Świętość życia ludzkiego, definiowana w teologii i w bioetyce, jest samoistną i nienaruszalną wartością. Oznacza, że każde życie jest dobre i nie musi spełniać w związku z tym żadnych warunków, nie musi nieść żadnych dodatkowych wartości. Jest, więc należy mu się ochrona: niezależnie od jakości życia, jego użyteczności, czasu trwania życia czy miejsca. Jest dobrem samym w sobie. Źródłem tej świętości jest pochodzenie życia od Boga. Nikt nie może sam zdecydować o rozpoczęciu swojego życia, źródłem życia jest sam Bóg. Z prawdy o świętości życia w prosty sposób wynika nauka o jego przyrodzonej godności: o tym, że każdy człowiek, niezależnie od swoich kwalifikacji intelektualnych czy moralnych, musi być traktowany z poszanowaniem jego godności.
Z tego Kościół katolicki wyciągać będzie dalsze nauki, przede wszystkim tę o nienaruszalności ludzkiego życia od poczęcia do naturalnej śmierci – będzie też na tym fundamencie budować swój sprzeciw wobec aborcji i eutanazji. Tematy te są niezwykle ważne, dziś jednak na pierwszy plan wysuwają się te związane z toczącą się tuż obok wojną, która za chwilę rozlać się może na cały świat. Pytania o nienaruszalność i godność życia dotykają również innych jego przejawów: życia żołnierzy walczących po obu stronach, życia kobiet w bombardowanych szpitalach, życia dzieci z ostrzelanych przedszkoli, życia uchodźców przyjmowanych na ukraińskiej granicy, życia uchodźców zatrzymywanych na białoruskiej granicy, wreszcie życia tego, który rozpętał wojnę XXI wieku, o którym wielu mówi, że zatrzyma go tylko śmierć.
Chrześcijanie bez broni
Chrześcijanie próbowali być pacyfistami bardzo krótko, jedynie w pierwszym okresie chrześcijaństwa: do 313 r., kiedy to cesarz Konstantyn wydał edykt mediolański, przyznając Kościołowi miejsce w społeczeństwie. Ówczesny rzymski świat był światem wojen – to one były zwyczajnym sposobem rozwiązywania sporów. Chrześcijanie, którym trudno było pozostać pacyfistami, szukać zaczęli więc moralnych uzasadnień dla prowadzonych walk i tych kryteriów, które wojnę mogą uczynić sprawiedliwą. Nie było to – trzeba to jasno podkreślić! – budowanie idealnego rozwiązania. Była to raczej próba etycznego odnalezienia się w nieetycznym świecie, w świecie naznaczonym grzechem pierworodnym, kiedy jako swoją porażkę odczytujemy fakt, że nie da się w nim niestety żyć tak, jak byśmy chcieli i jak być powinno, nie da się żyć w pełnym pokoju.
Pierwszą próbą skatalogowania warunków, pod którymi wojna może być dopuszczalna, było dzieło św. Augustyna De civitate Dei. Augustyn uznawał, że wojna jest złem koniecznym i jedynie ostatecznym narzędziem rozstrzygania sporów, ale są sytuacje, w których chrześcijanom wolno jest chwycić za broń. Uważał za takie te wojny, w których ojczyzna broniona jest przez barbarzyńców i kiedy bronić trzeba bliźniego przed niesłuszną, niezasłużoną napaścią.
Wojna sprawiedliwa?
Naukę św. Augustyna doprecyzował św. Tomasz z Akwinu. Podtrzymał on tezy o „wojnach niesprawiedliwych” i „wojnach sprawiedliwych”, czyli tych, które mają na celu obronę dobra społeczeństwa. Aby wojna mogła być uznana za sprawiedliwą, musi według św. Tomasza spełnić warunki: być wypowiedziana przez prawowitą władzę – mieć słuszną przyczynę (samoobronę, ale również pomszczenie krzywd i niesprawiedliwości) – być prowadzona z prawymi intencjami, czyli chęcią unikania zła i dążenia do dobra.
Przez wiele wieków wydawało się, że to wystarczy. Dopiero XX wiek pokazał, jak bardzo kryteria te mogą być subiektywne. Hitler jako jeden z powodów II wojny światowej podawał przecież pomszczenie niesprawiedliwości i krzywd, jakich naród niemiecki doznał w czasie pierwszej wojny i jakich rzekomo doznawał na skutek obecności nie-Aryjczyków w społeczeństwie. Również ostatnie przemówienia patriarchy Cyryla i kilku innych przedstawicieli moskiewskiej Cerkwi pełne są zapewnień o słusznej przyczynie ataku na Ukrainę i dobrych intencjach „zjednoczenia Rusi” i ocalenia duchowej jedności przeciwko zepsutemu, zachodniemu światu. Co gorsza, mówiący te słowa zdają się szczerze w nie wierzyć. Czy to znaczy, że wojna, którą wywołała Rosja, jest „wojną sprawiedliwą”?
