Niedawno ukazała się książka Księdza Biskupa Pentekostalizacja chrześcijaństwa. Przewodnik teologiczno--pastoralny. To kolejna publikacja, co więc wnosi nowego?
– Globalne spojrzenie. W tytule jest chrześcijaństwo, bo książka dotyczy nie tylko regionu, kraju czy jakiegoś ruchu w Kościele Rzymskokatolickim. Całe chrześcijaństwo, w skali globalnej, podlega procesowi pentekostalizacji.
Jakie są główne przyczyny rozwoju tego ruchu?
– Mamy dwa globalne zjawiska, które w ciągu ostatnich dwóch pokoleń objęły chrześcijan na całym świecie. Jednym jest sekularyzacja. Topnienie liczby wyznawców, słabnięcie wiary, zmniejszanie się wszystkich możliwych wskaźników statystycznych, takich jak ilość chrztów, zawartych małżeństw, powołań kapłańskich i zakonnych. Dopiero na tym tle możemy zrozumieć pentekostalizację jako proces, który zachodzi równolegle. Z perspektywy cywilizacji zachodniej o wiele bardziej rzuca się w oczy sekularyzacja. To nią zajmują się profesorowie teologii, nauk społecznych itd. na Zachodzie.
Boimy się jej, niszczy znany nam świat.
– Jeżeli spojrzymy na rzeczywistość parafialną, diecezjalną, zakonną, w krajach najbardziej dotkniętych sekularyzacją jak Holandia, Belgia, Hiszpania, to rzeczywiście odnosi się wrażenie, że świat katolicki w sensie kulturowym się kończy. Przemija epoka historyczna.
Pentekostalizacja niesie nadzieję na uratowanie wiary?
– Nazwa „pentekostalizacja” pochodzi od greckiego słowa pentekoste, które oznacza liczebnik: pięćdziesiąta (dniówka, dzień). Nawiązuje do Dziejów Apostolskich, rozdział II, który mówi o nadejściu dnia Pięćdziesiątnicy. Pentekostalizacja oznacza upodobnianie Kościoła do tego z czasów apostołów; fascynację milionów chrześcijan Dziejami Apostolskimi. Oni wierzą, że sceny tam opisane (uzdrowienia, mówienie językami itd.) mogą się powtarzać tu i teraz. Jeśli mogło to się zdarzyć wtedy, czemu nie dziś? To charakterystyczna mentalność tej duchowości – nadzieja na przeżycie tego, co apostołowie. W tym – zesłania Ducha Świętego.
Ono dało początek religii. Sekularyzacja jest klęską przepowiadania. Nie umiemy być już chyba skuteczni.
– Myślę, że tak można podsumować dynamikę sekularyzacji. Czegoś wyraźnie zabrakło w pojmowaniu chrześcijaństwa. Być może w świecie zachodnim za dużo było utożsamienia religii z kulturą. Ta symbioza wydawała dobre owoce, ale kultura stała się chrześcijaństwu niechętna. Pogoń za szukaniem w niej poklasku prowadzi do wyrzekania się tych aspektów Ewangelii, które były odrzucane. Do „rozcieńczania” religii i jej wymagań.
Pentekostalizm jest ponadkulturowy. I bardzo ekumeniczny.
– To pierwszy ruch w historii chrześcijaństwa, który występuje niezależnie od wyznania. Jest ekumeniczny nawet nie tyle przez starania o ekumenię, ile przez faktyczne występowanie w bardzo różnych Kościołach. Jest taki u początków, a nie wskutek duszpasterskiego projektu.
Jest ruchem głównie ubogich. Apostołowie też nie mieli zasobów – może dlatego byli zdolni do zawierzenia?
– Z Dziejów wiemy, że chrześcijaństwo liczyło wtedy około 120 osób. Uczniowie spojrzenie kierowali na misję, która była nieproporcjonalna do ich skromnych zasobów. Przypomina to wręczenie deski surfingowej. Bóg mówi – zesłanie Ducha Świętego to fala, która będzie was niosła. Idźcie z Dobrą Nowiną na cały świat. Dajcie się ponieść fali. Jeżeli ten wątek się zatraci, trudno przyjście Chrystusa traktować jako centralny punkt historii – a tak zostało zapowiedziane na kartach Ewangelii. Nasze siły nie wystarczą, by pójść z globalną misją. Jeśli do nich się ograniczymy, szybko staniemy się kolejnym elementem globalnej mozaiki kultur, wierzeń itd.
