W przedostatnim numerze „Przewodnika Katolickiego” w trzech tekstach podjęliśmy próbę rekonstrukcji papieskich wypowiedzi i gestów w związku z agresją Rosji na Ukrainę. Niedługo po ukazaniu się tamtego numeru „Corriere della serra” opublikowało zapis rozmowy z Franciszkiem, który wywołał lawinę komentarzy, w znacznej mierze nieprzychylnych papieżowi.
Szokujące słowa
Największe zdziwienie wywołały słowa papieża o tym, że być może do wojny sprowokowało Putina „szczekanie NATO pod drzwiami Rosji”. Kontekst całej wypowiedzi wskazuje jednak na to, że nie jest to pogląd Franciszka, a próba pokazania myślenia Władimira Putina. Dalej papież stwierdził, że nie umie ocenić, czy wysyłanie broni na Ukrainę jest dobre czy złe. By na końcu stwierdzić, że nie widzi obecnie sensu, aby jechać na Ukrainę, chce najpierw udać się do Moskwy, by porozmawiać z Putinem.
W rozmowie z Onetem dr hab. Paweł Stachowiak, historyk i politolog, autor tekstów na naszych łamach, przyznaje, że słowa papieża były dla niego ogromnym szokiem. Jego zdaniem Franciszek doskonale zdaje sobie sprawę z tego, kto jest agresorem, a kto ofiarą. Z jakiegoś powodu jednak wybiera drogę dyplomaty, który stara się nie zamykać żadnych drzwi. – W przypadku Franciszka to olbrzymie rozczarowanie, bo jego pontyfikat miał wcześniej inną twarz – z żalem stwierdza Stachowiak.
Rzeczywiście, słowa Franciszka mogą szokować, zwłaszcza w Europie Środkowo-Wschodniej. Państwa, które niegdyś znajdowały się w radzieckiej strefie wpływów, właśnie w NATO i współpracy z USA dostrzegły gwarancje swego bezpieczeństwa. Doświadczenie państw Ameryki Łacińskiej jest jednak inne. Z ich perspektywy USA to kraj, który wspierał krwawe dyktatury, z którymi walczyły lewicowe bojówki, finansowane niegdyś przez Związek Radziecki. Te antyamerykańskie nastroje tłumaczy na swoim profilu FB współpracujący z „PK” franciszkanin Kasper Mariusz Kaproń, misjonarz w Boliwii: – Dla Latynosów największym niebezpieczeństwem pozostają Stany Zjednoczone widziane jako jedyny kraj imperialistyczny. Gdy do tego dodamy jeszcze skrajny pacyfizm rodem z lat 60. XX wieku, jaki dominuje we Włoszech, z naturalnym tam zamiłowaniem do rosyjskości (bo to Dostojewski, bo to wielka duchowość prawosławia), łatwo zrozumieć wywiad papieża Franciszka. Próbuję go zrozumieć, ale nie usprawiedliwiam, gdyż papież mówiący tyle o dialogu i konieczności rozumienia innych sam powinien się wybić ponad własne uwarunkowania kulturowe.
Prorok czy dyplomata?
Przyznam, że nie podzielałem opinii tych, którzy uważali, że papież powinien wyraźnie wskazać agresora – Rosję i jej przywódcę, Putina. Jestem przekonany, że nie jest to rolą papieża (zresztą z licznych wypowiedzi Franciszka wynika, kto kogo zaatakował). Takie oczekiwanie jest w gruncie rzeczy oczekiwaniem zajęcia politycznego stanowiska, czyli – odwołując się do rozróżnienia, jakie uczynił na łamach Więzi Zbigniew Nosowski – by papież był dyplomatą, może nawet bardziej nim niż prorokiem.
