Dyrektor Centrum Badania Opinii Społecznej prof. Mirosława Grabowska wygłosiła na Angelicum w Rzymie wykład na temat procesu sekularyzacji. Przypomniała w nim, że Peter L. Berger w 2007 r. postawił pytanie o przyszłość religii chrześcijańskiej w Polsce. Twierdził, że presja sekularyzacyjna będzie ogromna, ale nie wykluczał, że nasz kraj się jej jednak oprze. Pytanie nadal jest otwarte, ale sam proces jest dużo bardziej zaawansowany niż 16 lat temu.
– Peter L. Berger jest autorem teorii sekularyzacji, do której był bardzo przekonany w latach 60. i 70. XX wieku. Potem się z niej jednak wycofał, ponieważ uznał, że religia wcale nie zanika – zmienia natomiast swoją formę. Postawy religijne nie giną wraz z rozwojem nauki, nowoczesnością, wzrostem bogactwa i standardu życia, ale się transformują. Zaczynają się wyrażać poprzez inne zachowania niż dotąd. Człowiek gdzie indziej realizuje duchowość. Religia jest bowiem tylko jednym ze sposobów wyrażania duchowości. Teoria sekularyzacji tego nie rozróżniała, razem z religią miała przejść do historii potrzeba sacrum.
Polska faktycznie jest krajem nietypowym, a przez to interesującym dla badaczy religii. Z mojej perspektywy wygląda to tak: od 30 lat obserwuję poparcie ludzi dla Kościoła, które widać zarówno w deklaracjach, jak i chodzeniu na Msze. Bardzo długo żadne skandale nie były w stanie tego zmienić: ani ten obyczajowy wokół abp. Juliusza Paetza, ani finansowy, związany z działalnością gospodarczą wydawnictwa Stella Maris (w 2002 r.). Lata 90. to był stały spadek statystyk, ale bardzo powolny. Poza tym wykresy ilustrujące zmiany na przestrzeni 30 lat po odzyskaniu
niepodległości pokazują, że spadała liczba dominicantes, czyli uczestniczących we Mszach, ale rosła communicantes, czyli przyjmujących Komunię. Polscy katolicy byli jakby odporni na presję. To się załamało w zasadzie dopiero w czasie pandemii koronawirusa.
Czego nikt nie był w stanie przewidzieć.
– Jedną z ważnych funkcji religii jest zapewnienie człowiekowi poczucia bezpieczeństwa, w wielu wymiarach. Każdy ma w sobie pewien lęk egzystencjalny. Religia go niweluje. Pełni też funkcję adaptacyjną. Ronald Inglehart i Pippa Norris przeprowadzili szeroko zakrojone badania w wielu społeczeństwach Zachodu (i nie tylko). Sformułowali dość rozbudowaną teorię, z której wynika, że przy pewnym poziomie bogactwa ludzie nie szukają tego poczucia bezpieczeństwa w religii, bo czują się bezpieczni. Pieniądz to daje. Bogaci są mniej religijni. Z drugiej strony – w skali globalnej – ludzie biedniejsi, ale bardziej religijni, mają dużo większy przyrost naturalny. Trudno więc przewidywać, że religia kiedyś zniknie z powierzchni ziemi.
Inglehart i Norris podzielili wartości na tradycyjne (zaliczając do nich m.in. religię, naród i rodzinę), nowoczesne – materialne (nastawienie na dobrobyt, konsumpcję) i postmaterialne. Te ostatnie pojawiają się wtedy, gdy ludzie mają zaspokojone podstawowe potrzeby, nie muszą już walczyć o przetrwanie. Pytają o jakość życia, o miłość, samorealizację, prawo do bycia sobą (do „swobodnej ekspresji”), autonomię, autentyczność itd. Postmaterializm jawi się jako lepsza opcja dla ludzkości niż wcześniejsze modele społeczeństwa. Naukowcy badali też Polskę. Wyszło im, że u nas te trzy etosy się mieszają… Sytuacja jest bardziej skomplikowana, niż się wydaje, a dyskurs w Polsce jest uproszczony, czarno-biały. Biorąc pod uwagę nie tylko sekularyzację, ale głównie prywatyzację religii, skręt w stronę duchowości, autentyczności i relacji z sacrum, co w Kościele na pewno musi się zmienić?