Zakłócenie moralnego porządku
Po doświadczeniu II wojny światowej Kościół katolicki odszedł od pojęcia wojny sprawiedliwej. Gdziekolwiek te odwołania się pojawiają, są anachronizmem, odbiegającym od aktualnego nauczania Kościoła. Pierwszej korekty tej koncepcji dokonał już Pius XII, który wprowadził do niej nakaz zapobiegania konfliktom zbrojnym. Nie było już „wojny sprawiedliwej” – każda wojna uznana została za zakłócenie moralnego porządku świata i odejście od Boga. W 1954 r. Pius XII potępił wszystkie doktryny, które sławiły wojnę jako „szkołę cnoty”, a jakąkolwiek apoteozę wojny nazwał aberracją umysłu i serca. Nie można na wojnę patrzeć jak na dobro, nie wolno przygotowywać się do niej i myśleć o niej jako o szansie na wykazanie się bohaterstwem, przedstawiać jej jako kuźni, w której wykuwają się bohaterowie. Wojna jest zawsze i przede wszystkim wielkim nieszczęściem, jest klęską świata i klęską poszczególnych społeczeństw.
Oczywiście Pius XII rozumiał i mówił, że naród zbrojnie zaatakowany ma prawo się bronić, jeśli nie może zapewnić sobie bezpieczeństwa w sposób pokojowy – ale i ta obrona nie ma prawa przerodzić się w atak. Co ważne, trzeba tu zawsze zachować zasadę proporcjonalności środków w stosunku do celów.
Prawo do obrony
Kolejny papież, Jan XXIII, bardzo wyraźnie zabrał głos w sprawie pokoju, wydając encyklikę Pacem in terris – po raz pierwszy w historii Kościoła skierowaną nie tylko do jego wnętrza, ale do wszystkich ludzi dobrej woli. On również zakwestionował tam koncepcję „wojny sprawiedliwej” i pisał, że zwłaszcza w epoce potęgi atomowej nonsensem jest uważać wojnę za odpowiedni środek do przywrócenia naruszonych praw.
Zwołany przez Jana XXIII Sobór Watykański II znalazł wreszcie sposób na sformułowanie nowej zasady, która mogła zastąpić „wojnę sprawiedliwą”. W Gaudium et spes w miejsce starego, wypływającego jeszcze od św. Augustyna pojęcia wprowadzono kategorię „prawo do obrony”. Ojcowie soborowi uznali, że w świecie, w którym wojny nie udało się wykorzenić, nie da się jej bezwzględnie zakazać, bo to otworzyłoby drogę do bezkarnej agresji. Stwierdzili więc, że dopóki będzie istniało niebezpieczeństwo wojny, państwa będą miały prawo się bronić, jeśli wyczerpią wcześniej wszystkie sposoby rozwiązań pokojowych.
Jan Paweł II, kontynuując myśl soborową, mówił również o proporcjonalności obrony: siły wolno użyć o tyle, że będzie ona proporcjonalna do rezultatów oraz że rozważy się konsekwencje jej użycia dla życia ludzi i przetrwania planety. Gdyby próbować to przełożyć na realia współczesnego świata, można powiedzieć, że nawet przeciwko najbardziej niesprawiedliwemu atakowi nie wolno jest użyć niszczącej cały świat broni atomowej w obronie niezależności jednego, zaatakowanego państwa.
Nie uśpić sumienia
Odejście od koncepcji „wojny sprawiedliwej” jest o tyle ważne, że niosła ona ze sobą zagrożenie uśpienia ludzkich sumień. Wojna mogła nie niepokoić: można ją było subiektywnie i łatwo uznać za „sprawiedliwą”, a więc dopuszczalną. Dziś „wojny sprawiedliwej” nie ma. Wojna zawsze jest zła – choć są sytuacje, w których to zło może być etycznie usprawiedliwione. Usprawiedliwienie to jest możliwe wówczas, gdy zostały wykorzystane wszystkie środki pokojowe – gdy można przewidzieć zamierzone skutki – gdy wojnę prowadzi się w sposób humanitarny, czyli z użyciem właściwej i adekwatnej broni, która nie godzi w człowieka, niezwiązanego bezpośrednio z konfliktem zbrojnym.
Humanitarnie
Co to znaczy zatem prowadzić wojnę humanitarnie? Na to pytanie odpowiada szereg norm międzynarodowych. Wśród podstawowych zasad jest między innymi zakaz stosowania takich środków, które powodują zbędne cierpienie ludzi lub straty w środowisku naturalnym. Jest obowiązek odróżniania uczestników walki zbrojnej od osób cywilnych, które nie powinny być przedmiotem ataków wojskowych. Jest zakaz zabijania i ranienia przeciwnika poddającego się lub wyłączonego z walki. Jest wreszcie obowiązek leczenia rannych i chorych, obligujący tę stronę, pod władzą której owi chorzy się znajdują.