Dlatego gdy Franciszek apelował o pokój, poszedł do ambasady rosyjskiej, by wypowiedzieć wobec wojny swoje stanowcze „nie”, gdy wysłał dwóch kardynałów na Ukrainę, starał się o utworzenie korytarzy humanitarnych, zwracał uwagę na cierpienie ludzi i konieczność szukania rozwiązań, które jak najszybciej zakończą dramat wojny – widziałem w jego działaniach wypełnianie swej misji prorockiej.
Także wtedy, gdy papież napisał na Twitterze: „Wszyscy jesteśmy winni”, nie miałem wątpliwości, że jest to głos sumienia. Kontekst, w jakim Franciszek umieścił te słowa, był jednoznaczny: gdybyśmy wcześniej nie przymykali oczu na zło, które się działo, dziś nie byłoby dramatu wojny. Tymczasem Zachód karmił Putina, prowadząc z nim interesy. Nawet po nieprawnej aneksji Krymu. Stanąć po stronie ofiar to wciąż za mało. Trzeba jeszcze się uderzyć w piersi i powiedzieć: to również wina naszych błędnych działań, błędnej oceny rzeczywistości, postawienia biznesu ponad wartości i zdrowy rozsądek.
Niepoświęcona broń
Zbigniew Nosowski na łamach Więzi krytycznie ocenił stanowisko papieża w kwestii moralnej oceny militarnego wsparcia Ukrainy w walce z okupantem. – Papieskie wstrzymanie się od głosu w tej sprawie oznacza praktyczną rezygnację (abdykację?) z moralnej oceny sytuacji tam, gdzie głos przywódcy religijnego jest bardzo potrzebny. Taka rezygnacja w konsekwencji będzie oznaczała narastającą marginalizację samego papieża i Kościoła – twierdzi naczelny Więzi w akapicie zatytułowanym: „bezradność”.
Uważam jednak, że owa „bezradność" papieża… broni. Trudno bowiem oczekiwać, by ten, który – zgodnie z Ewangelią – ma być zwiastunem pokoju, nagle wyciągnął rękę w geście błogosławienia broni. Nie chodzi tu o rzekomy pacyfizm, przypisywany przez niektórych Franciszkowi, ale raczej o doktrynę pokoju, która stopniowo zastępuje teorię wojny sprawiedliwej, ale nie jest jeszcze w pełni ukształtowana.
Od koncepcji wojny sprawiedliwej Kościół stopniowo odchodzi od czasu Soboru Watykańskiego II.
W Katechizmie Kościoła katolickiego wprawdzie pojawia się to sfomułowanie, ale jedynie jako przypis, uzasadniający punkt o prawie do obrony. Można postawić papieżowi zarzut, że odwołując doktrynę wojny sprawiedliwej we Fratelli tutti, nie daje nic w zamian. Zastanawiam się jednak, czy ten zarzut może być formułowany jedynie wobec Franciszka. Czy w sytuacji, gdy formułująca się nowa doktryna zderza się z brutalną rzeczywistością autorytarnego najeźdźcy, zdolnego do ludobójstwa na oczach świata, nie powinny toczyć się na katolickich uczelniach i wydziałach dyskusje i analizy? Czy katoliccy publicyści, zamiast święcie oburzać się na papieża albo bronić go do upadłego, nie powinni toczyć ze sobą dyskursu wokół doktryny pokoju i roli biskupa Rzymu?
Gdy państwa prowadziły politykę zagraniczną, tocząc wojny, Kościół, chociażby piórem św. Augustyna, wypracował teorię wojny sprawiedliwej. Augustyn odrzucał wojnę jako zło, ale zastanawiał się, czy istnieje jakiekolwiek moralne usprawiedliwienie dla wojny. Dziś, gdy człowiek dysponuje bronią atomową, zdolną do unicestwienia świata, rodzą się dylematy, które powinny znajdować swoją odpowiedź podczas żywo prowadzonych teologicznych dyskusji. Jak pogodzić Chrystusowe: „schowaj miecz do pochwy, bo kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie”, z przekazywaniem broni walczącemu z okupantem narodowi? Jak pogodzić katechizmowe prawo do obrony z Jezusowym nakazem, by przerywać spiralę nienawiści?