Moim zmartwychwstaniem – mówi Pan – wzbudzam falę, która będzie was niosła po krańce historii. Świadomość tej misji jest motywem porywającym ludzi ubogich do pentekostalizmu. Gospodyni domowa z przedmieść São Paulo, pomoc kuchenna z Kongo, pomocnica pielęgniarki z RPA czują się uczestniczkami największej misji w dziejach! One nie myślą o tym, jaki procent 8 miliardów ludzi stanowią, tylko czy mogą głosić Boga swojej kuzynce, sąsiadowi i znajomemu bratanka. Myślą globalnie, ale i bardzo lokalnie. Jak apostołowie.
Przypomina mi się walka Dawida i Goliata z Księgi Samuela. Może Kościół jest za bogaty? Cierpi na syndrom tłustego kocura, jak mówił o. Maciej Zięba OP. Dawid wygrał walkę z Filistynami bez broni. Nie mając nic, zaufał Bogu totalnie...
– „Ty idziesz na mnie z mieczem, dzidą i zakrzywionym nożem, ja zaś idę na ciebie w imię Pana Zastępów” – powiedział Dawid Goliatowi. Problem nie jest jednak w tym, że za dużo mamy. Po prostu powszechne nauczanie katolickie przestało być nauczaniem o misji ewangelizacyjnej, zdobywczej, po krańce świata i historii. Mówi raczej o tym, jaki przyczynek możemy wnieść do ogólnoludzkiej kultury.
Budujemy cywilizację zamiast ewangelizować?
– Nawet nie tyle cywilizację chrześcijańską, ile chcemy mieć jak największy wkład w tę, co jest.
„Uziemiliśmy” eschatologiczny cel.
– Dlatego, siłą rzeczy, Kościół wchodzi w konkurencję z innymi ziemskimi propozycjami, które – jak się wydaje – bardziej uskrzydlają ludzi. Jest dużo ziemskich projektów cywilizacji, wizji przyszłości. Choćby marksizm. Ludzie mają potrzebę służenia sprawie większej niż oni sami i nie muszą przy tym wierzyć w Boga.
Ruch pentekostalny datuje się na początek XX wieku; od Soboru Watykańskiego II został zaakceptowany w Kościele jako Odnowa w Duchu Świętym. Sporo katolików przechodzi dziś do konkurencji… religijnej. Do protestanckich wspólnot pentekostalnych. Ksiądz Biskup cytuje w książce G. Espinozę: „Kościół katolicki jest częściowo sam winny masowej ucieczki do kościołów pentekostalnych i ewangelikalnych, ponieważ zbyt dużo czasu spędzał na łączeniu religii i polityki, a za mało na wspieraniu duchowej odnowy i wychodzeniu naprzeciw podstawowym potrzebom duchowym ludu”. Kościół potrzebuje reformy?
– Widać to szczególnie wyraźnie w Ameryce Łacińskiej. W Brazylii, wiodącym kraju w regionie, rocznie ubywa ponad jeden procent katolików. Prawie jeden procent rocznie pojawia się w Kościołach niekatolickich.
Brazylia ma ponad 210 milionów mieszkańców.
– Ponad 1 procent katolików ubywa też rocznie w Niemczech, Szwajcarii i Austrii. Ci zwykle zostają agnostykami, podczas gdy w Ameryce Łacińskiej większość zasila chrześcijaństwo niekatolickie. To powinno być dla nas znakiem zapytania. Ci ludzie nie odeszli zniechęceni chrześcijaństwem. Odnaleźli to, czego szukali, gdzieś indziej.
A co Ksiądz Biskup sam odnalazł w tym ruchu?
