Nie był misjonarzem, nie nawracał narodów, nie był męczennikiem, nie został doktorem Kościoła… Czym św. Filip Neri może zachwycić współczesnego katolika?
– Właśnie to, że był taki zwyczajny, jest przemawiające. Być może inaczej powiedzielibyśmy, że to nie jest wzór dla nas, że nie stać nas na takie czyny, nie mamy takiej odwagi lub nie jesteśmy tak mądrzy. On, tak jak my, był zwyczajnym człowiekiem, który żyjąc Ewangelią, był otwarty na natchnienia Ducha Świętego. Zewnętrznym tego znakiem był stygmat Ducha Świętego, którego Filip doświadczył w czasie samotnych modlitw w katakumbach św. Sebastiana. Znamy wielu stygmatyków Męki Pańskiej, jak św. Franciszek z Asyżu czy św. Ojciec Pio z Pietrelciny, którzy nosili rany na wzór ran Chrystusa. Ale zewnętrzny znak działania Ducha Świętego nosił tylko
św. Filip Neri, który miał nienaturalnie rozszerzone serce i złamane w tym miejscu żebra, co zostało potwierdzone przez lekarzy po jego śmierci. Stygmaty są szczególnym znakiem zjednoczenia człowieka z Bogiem, który cierpiał dla naszego zbawienia.Filip może być dla nas dobrym wzorem z uwagi na czasy, w których żył. Wielu wiek XVI porównuje ze współczesnością. To były czasy bardzo odległe od ideałów Ewangelii, czasy, kiedy człowiekowi zaczęło się wydawać, że jest miarą wszechrzeczy. Na początku XVI w. Luter zakwestionował autorytet papieża, a odkrycia geograficzne spowodowały, że do Europy popłynęły skarby zza oceanu. Kontynent zaczął się bogacić, rozrastały się miasta i człowiekowi zaczęło się wydawać, że chwycił Pana Boga za nogi. Mówienie wtedy o Ewangelii było niestosowne, podobnie jak to dzieje się teraz.
W ówczesnym Rzymie rozmawiano o sztuce, architekturze, kulturze, nauce, muzyce – to były tematy, które wtedy były na czasie. Tymczasem Filip podchodził do ludzi i pytał ich, czy zrobili w tym dniu coś dobrego.
– Słusznie pani zauważyła, że Rzym renesansu to Rzym artystów, Rzym wielkich dzieł sztuki, które do dzisiaj zachwycają. To był Rzym, w którym codziennością była zabawa – tego wtedy rzymianie chcieli od życia. W takim właśnie Rzymie św. Filip zwracał uwagę na coś, co jest istotniejsze w życiu człowieka – na ewangeliczne fundamenty, bo przecież blichtr życia przemija. Ale, co bardzo ważne, on nie potępiał nauki, sztuki, kultury, zaangażowania w teraźniejszość. Filip wskazywał, że właśnie poprzez te elementy życia doczesnego, które przecież także są darem Pana Boga, można doświadczyć Boga. Na tym polegała jego wielkość. Tę jego drogę do świętości można streścić w ten sposób: poprzez kulturę, sztukę, naukę do Pana Boga. Nie obok, nie zamiast, ale poprzez piękno, wiedzę, radość. Dlatego to, co proponował w swoim Oratorium, to było rozszerzenie wachlarza drogi do świętości w odróżnieniu od tego, co było uznawane w średniowieczu, kiedy panowała surowa asceza, posty, biczowanie, smutek, straszenie ogniem piekielnym. Filip wprowadził zupełnie coś innego, bowiem wiedział, że ludzie renesansu, gdy usłyszą o sprawach bardzo odległych od ich zainteresowań, ich codziennego życia, od razu machną ręką i powiedzą, parafrazując Ateńczyków, którzy gdy usłyszeli o zmartwychwstaniu z ust św. Pawła na Aeropagu, powiedzieli: posłuchamy cię innym razem, teraz mamy inne sprawy do załatwienia, inne wydarzenia są dla nas ważniejsze. Filip chciał pokazać, że wychodząc od doświadczenia, które jest nam bliskie, możemy je wykorzystać, by doświadczyć spotkania z Panem Bogiem. To się niczemu nie sprzeciwia. I dlatego miejsce spotkań nazywał Oratorium.
Za sprawą św. Filipa wprowadzono do muzyki nową formę, która swoją nazwę wzięła od pierwszego, rzymskiego Oratorium…
– Tak, słowo „oratorium” zaczęło także robić karierę w świecie muzycznym. To właśnie św. Filip Neri zainspirował twórców, którzy uczestniczyli w spotkaniach w Oratorium, do komponowania muzyki na wzór świeckich spektakli muzycznych – przypomnijmy, że XVI wiek to początki włoskiej opery. Filip uznał, że skoro Włosi tak bardzo chcą słuchać muzyki, dlaczego nie komponować dużych, pięknych utworów, ale ich libretto oprzeć na Biblii lub żywotach świętych, a nie na mitologii. To właśnie stąd wzięło się oratorium jako duża forma muzyczna, którą w kolejnym stuleciach – aż do współczesności – zajmowali i nadal zajmują się najwięksi kompozytorzy, jak chociażby Bach, Handel, Penderecki czy Rubik.
