Rym we wstępie do artykułu wyszedł niezamierzony, ale jest taki jeden moment w roku, gdy rymy cisną się na usta, a w głowie nucimy letnie piosenki. To moment, w którym po biurach biegamy na paluszkach, by nikt nie zauważył nas i nie zadał ostatniego zadania przed urlopem, gdy maszyny wprawia się w ruch jakby wolniej, na niektóre punkty planu dnia odpowiada się cichym: „A to jak wrócę, może nikt nie zauważy”, a całe rodziny ogarnia tajemnicza choroba, zwana z niemiecka Reisefieber, a więc nic innego jak przedwyjazdowe zdenerwowanie.
Wczasy a czas
Do tych przemyśleń zainspirował mnie Marcin Wojdak, który prowadzi instagramowy profil @cosmoderna, a ostatnio wydał album Ostatni turnus, będący zbiorem opowiastek i zdjęć z rozsianych po całej Polsce niszczejących ośrodków wypoczynkowych PRL-u. Zacytuję fragment z początku książki: „Wczasy nad Morzem Śródziemnym albo w Dubaju? Nie ma szans – za granicę jeździ się na urlop. Wczasów nie zarezerwujesz przez internet ani nie polecisz na nie samolotem. Wczasy nie mogą być all-inclusive ani last minute”. Wojdak proponuje tu więc rozróżnienie lokalności i globalności, a także kryterium ekonomiczne. Kto ma kasę, kupuje drogą wycieczkę, jedzie na urlop w tropiki i wraca opalony na heban. Kto odczuł skutki kryzysu, zostaje gdzieś pomiędzy Mazurami, Mielnem a Jurą Krakowsko-Częstochowską i w tym trójkącie spędza wolny czas. I to jeszcze nie są wczasy! Wczasy są dopiero, gdy jedziemy do jakiegoś, najlepiej modernistycznego, ośrodka i zgadzamy się na wzięcie udziału w swoistym wczasowym bingo: Czy będzie pogoda? Czy sąsiedzi będą spokojni, czy będą imprezować? Czy dzieci znajdą jakieś koleżeństwo? Czy będzie dyskoteka? Czy będzie nudno? BINGO! Takie pytanie o wczasy można by wyliczać.
Nie do końca zgadzam się tu z Wojdakiem, ale on jest pisarzem i fotografem, więc pisze o tym, co widzi, a ja jestem pisarzem i dziennikarzem i piszę o tym, co sobie myślę. A myślę sobie, że nawet słowo wczasy, które pan Marcin tak lubi, zawiera w sobie czas. Co więcej, dodanie do tego czasu przyimka „w” sprawia, że możemy mówić o wczasach jako o czasie, w którym jesteśmy jak najbardziej zanurzeni... w czasie. Co to znaczy? Chodzi mi o to, że kiedy już w tych „góralskich lasach, w promieniach słonecznych opalamy się”, to mamy szansę przeznaczyć czas tylko i wyłącznie dla siebie, posłuchać swoich emocji, poczuć, co dla nas jest ważne, do czego tęsknimy, czego tak naprawdę potrzebujemy. No chyba, że akurat obok sąsiedzi urządzają grill na 30 kiełbas i 10 karkówek (przelicza się to na jakieś dwie skrzynki napoju chmielowego) bądź młodzież testuje moc głośników bezprzewodowych (to ostatnio jakaś plaga) – wtedy o takie rozmyślania trudno. Ale że pogoda u nas kapryśna i zdarzają się deszczowe lipce, to o sprawach swojego życia można pomyśleć w strugach deszczu na ganku domku w ośrodku wczasowym w Borach Tucholskich. Albo na Słonecznym Brzegu w Bułgarii też można tak zanurzyć się w czas. Bo wakacje, urlop czy wczasy powinny być momentem, w którym zawiesza się nasza codzienność i gdy czas płynie oddzielnym, specjalnym nurtem (choć doskonale wiemy, że zawsze za szybko).
