Logo Przewdonik Katolicki

Wojna światowa w kawałkach

Jacek Borkowicz
Wojna trwa dzisiaj właściwie wszędzie, na zdjęciu amerykańscy żołnierze i irackie dzieci / fot. East news

Żyjemy dziś w stanie wojny światowej, choć rządy wielu krajów dbają o to, aby jej wojną nie nazywać. Do jej rozpętania przyczyniło się kłamstwo George’a W. Busha juniora.

Kiedy 15 lat temu, na oczach milionów telewidzów całego świata, runęły w pył nowojorskie wieże World Trade Center, chyba wszyscy poczuliśmy, że jesteśmy świadkami nowej epoki. I nie było to poczucie komfortowe. Atak islamskich radykałów na symbol i węzłowy punkt interesów Zachodu uświadomił nam, że nie możemy już liczyć – a przynajmniej nie możemy liczyć bezwarunkowo – na żadną „globalną opokę bezpieczeństwa”, która nas ochroni w razie zewnętrznego zagrożenia. Co więcej, wrześniowa tragedia 2001 r. okazała się być faktycznym początkiem kolejnej wojny światowej.
Jest to wojna nowego rodzaju, prowadzona nowymi środkami, z nową definicją przeciwnika oraz przy użyciu nowego języka militarnej propagandy. Ten ostatni element sprawia, że wielu z nas nie potrafi, względnie nie chce uwierzyć w wojenną rzeczywistość, w środku której żyjemy. Ale globalny konflikt, którego obecnie doświadczamy także w Europie, jest w istocie wojną, ze wszystkimi jej konsekwencjami.
 
Oswajanie wojny
Warto zastanowić się nad tą ostatnią refleksją. Ci, którzy współczesne wojny wszczynają, względnie je prowadzą, doskonale wiedzą, że my, zwykli ludzie, nie lubimy nazywać wojny wojną. To zasadnicza zmiana, którą przyniosły ludzkości apokaliptyczne doświadczenia dwóch wielkich wojen XX wieku. Do tamtej pory wodzowie, królowie i premierzy nieodmiennie mobilizowali swoje „mięso armatnie” hasłami wojny sprawiedliwej. I ludzie ginęli po obu stronach frontu, wierząc, że walczą w słusznej sprawie – za dynastię, za Boga lub za ojczyznę. Dziś dla wielu z nas samo słowo „wojna” oznacza coś bezwzględnie złego, niezależnie od intencji, w imię których wojna jest wywoływana. A raczej: im szlachetniej brzmią deklaracje promotorów wojny, tym większe budzi ona w nas podejrzenia. Dlatego ważnym celem agresora nowego typu jest zamaskowanie rzeczywistego, wojennego charakteru jego agresji. Świetnym tego przykładem są działania Putina na Ukrainie.   
Oburzamy się, i słusznie, na taką obłudę. Jednak z drugiej strony hipokryzja władców tego świata jest dobitnym świadectwem postępu, jaki po 1945 r. dokonał się w głowach milionów ludzi, także w Rosji. Dawniejszym Europejczykom wystarczał rozkaz: uderzmy na sąsiada – w imię patriotyzmu. Dziś trudno jest przekonać zwykłego obywatela, że miłość ojczyzny można pogodzić z wypowiadaniem wojny. Ale akt agresji można zamaskować tysiącem wymówek. Rządzący liczą więc na to, że obywatele większości współczesnych państw poprą wojnę, ale pod warunkiem, iż nie uwierzą, że to, co popierają, jest de facto wojną. Dzisiaj ze strony rządzących trzeba szczególnego wysiłku kłamstwa, ażeby skłonić masy do poparcia wojennej eskapady.
W kwestii stosunku do wojny swoją retorykę zmienił także Kościół, który w swoich oficjalnych wypowiedziach nie używa pojęcia „wojna sprawiedliwa”. Kościół głosi, że wszelka wojna pociąga za sobą zło i niesprawiedliwość (punkt 2307 Katechizmu), a udział w niej katolików może mieć tylko miejsce w przypadku słusznej i koniecznej obrony. Jej zasady, wypracowane przez katolicką wspólnotę już w XIII w. (teoria tzw. wojny sprawiedliwej), powtarza dziś najnowsza edycja Katechizmu. Nazwanie wojny sprawiedliwą wiąże się bowiem z wielką pokusą uśpienia sumienia. W historii mamy przykłady setek wojen, toczonych w imię wzniosłych i świętych haseł, które w istocie stały się pretekstem do czynienia niesprawiedliwości i zbrodni.
 
Niespokojnie jak na wojnie
Dystans wobec nazywania wojny sprawiedliwą wynika też z roztropności Kościoła. Każda wojna nawet jeśli podejmowana w pozornie dobrych intencjach, bardzo rzadko pozostaje „czysta” do końca. Nawet jeśli uznamy, że któraś z wojen jest starciem dobrej i złej sprawy, nie oznacza to przecież, że pod sztandarem „dobrej sprawy” walczą tylko ludzie z definicji czyniący dobrze, zaś pod flagą „sprawy złej” biją się osoby czyniące wyłącznie zło. Z tym, jak wiadomo, bywa różnie. Dzisiaj możemy śmiało uznać, że taką „czystą do końca” wojną była obrona Polski we wrześniu 1939 r. Chociaż i wtedy nie obywało się z naszej strony bez czynów moralnie niegodziwych (mam tu na myśli chociażby przypadki mordowania niewinnych cywilów, Niemców polskiego obywatelstwa), były one marginesem na tle panoramy zbiorowych postaw odpowiedzialności, heroizmu i poświęcenia. Taką „sprawiedliwą wojną” z pewnością było też powstanie warszawskie. Ale o ilu minionych konfliktach zbrojnych wyrazimy się tak jednoznacznie pozytywnie? Na pewno nie będzie ich wiele. Obrona Ukraińców przed rosyjską agresją jest jak najbardziej słuszna i uzasadniona, ale – pomni mądrości Kościoła – z nazwaniem jej wojną sprawiedliwą poczekajmy na jej zakończenie. A także na długotrwałe owoce pokoju, który kiedyś wreszcie nadejdzie.
Katechizm Kościoła Katolickiego w punkcie 2309 podaje cztery przypadki „usprawiedliwiające uprawnioną obronę z użyciem siły militarnej”. Co ważne: wszystkie cztery muszą występować równocześnie. Warto je zacytować w całości. Chodzi o to

