach zakonnych, tak chętnie pokazywanych w filmach. Jak w sztukach Ibsena. Chyba właśnie za sprawą tego, o czym tu mówiliśmy, nauka Jezusa z Nazaretu nie idzie w kierunku trwogi, smutku, surowości i rozterki. Nic dziwnego, że tak nazwano opowieści o Nim i jego nauce – euangellion, dobra nowina. A właściwie – dobra i piękna nowina. Bo w grece te dwa słowa się zlewają.
MB: Pozostaje nam chyba tylko życzyć sobie ewangelicznej, pięknej beztroski, która wie, co jest najważniejsze, a z przyziemnymi sprawami sobie radzi, ale nie zaprząta sobie nimi serca i głowy.