Czy jest możliwe, by nikt nie przejął się tym, że w stronę Ziemi leci asteroida, która spowoduje zagładę planety? Wydaje się to absurdalne. Większość filmów katastroficznych ukazuje z jednej strony wielkie zjednoczenie ludzkości wobec takiego zagrożenia, a z drugiej strony chaos i panikę, jaka panuje w społeczeństwie, gdy człowiek poznaje datę końca świata. Do tematu inaczej podeszli twórcy filmu Nie patrz w górę. Nie chcę tutaj go streszczać ani omawiać. Odsyłam do tekstu Szymona Bojdy. Trafnie zauważa on, że czasem wolimy ignorować problemy albo je bagatelizować, niż stanąć odważnie do ich rozwiązania. W filmie naukowcy spotykają się z niezrozumieniem ich przerażającego komunikatu: planecie grozi zagłada. W telewizji śniadaniowej rozpaczliwy ton doktorantki astronomii zderza się z niezrozumieniem obracających wszystko w żart prowadzących program, a poważny naukowiec (w tej roli Leonardo di Caprio) zyskuje miano czarującego, co jest znacznie ważniejsze od jego wiedzy i tego, co ma do powiedzenia. Groteskowość niektórych postaci, szczególnie prezydent USA, granej przez Meryl Streep, albo sytuacji (tytułowa kampania „Nie patrz w górę”) może nas szokować i poniekąd bawić, choć raczej powinna nas zasmucić i zmusić do zastanowienia. Naprawdę można żyć w taki sposób, by zamiast spoglądać problemom prosto w twarz i się z nimi mierzyć, spuszczać głowę w dół i udawać, że ich nie ma. W tym sensie tytuł filmu brzmi gorzko ironicznie. I, niestety, gorzko prawdziwie.
Po obejrzeniu tej czarnej komedii nasz stały współpracownik, autor cyklu artykułów o spowiedzi, Dariusz Piórkowski SJ na swoim profilu facebookowym wskazał trzy problemy, jakie ten film odsłania. Po pierwsze, że nie potrafimy słuchać. Po drugie, że ignorujemy ekspertów, bo uważamy, że media czy politycy wiedzą lepiej. I po trzecie, że pokładanie całej wiary w technologię, pieniądze i perswazję jest złudne. Zgadzam się z tą diagnozą. Najbardziej zasmuca mnie ta o powierzchowności. Film ukazuje to z całą wyrazistością, a momentami nawet absurdalnością, że łykamy wszystko, co nam poda telewizja śniadaniowa; żyjemy tym, co nieistotne, jak wyreżyserowany i obliczony na klilkalność powrót skruszonego rapera do swojej dziewczyny piosenkarki, którą dopiero co zdradził; poddajemy się narracji skalkulowanej politycznie; dajemy się poprowadzić trendom wyznaczanym przez firmy, które chcą na nas zarobić; karmimy się memami, filmikami, tik tokami, gdzie fun, lajk i dobra zabawa są ważniejsze od… prawdy. Nie, nie mam nic przeciwko memom czy tik tokom. Sam je przeglądam, niektóre mnie bawią. Zastanawia mnie jednak, że dla niektórych mem, news ze śniadaniówki czy tweet jakiegoś celebryty wystarczy. Że nie idzie za tym chęć zgłębienia tematu, poznania kontekstu, zrozumienia. Że bardziej liczymy się z człowiekiem ze szklanego ekranu albo social mediów niż z ekspertem w danej dziedzinie.
W pewnej mierze film Nie patrz w górę jest głęboko pesymistyczny. Daje druzgocący obraz społeczeństw, żyjących powierzchownie i bezrefleksyjnie. Ale być może sam fakt jego nakręcenia i ubrania go w tak absurdalną opowieść jest jakąś próbą uderzenia w dzwon i otrzeźwienia? Że jest jeszcze szansa, byśmy zmądrzeli. I nie bali się patrzeć w górę!