Bezradność Franciszka jest naszą bezradnością i powinna nas zmobilizować do wypracowania zgodnej z Ewangelią doktryny pokoju, która jednocześnie nie będzie utopią, ale zakorzeniona w rzeczywistości, ułomnej i doświadczonej grzechem.
Moskwa zamiast Kijowa
Dla oczekujących na przyjazd Franciszka do Kijowa słowa zacytowane przez włoski dziennik z pewnością były rozczarowujące. Zastanawiam się jednak, czy mamy prawo oczekiwać, by papież jechał w każde miejsce, gdzie toczy się dramat wojny. Sytuacja na Ukrainie z powodów geopolitycznych jest Polakom bliższa niż choćby wojna w Sudanie, Syrii czy Mozambiku. Nie pamiętam, by ktoś z polskich publicystów apelował wówczas do papieża, by tam pojechał. Być może byłby to ważny gest solidarności z cierpiącymi. Czy jednak papież takich gestów nie wykonuje? Apel o korytarze humanitarne, modlitwa o pokój, szacunek wobec ukraińskiej flagi podczas audiencji w auli Pawła VI, pomoc materialna i wiele innych gestów, za które Ukraińcy są papieżowi wdzięczni – jak przekonuje nas ks. Mikołaj Durkalets, greckokatolicki proboszcz parafii w ukraińskiej Winnicy.
– Na pewno zdecydowana większość Ukraińców czeka na każdą wizytę przywódców światowych, także papieża. Pamiętajmy, że dla zdecydowanej większości Ukraińców papież Franciszek jest przede wszystkim zwierzchnikiem państwa. Biorąc pod uwagę rozgoryczenie postawą Kościoła prawosławnego moskiewskiego patriarchatu ta wizyta byłaby przyjęta jako znak nadziei – mówi ks. Durkalets. Ciekawe jest to, że zdaniem duchownego Ukraińcy widzą w papieżu bardziej przywódcę państwowego niż religijnego. Zapytany, jak Ukraińcy oceniają postawę papieża wobec wojny, odpowiedział, że dla większości nie jest tak medialnie ciekawy i postrzegany jak w Polsce. – Widoczne jest niezrozumienie, a nawet rozgoryczenie tym, jak Watykan reaguje na to, co dzieje się na Ukrainie. Szeroko komentowany, a właściwie krytykowany był pomysł związany z XIII stacją drogi krzyżowej w rzymskim Koloseum. Natomiast Ukraińcy doceniają postawę papieskiego nuncjusza, który nie opuścił Ukrainy. Podobnie pozytywnie oceniane jest zaangażowanie Sekretariatu Stanu – przekonuje ks. Durkalets.
Papież a papiestwo
Przyglądając się wypowiedziom Franciszka i kard. Pietro Parolina, sekretarza stanu Stolicy Apostolskiej, można chwilami odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z dwugłosem. O ile papież powstrzymuje się od oceny, czy Zachód dobrze czyni, dozbrajając Ukrainę, kard. Parolin mówi wprost, że pomoc militarna dla Ukrainy jest zrozumiała: „Obrona własnego życia, własnego narodu, niestety, czasem wymaga sięgnięcia po broń”.
W książce Papież: misja i posłannictwo kard. Gerhard Muller dokonuje na wstępie rozróżnienia między papieżem a papiestwem. To rozróżnienie może się wydawać z pozoru akademickie, ale ma swoje istotne konsekwencje. Biskup Rzymu to przede wszystkim następca św. Piotra, którego misję określił sam Chrystus. Ma być opoką, czyli gwarantem tego, że przekazywana w Kościele wiara pozostaje apostolska, nieskażona, wiernie zachowywana i przekazywana. Ma umacniać braci i siostry w wierze, ma też podejmować wszelkie wysiłki dla jedności Kościoła. Naturalnie, w ślad za głoszeniem wiary konsekwentnie papież uczy również wynikających z niej zasad życia, a więc moralności.