Jak odczytywać słowa Filipa, że ,,smutny święty to żaden święty”? Mówi się o nim, że był uśmiechniętym świętym.
– Radość jest cnotą chrześcijańską, jest przymiotem, który każdy chrześcijanin powinien w sobie rozwijać. Przecież nie gdzie indziej tylko w Wieczerniku Jezus, gdy staje w perspektywie bliskiej zdrady, męki, śmierci, modli się: spraw Ojcze, aby moją radość mieli w sobie w całej pełni. W Ewangelii św. Jana aż dziesięć razy pojawia się w Wieczerniku słowo Jezusa o radości. To nie jest jakiś przypadek, jakiś dodatek – radość jest czymś istotnym. Jaką radość w sobie miał Jezus w Wieczerniku? To nie była wesołkowatość, nie chodziło o życie łatwe, lekkie i przyjemne – być może mylnie z tym utożsamiamy radość. Panu Jezusowi chodziło o świadomość, że każdy człowiek realizuje jakiś cel. Często porównuję to do radości, jaką przeżywa np. pielgrzym, który idzie przez wiele dni, pokonuje czasami setki kilometrów, jest zmęczony, ma bąble na nogach, ale kiedy zobaczy cel swojej pielgrzymki, to się cieszy. Przeżywa radość. Czasami jest to radość przez łzy, ale to jest autentyczna, głęboka radość. Natomiast radość powierzchowna mija, bo człowiek ciągle musiałby szukać nowych podniet, aby utrzymać w sobie tę przyjemną wesołkowatość.
Święty Filip, stygmatyk Ducha Świętego, jest radosnym świętym, ponieważ właśnie ta autentyczna radość jest owocem Ducha Świętego. Ważne jest także i to, że Filip miał dystans do siebie. Gdy uważano go już za życia za świętego, potrafił kpić z siebie, żeby samego siebie strącić z piedestału, na którym stawiali go ludzie. Wy macie świętość naśladować, a nie ją podziwiać – mawiał. Święty Filip potrafił żartować z siebie i myślę, że to jest przykład prawdziwej, chrześcijańskiej radości. Gdy ja się śmieję z kogoś, może to być brak miłości bliźniego, ale gdy się śmieję z siebie, widzę się we właściwej perspektywie. I to robił św. Filip. Tak zachowuje się człowiek, który ma do siebie dystans, który nie pielęgnuje w sobie pychy, jest pokorny i wie, że wszystko jest darem Pana Boga. Człowiek, który wie, że ma wykorzystać swoje pięć minut w historii wszechświata, zrobić coś dobrego i nie absolutyzuje swojego zdania. Taka radość jest drogą do świętości.
Święty Filip zaczynał misję od małego grona, z czasem uczestników przybywało, by wreszcie – tak to chyba można określić – Oratorium stało się swego rodzaju salonem Rzymu, w którym bywali kardynałowie, artyści, sławy tamtych czasów. Jednocześnie nie zapominał o ubogich, potrzebujących, zagubionych. Jak docierał do ludzi z tak wielu środowisk?
– O tym, jak postrzegał swoją misję, świadczy wielość form organizowanego Oratorium. Nie miał żadnego planu, żadnych zapisów do Oratorium, on odpowiadał na zapotrzebowanie tych, którzy przychodzili. Gdy widział, że ktoś jest wrażliwy na piękno, organizował koncert, bo uważał, że to będzie drogą dotarcia do Boga. Gdy ktoś był intelektualistą, organizował wykłady, gdy ktoś potrzebował pomocy, to mu jej udzielał, a gdy widział, że ktoś lubi miło spędzić czas, zapraszał go na pielgrzymkę do siedmiu kościołów. To wspólne, miłe spędzenie czasu ze śpiewem, spacerem, piknikiem także było drogą do Boga. To pokazuje, że nie wszyscy muszą być intelektualistami czy koneserami sztuki, nie wszyscy muszą być pielgrzymami, ale cała sztuka polega na tym, żeby odkryć, którą drogą do kogo można dotrzeć. I tak jest do dzisiaj. Każda wspólnota filipińska jest inna, bo każda działa w innym środowisku i każda szuka odpowiednich ścieżek dla tych, którzy się wokół niej gromadzą.
Ks. dr Adam Adamski COr
Filipin z Oratorium Kongregacji św. Filipa Neri na Świętej Górze w Gostyniu oraz wykładowca Wydziału Teologicznego UAM w Poznaniu; jest autorem książki pt. Człowiek nie jest miarą wszechrzeczy, wydanej przez Wydawnictwo Świętego Wojciecha z okazji obchodzonej w tym roku 400. rocznicy beatyfikacji św. Filipa Neri