Nawet jeśli uznać, że od października na granicy z Białorusią mieliśmy do czynienia z wojną, wywołaną przez Łukaszenkę i Putina, trudno nie odnieść się do tych zasad: choćby tylko odróżniania agresora od cywilów, wykorzystanych jako broń czy obowiązku udzielenia pomocy chorym. Ani nauczanie Kościoła i jego moralność, ani międzynarodowe przepisy nie usprawiedliwiają takiego zachowania, nawet w czasie wojny – choćby nawet ową wojnę nazwać „hybrydową”.
Nie morduj
Czy zatem chrześcijanin na wojnie może zadawać śmierć? Czy występuje wówczas przeciwko piątemu przykazaniu? Zakładając naszą wiedzę o prawie do obrony (a nie „wojnie sprawiedliwej”), wrócić możemy do św. Tomasza. Pisał on, że z samoobrony może wyniknąć dwojaki skutek: zachowanie własnego życia i zabójstwo napastnika. Przy czym, co jest tu najważniejsze, ten drugi nie może być zamierzony ani być motywacją czynu. Motywacją i zamiarem może być wyłącznie obrona.
Co ciekawe, wielu egzegetów Starego Testamentu tłumaczy, że śmierć zadana agresorowi w samoobronie w żaden sposób nie podlega regulacjom piątego przykazania. Przykazanie to nie dotyczy odbierania życia jako takiego, ale odbierania życia osobie niewinnej, bezbronnej. Przykazania mają swoje źródło w Starym Testamencie – tym samym, w którym Bóg wielokrotnie nazywał zabijanie. W hebrajskim oryginale występuje słowo lo tircach, oznaczające „nie morduj”, a nie lo taharog, czyli „nie zabijaj” – po wielu powielanych w kolejnych przekładach błędach, w najnowszym przekładzie Pisma Świętego w Edycji św. Pawła mamy już taką właśnie wersję. Wcześniej zresztą ks. Jakub Wujek w swoim przekładzie również zapisał: „Nie będziesz mordował”. Oznacza to, że zakaz pozbawiania życia ze Starego Testamentu dotyczy tych, którzy są niewinni i bezbronni, ale niekoniecznie sytuacji, w której to my bezpośrednio bronimy swojego życia przed agresorem.
Obrona to nie zgoda
Oczywiście, zauważając inne brzmienie przykazania ze Starego Testamentu, nie możemy zapominać o Jezusie, który przyszedł Prawo wypełnić w sposób doskonały i który sprzeciwiał się wszelkim formom przemocy – również przy swoim pojmaniu nakazał uczniowi schować miecz. Moralnego prawa do obrony koniecznej nie możemy więc mylić ani ze zgodą na udział w wojnie, ani szukaniem w wojnie sposobu na rozwiązanie konfliktu czy zadawaniem śmierci tym, którzy nie stanowią w wojnie bezpośredniego zagrożenia dla naszego życia.
Więcej – nawet żołnierz, jeśli uzna, że wojna, w której ma wziąć udział, nie jest motywowana jedynie koniecznością obrony, powinien odmówić w niej udziału. Nie wolno mu również posuwać się do zabijania niewinnych, kradzieży czy gwałtów. Nie wolno mu – z moralnego punktu widzenia – wykonywać rozkazów, jeśli dotyczą one właśnie tych obszarów.
Święte każde
W wojnie, której jesteśmy świadkami, jest jeszcze jedno odniesienie do świętości życia: to temat godności życia ludzi różnych ras, religii, kultur i narodowości. Tu także powiedzieć trzeba wyraźnie: każde życie jest święte, niezależnie od tego, jaki będzie mieć kolor skóry i jakim będzie mówić językiem. Również wiara nie może być kryterium udzielania pomocy czy ratowania życia.
Jan Paweł II wielokrotnie pisał, że jakiekolwiek formy rasizmu czy ksenofobii są absolutnie nie do pogodzenia z doktryną Kościoła i są trucizną degradującą ludzkie wspólnoty. Podczas przemówienia w ONZ w 1995 r. mówił: „Z gorzkiego doświadczenia wiemy, że strach przed innością, zwłaszcza gdy wyraża się przez ciasny i wybiórczy nacjonalizm, który odmawia jakichkolwiek praw dla innych, może doprowadzić do prawdziwego koszmaru przemocy i terroru”. Kilka lat później, w 2001 r. w czasie jednej z sierpniowych modlitw „Anioł Pański” Jan Paweł II wprost nazwał rasizm grzechem.
Wojna uczyniła z nas tych, którzy ratują życie. Prawdziwa wiara w świętość życia i godność każdego człowieka – godność czyniącą nas równymi w oczach Boga – nie pozwoli dzielić życia niewinnych na lepsze i gorsze, na to, które zasługuje na pomoc, i na to, które radzić musi sobie samo.