Nowe wyzwania
Wraz ze wzrostem roli biskupa Rzymu w Kościele zachodnim, związanej także z powstaniem państwa papieskiego, a obecnie funkcjonowaniem Stolicy Apostolskiej jako podmiotu prawa międzynarodowego, na znaczeniu zyskały papieskie urzędy, z Kurią Rzymską na czele, oraz papieska dyplomacja.
Wydaje się, że wojna na Ukrainie każe nam na nowo przemyśleć rolę biskupa Rzymu. Być może trzeba się zastanowić, czy nie przypisujemy zbyt dużej roli papieżowi, oczekując od niego zajęcia stanowiska i decydującego głosu niemal w każdej sprawie. Czy naprawdę tego potrzebujemy? Czy każdej papieskiej wypowiedzi musimy do upadłego bronić, tylko dlatego, że pochodzi z ust następcy św. Piotra?
Gdy Franciszek wydał motu proprio Traditionis custodes, próbowałem zrozumieć motywy, jakimi się kierował. Uważam jednak ten dokument za zły pod wieloma względami. To, że nie zgadzam się z oceną papieża w tej konkretnej sprawie, nie przekreśla jednak jego autorytetu w moich oczach. Papież to coś więcej niż konkretne nazwisko. Można by powiedzieć, że papież przypomina trochę ramę, która przekazywana jest w Kościele od czasów św. Piotra, a obraz, który ją wypełnia, to poszczególne osoby, które sprawowały ten urząd. Rama pozostaje niezmienna, bywa różnie wypełniona. Dlatego do Franciszka mam szacunek nie dlatego, że się z nim zgadzam, ale dlatego, że jest papieżem. A to, że się z nim nieraz nie zgadzam, nie przekreśla mojego szacunku.
W tym kontekście nie rozumiem triumfalizmu tych, którzy od początku ustawili się w opozycji do Franciszka. Pobrzmiewa teraz w ich wypowiedziach: „a nie mówiliśmy?”. Nie rozumiem też tego egzaltowanego chwilami rozczarowania.
We wspomnianym przeze mnie dokumencie Franciszek pisze, że sytuację poszczególnych duszpasterstw sprawujących liturgię sprzed reform Pawła VI mają rozeznać w swoich diecezjach poszczególni biskupi, zachowując naturalnie ogólne wskazania dokumentu. Wydaje się, że papież wskazuje w ten sposób na znaczenie biskupa w diecezji, które trzeba odbudować. A to właśnie biskupi wraz ze swymi księżmi są teraz najbliżej ofiar. To oni pozostawili otwarte kościoły dla uchodźców, by mogli się w nich schronić. To oni dzisiaj są w centrum Kościoła – szpitala polowego. Oni opatrują rany.
A papież? Jestem przekonany, że ich wspiera tak, jak może. Poprzez dyplomację, poprzez pomoc materialną, poprzez różne zabiegi, o których sam – jak powiedział – nie może za dużo powiedzieć. Ale przede wszystkim przez modlitwę.
Łatwo nam się wypowiadać z perspektywy siedzących wygodnie w fotelach, wystukujących kolejne myśli na klawiaturze komputera. Szczególnie łatwo przychodzi to publicystom, którzy, komentując, podgrzewają atmosferę wokół papieskich wypowiedzi. A ja myślę, że – nawet jeśli mam wątpliwości, a nawet z papieżem trudno mi się zgodzić – jestem przekonany, że zatraceni w wojennej zawierusze i kolejnych pakietach sankcji potrzebujemy głosu, który nam przypomni wołanie z Ewangelii Mateusza: „Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój”.