Oto czas podlotów. Każdy, kto interesuje się trochę ptactwem, wie, o czym mówię. Małe ptaszki zaczynają naukę latania i czasem wylecą z gniazda i bardzo szybko znajdą się na ziemi. Wtedy wkracza kot lub człowiek. Kot schrupie, a człowiek myśli, że uratuje. Ponieważ uważamy, że jesteśmy mądrzejsi od zwierząt, zabieramy ptaka do domu, bo jesteśmy przekonani, że wypadł z gniazda. Ratujemy go! To właśnie ten czas, kiedy media społecznościowe zalewają zdjęcia małych ptaszków siedzących bezradnie w trawie, zdanych na łaskę natury, która czyha na ich życie. I właśnie wtedy człowiek może się wykazać. Zabrać, wykarmić pęsetą i zakraplaczem.
Otóż właśnie nie. Sprawa wygląda zupełnie inaczej. Mały ptaszek to podlot, a nie bezradny pisklak, a my swoją dobrocią wtrącamy się w ważny etap jego życia. On właśnie uczy się latać i to pod bacznym okiem swoich rodziców. Nie daje rady pokonywać większych odległości i sobie właśnie odpoczywa, a rodzice, którzy są w pobliżu, dostarczają mu jedzenie. Przestraszą też kota, jeśli będzie trzeba. Więc co robimy, niby ratując mu życie? Pozbawiamy go rodziców, osierocamy go.
Myślę sobie o moich podlotach. O moich dzieciach, które są dorosłe, a mnie się ciągle wydaje, że są podlotami. Jestem gotowa na każde ich wezwanie, czuwam z coraz większej odległości i myślę sobie, że właściwie powinnam już przestać nasłuchiwać. Ale czy tak się da?
Dziś na przykład było tak. Miałam zupełnie inne plany, ale zadzwoniła moja córka, że wyjeżdża, i czy mogę zaopiekować się jej psem przez dwa dni. Pewnie! Więc może będę mogła po niego podjechać? Jasne! A skoro świeci słońce i jest tak ciepło, to może wezmę psa, wezmę swoją mamę i pojadę na jej działkę? Więc siedzę teraz na tarasie na działce mojej mamy. Obok pies mojej córki, który akurat chce się bawić i przynosi mi piłeczkę do rzucania. Mama przekopuje grządki, podlewa kwiaty, widzę ją przez liście krzewów.
Kto jest podlotem? Moja córka, która gdzieś tam jedzie autostradą? Może moja mama? O nie, nigdy nie wejdzie w tę rolę. Z pewnością wciąż ja dla mojej mamy. Myślę sobie, że jednak trzeba trochę udawać, że nie, że czas podlotów minął, choć podejrzewam, że dla matek to się nigdy nie stanie. Zawsze będziemy wiedzieć lepiej, zawsze będziemy gotowe rzucić wszystko i ruszyć z pomocą, choć najpierw tylko będziemy się z daleka przyglądać i nie ingerować.
Ostatnio bardzo mocno pracuję nad tym, żeby się nie wtrącać. Ostrożnie się wypowiadam, żeby nie zniewalać narzucaniem dobrych rad. To naprawdę wyższy stopień dyplomacji, pamiętam jaka sama byłam na tym punkcie przewrażliwiona. Więc myślę o wszystkich matkach, córkach i synach: kochajmy się i szanujmy. Razem z mamą pozdrawiamy z działki. Love!