  • aby szkoda wyrządzona przez napastnika narodowi lub wspólnocie narodów była długotrwała, poważna i niezaprzeczalna;

  • aby wszystkie pozostałe środki zmierzające do położenia jej kresu okazały się nierealne lub nieskuteczne;

  • aby były uzasadnione warunki powodzenia;

  • aby użycie broni nie pociągnęło za sobą jeszcze poważniejszego zła i zamętu niż zło, które należy usunąć.

Moralna słuszność tych wskazań ma wymiar uniwersalny i nie zależy od punktu widzenia takiej czy innej wspólnoty wyznaniowej. Inaczej mówiąc, wcale nie trzeba być katolikiem, aby nie przestrzegając którejkolwiek z wymienionych zasad „odpokutować” później, mierząc się z demonami, które się samemu nieopatrznie wywołało.
 
Rozwiązanie problemu?
Dobitnym tego przykładem są następstwa obydwu amerykańskich inwazji na Irak. Ta pierwsza, podjęta w 1990 r., była odpowiedzią na agresję i okupację Kuwejtu przez Saddama Husajna. Iracki dyktator krwawo prześladował też własnych obywateli, Kurdów i szyitów. Atak USA miał więc moralny mandat wyzwolenia „narodu lub wspólnoty narodów”. Niestety, bo brawurowym ataku sił lądowych, dowodzonych przez generała Normana Schwarzkopfa, prezydent George Bush senior – będąc o krok od całkowitego pokonania tyrana, lecz obawiając się politycznych następstw tego rewolucyjnego kroku – ofensywę powstrzymał.
Prezydent USA żadnego problemu przez to nie rozwiązał. Husajn umocnił się na powrót, a pierwszym jego krokiem było urządzenie krwawej łaźni Kurdom i szyitom, którzy witali amerykańską armię. Amerykanie, choć wycofali się z Iraku, swoim niekonsekwentnym krokiem i tak narobili złej krwi w świecie arabskim. Skutkiem tego stała się wojna Al-Kaidy z Zachodem, proklamowana w 2001 r. atakiem na WTC.     
Po trzynastu latach syn niekonsekwentnego zwycięzcy znad Zatoki Perskiej postanowił powtórzyć wyczyn ojca. Prezydent George Bush junior dokonał inwazji na Irak (2003) pod pretekstem poparcia Husajna dla Al-Kaidy, a także produkowania przez dyktatora broni masowego rażenia. Oba te argumenty – jak dowodzi stosowny  raport CIA, ujawniony w ubiegłym roku – okazały się nieprawdziwe, Bush jednak, dla osiągnięcia własnych celów, świadomie okłamał setki milionów współobywateli, a także obywateli państw uczestniczących w antyirackiej koalicji.
Zapoczątkowany niemoralnym czynem krok okazał się klasycznym przypadkiem, w jakim „użycie broni pociągnęło za sobą jeszcze poważniejsze zło i zamęt niż zło, które należało usunąć”. Wojna, w której zginęło 4,5 tys. żołnierzy USA oraz setki tysięcy Irakijczyków, okazała się tylko pierwszym klockiem tragicznego domina. Po anarchii w Iraku przyszła kolej na sąsiednią Syrię, po niej zaś – na kraje Europy, doświadczające dziś zamachów terrorystycznych (to „odwet” radykalnego islamu) oraz kryzysu wywołanego falą wojennych uchodźców z Bliskiego Wschodu.
Wojna – czy chcemy ją tak nazywać, czy nie – jest dzisiaj sprawą każdego z nas.
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

  • awatar
    Stanisław
    22.09.2016 r., godz. 06:26

    Milczące przyzwolenie na zło wynika z braku wyobraźni ; z braku zdolności nazywania zła złem. Człowiek grzeszy : myślą , mową , uczynkiem i zaniedbaniem. Z myśleniem jest chyba coraz gorzej ? Podam przykład. Wychowałem się na wsi ; byłem małym chłopcem gdy na początku lat 60-tych wprowadzano obowiązkową inseminację ( sztuczne zapłodnienie ) krów. Zapamiętałem zgorszenie i oburzenie rolników : mówili : to wbrew naturze , skoro Pan Bóg stworzył krowę i byka aby rodziły się cielaki to tak ma być . Choć i moi rodzice i ich sąsiedzi mieli wykształcenie tylko podstawowe ( cztery klasy ) to chylę czoła przed ich zdrowym rozsądkiem i religijnym myśleniem ( odwołanie się do Boga - stwórcy nieba i ziemi )
    Obecnie , gdy słyszę z ust osób z wyższym wykształceniem ( i bardzo wierzących , religijnych) zachwyty nad in vitro ; nie spotkałem nikogo, kto byłby przeciwny ; nawet twierdzą , że Kościół błądzi w sprawie in vitro ; to bardzie mnie to martwi ; wolę zostać przy sposobie myślenia moich rodziców i sąsiadów ( z czteroklasowym wykształceniem ) - bo pamiętali ,że Pan Bóg stworzył niebo i ziemię !

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki