Moja pierwsza reakcja na słowa Franciszka o „szczekaniu NATO pod drzwiami Rosji”? Szok, czyli taka, jak niemal wszystkich. Dziś widzę to nieco inaczej. Nie mam wątpliwości, że to sformułowanie nie powinno było paść, ale staram się zrozumieć kontekst, intencje i znaczenie. Według mnie Franciszek nie obarcza NATO odpowiedzialnością za wybuch wojny w Ukrainie, lecz raczej wskazuje na osobliwą perspektywę prezydenta Rosji, z jakiej on – a nie papież! – patrzy na świat. W tym na Zachód: to odwieczny wróg, który – tym razem w formie NATO – zbliża się do jej granic z zamiarem zagarnięcia rosyjskiego terytorium. Taka mentalność całkiem łatwo może znaleźć sobie pretekst do rozboju. I to właśnie, według mnie, miał na myśli papież, mówiąc o „szczekaniu NATO”.
Franciszek nie obarcza odpowiedzialnością NATO za rozpętanie wojny – tu ma jednoznaczny pogląd i wie, kto jest agresorem. Nawet jeśli nie mówi o tym wprost, to jego gesty (ucałowanie ukraińskiej flagi z Buczy) i słowa (choćby te o „cierpieniach i łzach narodu ukraińskiego”) nie pozostawiają co do tego żadnych wątpliwości. Chcąc zastopować wojnę, gotów jest jechać do Moskwy (nie zaś np. do Waszyngtonu), bo wie, jak cały niemal świat, że powodem wojny jest Putin, a nie „szczekanie NATO”.
Jednak nie bagatelizuję wymowy tych słów. Uważam nawet, że zestawione z postawą papieskiej dyplomacji mogą świadczyć o tym, że perspektywa, z jakiej Stolica Apostolska patrzy na Europę Środkową i Wschodnią, jest niepełna. Całokształt watykańskiego podejścia do wojny w Ukrainie ujawnia brak znajomości natury Rosji i jej imperialnych tęsknot, znanych od wieków, a w XX i XXI w. realizowanych pod banderą ZSRR (i nierozliczonych jakąś Norymbergą), a następnie Federacji Rosyjskiej.
Zapewne w całej tej sprawie nie bez znaczenia pozostaje także osobiste doświadczenie papieża z Argentyny. Nie jest tajemnicą, że latynoskie spojrzenie na Stany Zjednoczone jest zdecydowanie bardziej krytyczne niż europejskie, zwłaszcza zaś nasze, polskie. To oczywiste, że każdy papież wnosi w ten urząd kulturę, historię i doświadczenie kraju swojego pochodzenia. A także swoje, ukształtowane przez te czynniki, spojrzenie na świat. Tak jest z każdym papieżem, niezależnie od tego czy jest Włochem, Niemcem, Polakiem czy Argentyńczykiem. Ale ważne jest, by to swoje dziedzictwo, zakorzenione w konkretnym regionie świata, po objęciu najwyższego urzędu w Kościele dopełniać innymi perspektywami. Bo pasterz musi znać swoje owce, o czym ten akurat papież wie doskonale. Jednak (o paradoksie!), bezcenne w obecnej sytuacji doświadczenia krajów Europy Środkowo-Wschodniej – w tym znajomość mentalności władców Kremla, ale też dzieje watykańskiej Ostpolitik – nie wydają się dziś czymś istotnym dla dyplomacji watykańskiej i, chyba, także samego papieża. Ufam jednak, że to się będzie zmieniać. To musi się zmieniać. Od tego bowiem zależy, czy papiestwo zachowa swój globalny autorytet. W naszym niespokojnym świecie ma to znaczenie pierwszorzędne, nie tylko dla wierzących.