– Kolega zaprosił mnie na spotkanie, na którym były cztery osoby. Była modlitwa. Spontaniczna i żywa. To nie było zaproszenie do instytucji, do czegoś wielkiego. Kilka osób wierzyło w to, co przeczytało w Piśmie Świętym. Pewnie były trochę naiwne, ale był w nich ogień. Potem usłyszałem: pomodlimy się za ciebie. Byłem w seminarium.
Książka pokazuje znakomitą znajomość ruchu od wewnątrz…
– W 1983 roku brałem udział w I Kongresie Ruchu Odnowy w Duchu Świętym na Jasnej Górze. Dziesięć lat temu była kolejna odsłona przygody – wszedłem w kontakt z Katolickim Bractwem Charyzmatycznych Wspólnot Przymierza i Stowarzyszeń, które zostało ustanowione przez Stolicę Apostolską, aby pomagać wspólnotom w różnych krajach świata. Z czasem zostałem wybrany do Rady Fraterni, gdzie byłem przez sześć lat. Rada współorganizowała między innymi spotkanie dla księży w 2015 roku, na którym był papież Franciszek. Wcześniej organizowała spotkania wspólnot z całego świata z Benedyktem XVI. Tak dotknąłem globalnego ruchu.
Widzi Ksiądz Biskup zjawiska niepokojące w pentekostalizmie?
– Tak. Jednostronność, braki formacyjne… One jednak nie są charakterystyczne tylko dla Odnowy, to wada ludzka i występuje wszędzie. Fraternia wychodziła im naprzeciw. Organizowała spotkanie liderów z papieżem, aby posłuchać, co ma do powiedzenia. I z biskupami. Upowszechniała dokumenty kościelne. Jej działalność była motywowana m.in. tym, co trzeba korygować.
Najbardziej krytyczne momenty w książce to cytaty z ks. prof. Andrzeja Kobylińskiego. Trochę prześlizgnął się Ksiądz Biskup nad zarzutem irracjonalizmu. Nadmierny emocjonalizm, nacisk na spektakularność to nie są groźne zjawiska?
– Mogą być. Te elementy towarzyszą entuzjastycznej religijności – zawsze i wszędzie. Wymagają korekty, zgadzam się z tym. Jeżeli nie poruszałem tego w książce, to dlatego, że zasygnalizowałem, że ks. Kobyliński obszernie omawia te tematy gdzie indziej. Nie ma powodu, żeby to powtarzać.
Jeden z zarzutów dotyczy etyki. W tym obszarze ks. prof. Kobyliński lokuje m.in. synkretyzm, doszukiwanie się wszędzie złych duchów (typowe dla ruchów zielonoświątkowych).
– Ksiądz Kobyliński ma rację. Ale to nie znaczy, że inne formy chrześcijaństwa nie mają swoich specyficznych problemów etycznych. Wystarczy przyjrzeć się debacie panelowej z udziałem księży – naukowców na temat „Czy Ewangelie mówią prawdę o Jezusie?”. Morałem było: Ewangelie nie mówią prawdy, ale to nikomu nie przeszkadza. To ładne historie. Są traktowane jak opowiadania. Nikt się nie kłóci o to, czy Kmicic był postacią prawdziwą. Takie podejście jest równie poważną kwestią etyczną, charakterystyczną głównie dla niecharyzmatycznej strony Kościoła. Cytuję w książce zapis tej dyskusji z czasopisma „Biblia krok po kroku”, które ma być pomocą formacyjną dla grup charyzmatycznych. Ma ono redaktora naukowego, radę programową, asystenta kościelnego; autorami są księża i zakonnicy, profesorowie teologii. I upowszechniają takie opinie.
Dla mnie problem etyczny nie jest teoretyczny. Po prostu widzę przed sobą wspólnotę Marcina Zielińskiego ze Skierniewic, Serce Dawida z Warszawy czy różnych niezrównoważonych w uniesieniu animatorów i myślę – jeżeli oni uwierzą w ten artykuł, czy to będzie dla nich lepsze? Wcale by się nie znaleźli w lepszej sytuacji duchowej. Przeciwnie.