Sentymenty
W albumie Wojdaka możemy „zwiedzić” znikające już obiekty wczasów pracowniczych, młodzieżowych czy branżowych, które po nastaniu w Polsce kapitalizmu odeszły nie tylko w zapomnienie, ale dla wielu gmin, które zostały zmuszone do ich gospodarowania, stały się po prostu balastem. Często cenne krajobrazowo tereny sprzedaje się w prywatne ręce, a na ich miejscu budowane są koszmarki nowoczesnej architektury, od domków ozdobionych przepolskimi kolumienkami, po pseudofuturystyczne skosy czy fantazyjne ozdoby. Sam autor przyznaje, że nie spotkał się ze zrozumieniem, gdy zachwycał się nad reliktami polskiego modernizmu. Niektórzy zarzucali mu tani sentymentalizm. Sądzę jednak, że w fascynacji w projektowaniu modernistycznym nie o sentymenty chodzi. To, co pociąga w projektach modernistów, to właśnie to, że były to projekty przez wielkie „P” – obejmujące nie tylko dany obiekt, ale też jego otoczenie, stawiające również na przestrzenie wspólnego spędzania czasu, uwzględniające zieleń, specyficzne potrzeby mieszkańców. I stawiały one na ponadczasowość – wystarczy czasami odświeżyć je w duchu epoki i znów zachwycają.
Sentymentami można byłoby nazwać próby odtworzenia jeden do jeden sytuacji z tamtych czasów, a nie sprawiłoby to chyba nikomu przyjemności. Jednak pewne natchnienia czy inspiracje mogą być dla nas cenne. Uważam, że architektura trochę polega na tym, że patrzy się na to, co w przeszłości udało się dobrze zaprojektować, i albo powtarza się to, co działało, albo radykalnie z tym zrywa. Historia pokazuje jednak, że radykalne zerwania nie wychodzą na dobre ani obiektom, ani ludziom. Przecież gdy wyjeżdżamy właśnie na wczasy i zdarzy nam się jakaś mała wycieczka, to zachwycają nas: kościoły, zabytki i właśnie to, co zrobione jest ze smakiem, co po nas zostanie – oby niewznoszone z powodu chęci zysku architektoniczne koszmarki.
Ekologia, wspólnota, opowieść
Wszystko to jednak, o czym powyżej napisałem, świadczy o dużo szerszym problemie, a mianowicie o tym, że nie potrafimy spędzać wolnego czasu. Nie chcę Państwa wpędzać w poczucie winy, ale tylko zachęcić, by w czasie wczasów dać sobie trochę czasu na to, by poobserwować świat. O tym też jest opowieść, którą w formie Pocztówek z wczasów w PRL-u przedstawił nam Marcin Wojdak. W dobie, gdy na drugi koniec świata przelecimy samolotem w parę godzin – w weekend można odpocząć na Lazurowym Wybrzeżu lub zjeść krewetki po brazylijsku – to coraz mniej doceniamy to, co daje nam nasze lokalne środowisko.
Kto z nas dziś tuż przed wakacjami sprawdza, czy ma pełną butlę z gazem na wyjazd, kompletny namiot i porządną mapę? Niestety, we wszystkim idziemy na łatwiznę. A wakacje były też czasem kontaktu z przyrodą, poznawania świata, odkrywania, że jest się jego częścią. Czytaliśmy naturę, lasy, pola i łąki, a także drugiego człowieka jak fascynującą opowieść. Nawet pozdrowienia z wczasów to obecnie liczące setki zdjęć albumy w serwisach społecznościowych. Kogo tam interesuje, kto jest po drugiej stronie – ważne, że pokażę, że mój strój kąpielowy świetnie leży. A właśnie te pocztówki, kartki, jak mówią w Małopolsce – odkrytki – były sposobem na podzielenie się z kimś swoimi wrażeniami, wyrażeniem tęsknoty, dokładnie tak: odkryciem komuś świata, którego nie zna i pewnie szybko nie pozna.
Piszę te słowa na godzinę przed początkiem mojego urlopu, który mam nadzieję stanie się wczasami. Wyślę Państwu kartkę! I jeśli będziecie tak mili, to i wy wyślijcie nam jakąś pocztówkę z waszych wczasów – adres redakcji w stopce redakcyjnej.