„Razem musimy bronić, pielęgnować godność i świętość każdego ludzkiego życia” – powiedział amerykański prezydent 24 stycznia br. podczas Marszu dla Życia w Waszyngtonie. Dokładnie trzy tygodnie wcześniej na jego rozkaz w Bagdadzie został zabity irański generał Kasem Sulejmani, dowódca elitarnej jednostki Al Kuds i jeden z dowódców irackiej milicji. Użyto w tym celu drona. Media podały, że w ataku, do którego przyznały się Stany Zjednoczone, zginęło łącznie osiem osób.
Bez znaczenia?
Uzasadniając swoją decyzję Donald Trump twierdził, że zabity w amerykańskim ataku irański generał planował zamach na cztery placówki dyplomatyczne Stanów Zjednoczonych. W wywiadzie dla telewizji Fox News przekonywał, że musiał sięgnąć po radykalne środki, by uchronić życie Amerykanów. „Prawdopodobnie celem ataku miała być ambasada w Bagdadzie” – mówił przed kamerami. W ten sposób sugerował, że w całej operacji chodziło o obronę. Obronę konieczną tak bardzo, że warto było sięgnąć po najnowocześniejszą broń i na terenie obcego kraju bez ostrzeżenia zabić iluś ludzi.
Gdy pojawiły się głosy podważające tezę o planowanych przez Sulejmaniego zamachach, Trump zmienił uzasadnienie. „Tak naprawdę nie ma znaczenia, czy generał Kasem Sulejmani szykował atak” – napisał na Twitterze i dodał, że nie ma to znaczenia ze względu na jego „potworną przeszłość”. Czym więc był atak amerykańskiego drona na bagdadzkim lotnisku? Obroną konieczną, działaniem w ramach sprawiedliwej wojny, zamachem terrorystycznym czy samosądem? A może elementem tzw. wojny hybrydowej? Czy zgładzenie irańskiego generała jest czynem moralnym czy niemoralnym?
Etycy trzech religii
Problem wcale nie jest wydumany. Wątpliwości podziela wielu ludzi. 21 stycznia br. amerykańscy etycy reprezentujący trzy religie monoteistyczne wydali wspólne oświadczenie, w którym stwierdzili, że zabójstwo Kasema Sulejmaniego narusza tradycyjne kryteria wojny sprawiedliwej. Dlatego nie jest „moralnie usprawiedliwione”. Wśród sygnatariuszy dokumentu znaleźli się również katoliccy teolodzy moraliści z USA. „Nieproporcjonalne i nieselektywne użycie siły jest bezpośrednim złamaniem przepisów prawa międzynarodowego i kryteriów wojny sprawiedliwej” – można przeczytać w oświadczeniu. Jest ono tym istotniejsze, że podpisali się pod nim zarówno ci, którzy uważają, że zabijanie nigdy nie może być moralnie usprawiedliwione, jak i ci, którzy dopuszczają sytuacje, w których znajduje ono moralne uzasadnienie. I jedni i drudzy zgadzają się jednak, że decyzja o zabiciu jest bardzo poważna i musi być uzasadniona wnikliwą analizą.
Reprezentujący trzy wielkie religie etycy zwrócili uwagę na inne zdarzenie, które okazało się ściśle powiązane z pozbawieniem życia irańskiego dowódcy. Chodzi o przypadkowo zestrzelony 8 stycznia br. przez siły irańskie w okolicach Teheranu ukraiński samolot pasażerski. Zginęli wszyscy, którzy byli na pokładzie: 176 osób. Zdaniem autorów oświadczenia, ich śmierć jest przypomnieniem o złu i niezamierzonych konsekwencjach towarzyszących wojnie. Nie zmienia ich negatywnej oceny działań Iranu nawet założenie, że akcja wojskowa podjęta przeciwko bazom wojskowym Stanów Zjednoczonych w Iraku 11 stycznia miała być, jak zapewniał irański minister spraw zagranicznych Mohammad Dżawad Zarif, „proporcjonalna” i „przeciwko uprawnionym celom”. „Trwając przy tradycyjnych kryteriach wojny sprawiedliwej, wzywamy Stany Zjednoczone i Iran do zwrócenia swej uwagi na wysiłki dyplomatyczne mające na celu zaprowadzenie sprawiedliwego pokoju” – zaapelowali etycy – przedstawiciele trzech religii.