Jak Ksiądz Biskup ocenia działalność Marcina Zielińskiego? Budzi kontrowersje i ludzie nie wiedzą, czy mogą uznać go za autorytet.
– Nie sądzę, aby on sam uważał siebie za autorytet. Jest raczej animatorem, liderem wspólnoty. Autorytetem jest nauczanie Kościoła, duszpasterze. On ma swojego proboszcza, który patronuje wspólnocie i biskupa w diecezji. Pytanie, czy można mu we wszystkim zaufać, raczej źle świadczy o pytających.
Po prostu nie wiedzą, czy mogą go zaprosić na spotkanie do parafii.
– Współpracuję z Marcinem. Odpowiedziałby – jak nie chcą, niech nie zapraszają. Nie musi być wszędzie.
Słuchanie go nie stanowi zatem większego zagrożenia?
– Nie większe niż stu innych nauczycieli. Problem w tym, że ludzie stawiają animatora czy lidera na miejscu autorytetu wiary, któremu można zaufać ostatecznie. Takich nie ma. Jest jeden, zbiorowy – Kościół katolicki.
Skoro nie jest autorytetem, dlaczego mamy go słuchać?
– Bo prowadzi spotkania modlitewne i potrafi pociągnąć za sobą ludzi do wspólnej modlitwy. Wielogodzinnej. Jego katecheza jest budzeniem wiary w to, że Bóg słyszy nasze modlitwy. Może działać tu i teraz. Dopiero element trzeci czasem prezentuje przesadnie – mówi więcej, niż faktycznie się dzieje, jeśli chodzi o Bożą reakcję na nasze modlitwy.
Przypisuje Bogu rzeczy, których On nie dokonuje?
– Tak to wygląda. To nie są błędy dotyczące doktryny. Wynikają z przesady pobożnościowej.
Czy w naszej kulturze reakcja na modlitwy typowe dla ruchu pentekostalnego jest w ogóle możliwa bez zgrzytów? Myślimy logicznie, racjonalnie, a tu ludzie mówią językami, padają na ziemię. Nie wiemy – gdzie magia, a gdzie Bóg?
– W 1998 roku kard. Joseph Ratzinger wygłosił katechezę na temat roli ruchów w historii Kościoła. Użył sformułowania: Nasze kulturowe oczekiwania nie mogą wyznaczać ram działania Ducha Świętego. To, o czym pani mówi, wyznacza takie ramy. Późniejszy papież nazywa to wadą. Ona hamuje wszelkie nowości i ruch. Jest i druga strona medalu – zbyt ochocze porzucenie ram racjonalności prowadzi do dziwactw i przesady. Trzeba jednak uważać, aby nie przykroić orędzia chrześcijańskiego do zastanej kultury niechrześcijańskiej.
Bóg jest Miłością, ale katolicy mówią, że miłość to „postawa woli”, „decyzja”. Może my się boimy spontanicznych emocji? Bo wymkną nam się spod kontroli…
– To jest chyba definicja miłości anioła. Człowiek jest duchem wcielonym, a ciało nie działa tylko na zasadzie decyzji. Ono działa poprzez zanurzenie w relacje – widoczne i dotykalne. Na opis wspólnoty używamy języka rodzinnego i byłoby bardzo dziwne, gdyby matka powiedziała dziecku – nie mam wobec ciebie żadnych uczuć, moja miłość jest decyzją podjętą dziesięć lat temu. Ewangelia to są też uczucia, namiętności itd. Kiedy śpiewamy „pójdźmy wszyscy do stajenki”, to nie jest decyzja tylko chóralne, wspólnotowe „zagrzewanie się” do odwiedzin.
Wypieranie się uczuć jest wypieraniem się części ludzkiej natury. Uczucia nie mogą wziąć góry nad rozumem. Tylko czym jest rozum bez uczuć? Definiując miłość, ktoś pewnie chciał dobrze… Ale mu nie wyszło. Bo rozum i uczucia muszą iść w parze.
bp Andrzej Siemieniewski
Biskup pomocniczy archidiecezji wrocławskiej, profesor teologii, autor wielu publikacji na temat ruchów pentekostalnych