Atomowa, hybrydowa...
Jednak ten apel, a właściwie idea, do której się w nim odwołali amerykańscy etycy, może budzić mieszane uczucia, a nawet poważne wątpliwości. Już prawie 20 lat temu ks. prof. dr hab. Janusz Nagórny, ówczesny dyrektor Instytutu Teologii Moralnej KUL, w wypowiedzi dla jednego z katolickich tygodników zwracał uwagę, że wśród teologów moralistów i etyków trwa dyskusja, czy można dziś mówić o wojnie sprawiedliwej. Tłumaczył, że ta dyskusja (związana przede wszystkim z encykliką Jana XXIII Pacem in terris), zrodziła się z wątpliwości, czy w sytuacji zagrożenia konfliktem atomowym można nadal podtrzymywać tradycyjną tezę o sprawiedliwej wojnie obronnej.
Dzisiaj ta, przyjmowana nie tylko w Kościele co najmniej od czasów św. Augustyna, koncepcja staje pod szczególnym znakiem zapytania. Nie tylko ze względu na rosnące zagrożenie nuklearne, ale również z powodu bardzo poważnych zmian w sposobach prowadzenia wojny. Coraz częściej można usłyszeć o tzw. wojnie hybrydowej, która jest przerażającym połączeniem działań konwencjonalnych, dywersji, ataków hakerskich, terroryzmu, przestępczości itp. Taka wojna niejednokrotnie jest toczona bez oficjalnego wypowiedzenia i nie ogranicza się do sfery militarnej. Toczy się również w przestrzeni politycznej, gospodarczej, społeczno-kulturowej, historycznej, psychologicznej oraz informacyjnej (jej elementami są dezinformacja i propaganda). Jej istotą jest umożliwienie prawdziwemu agresorowi uniknięcia odpowiedzialności za jej prowadzenie. Chodzi też o to, aby uniemożliwić zaatakowanemu odwołanie się do zasady obrony koniecznej, a tym samym wzbudzić poważne wątpliwości, czy podejmowane przez niego działania są moralnie dopuszczalne. To dodatkowy aspekt sprawiający, że ofiara napaści czuje się bezbronna. Paradoksalnie to ona może być przez wielu obserwatorów postrzegana jako agresor. Stosowanie tradycyjnych punktów odniesienia pozwalających uznać jakieś działania za moralnie dopuszczalną wojnę sprawiedliwą lub uprawnioną obronę konieczną okazuje się dzisiaj niejednokrotnie niewykonalne.
Niemoralne posiadanie
Zmiany zachodzące w sposobach prowadzenia wojny od dawna zauważa papież Franciszek. Podczas wizyty w Japonii pod koniec listopada ubiegłego roku po raz kolejny mówił nie tylko o ofiarach dotkniętych „wojnami dnia wczorajszego”, ale również o tych, które dziś cierpią z powodu „trzeciej wojny światowej w kawałkach”.
To nie wszystko. Franciszek dostrzega również ogromny wpływ, jaki na sytuację w świecie mają ogromne zasoby broni nuklearnej. Dlatego wracając z pielgrzymki na Daleki Wschód, zapowiedział coś zaskakującego, coś, co radykalnie może wpłynąć na sposób pojmowania obrony koniecznej i jej moralną ocenę. Coś, co może podważyć przyjmowaną od czasów starożytnych przez wielu jako fundamentalną zasadę Si vis pacem para bellum (Jeżeli chcesz pokoju, gotuj się do wojny). „Używanie broni nuklearnej jest niemoralne, a zatem jej potępienie musi wejść do Katechizmu Kościoła katolickiego, i to nie tylko użycie, ale także posiadanie, ponieważ awaria lub szaleństwo jakiegoś władcy, szaleństwo jednego może zniszczyć ludzkość” – powiedział papież, rozmawiając z dziennikarzami na pokładzie samolotu z Tokio do Rzymu. To może podważyć całą, stosowaną od czasów tzw. zimnej wojny, „doktrynę odstraszania”. Zakłada ona, że proporcjonalne zwiększenie zasobów militarnych oraz potencjału wojskowego spowoduje rezygnację przeciwnika w kwestii rozpoczęcia ewentualnych działań zbrojnych. Obecny następca św. Piotra nie ma wątpliwości, że żadna wojna ani przygotowania do niej nie gwarantują pokoju.
Bezpieczny operator
W internecie można znaleźć roboczą wersję referatu dr. Michała Peno z Uniwersytetu Szczecińskiego na temat moralnych uzasadnień obrony koniecznej. Autor zwraca uwagę, że instytucja obrony koniecznej ma bardzo silny wymiar moralny – kształtuje oceny moralne i stosunek do sprawców czynów standardowo uważanych za „moralnie dezaprobowane”. Dodaje, że z tego powodu powinna być ona należycie ukształtowana. To prawda. Podejmując starania nad jej kształtowaniem warto chyba wrócić na poziom elementarnego doświadczenia, znanego chyba każdemu człowiekowi. Do uświadomienia sobie, jaka jest rzeczywista reakcja obronna w sytuacji ataku. Pierwsze, co robi zaatakowany człowiek, to zasłanianie się przed ciosem, a nie atak wyprzedzający. Dopiero drugą reakcją jest próba uniemożliwienia napastnikowi zadawania kolejnych uderzeń, dążenie do unieszkodliwienia go, czyli sprawienia, żeby nie mógł dalej szkodzić. Tylko tyle i aż tyle. Obrona konieczna na najbardziej podstawowym, naturalnym poziomie nie bierze w ogóle pod uwagę eliminacji agresora. Nie jest obroną przez atak.
Katechizm Kościoła katolickiego w punktach poświęconych uprawnionej obronie (2263–2267) stwierdza m.in., że kto broni swojego życia, nie jest winny zabójstwa, nawet jeśli jest zmuszony zadać swemu napastnikowi śmiertelny cios. Cytuje też św. Tomasza z Akwinu, że użycie w obronie własnego życia siły większej niż potrzeba będzie niegodziwe. Jak więc zakwalifikować atak dronem na irańskiego generała w Bagdadzie. Według nieoficjalnych informacji operator drona znajdował się w Nevadzie lub jakimś innym stanie USA. Jego życie nie było więc w tym momencie w żaden sposób zagrożone. Podobnie jak życie tego, kto wydał mu rozkaz. Trudno również odnieść do tego konkretnego przypadku inną zawartą w Katechizmie wskazówkę. Tę, która mówi, że obrona dobra wspólnego wymaga, aby niesprawiedliwy napastnik został pozbawiony możliwości wyrządzania szkody.
…
Po śmierci generała Sulejmaniego papież Franciszek powiedział, że w wielu częściach świata odczuwany jest straszliwy klimat napięcia. Dodał, że wojna przynosi ze sobą jedynie śmierć i zniszczenie. „Wzywam wszystkie strony do podtrzymania płomienia dialogu i samokontroli oraz uniknięcia cienia wrogości” – zaapelował. Coraz wyraźniej widać, że to jedyna naprawdę moralna droga do pokoju na całym świecie. Nawet jeżeli komuś może się takie myślenie wydawać naiwne i bardzo trudne do wcielenia w życie.