– Z punktu widzenia religioznawcy trzeba podkreślić, że kultura Zachodu jest oparta na etosie protestanckim, który miał wielki wpływ na sposób gospodarowania, rozwój rynku, podejście do pracy itd. (pisał o tym Max Weber w książce Etyka protestancka a duch kapitalizmu). Na tym gruncie kształtował się później choćby indywidualizm. Polski katolicyzm ma inne podłoże. Nasza mentalność, kultura religijna, zostały uformowane w epoce baroku, w dobie sarmatyzmu. Cechuje je powierzchowność, teatralność, obrzędowość, pobożność, przy braku mistyków i dobrej teologii. Socjologowie je zwykle lekceważą, bo uważają, że rytualizm i nacisk na liturgię jest płytki. Pomijają fakt, że dla bardzo wielu ludzi ten aspekt w zupełności wystarczy do tego, żeby być wierzącym katolikiem – oni kochają liturgię, modlą się i tylko ten wymiar religii im wystarczy. Uczestnictwo w rytuałach, bez pytań egzystencjalnych o sens. Ten stan jeszcze pogłębił okres, kiedy Polska nie miała własnej państwowości, a religia pełniła funkcje zastępcze, związane z obroną tożsamości narodowej. To nie był czas poszukiwań duchowych.
W Polsce nie było zbyt wielu mistyków. Najbardziej znaną mistyczką jest siostra Faustyna, ale to dopiero XX wiek, a jej kult zaczął się niedawno. Nie ma też rozbudzonych, wyrafinowanych intelektualnie dysput teologicznych. Debaty między zwolennikami wolnej woli i predestynacji, które kiedyś dzieliły chrześcijan w Europie, tutaj kompletnie nie istniały. Tutaj spierano się o to, czy płacić papieżowi duże świętopietrze czy małe. To już historia, lecz to ona sprawiła, że polski katolicyzm ma swoją specyfikę.
Kolejne czynniki to wzrost roli Kościoła w epoce prześladowań za PRL-u. Żelazna kurtyna sprawiła, że został on odcięty od zmian wprowadzonych przez Sobór Watykański II – nie były one prawie w ogóle dyskutowane. Mnóstwo katolików w Polsce do dziś nie ma o nich pojęcia, a te, które zna, jak ekumenizm, uważa za „herezje”, negując nauczanie papieży. Na to nałożył się bezdyskusyjny „kult” Jana Pawła II już za życia, co niestety nie przekładało się na znajomość jego nauczania lub chęć naśladowania świętości. Młodzież nie chce dziś słuchać o papieżu Polaku. Wszystkie wskaźniki religijności lecą w dół. ISKK właśnie opublikował dane za 2021 r.: do kościoła chodzi tylko 28,3 proc. wiernych, do Komunii przystępuje 12,9 proc. Co się stało?
– W przypadku tych danych bardzo ważną zmienną jest pandemia. Dwa lata wcześniej było to odpowiednio: 36,9 proc. oraz 16,7 proc. Spadek o ponad 8 proc. w ciągu dwóch lat jest ogromny, ale to nie jest wynik sekularyzacji, tylko Covid-19. Tak bym to interpretował.
To jest pod prąd wierze, że „jak trwoga, to do Boga”. Tracąc poczucie bezpieczeństwa ludzie wcale nie zwrócili się ku Kościołowi.
– Najciekawszy jest wątek młodzieży, bo to ona odchodzi z Kościoła najszybciej. Warto w tym miejscu przywołać dane dotyczące spadku uczestnictwa młodych ludzi w lekcjach religii. On jest potężny, masowy. W lipcu 2022 r. CBOS opublikował wyniki badań uczniów w wieku 17-19 lat. Uczestnictwo w lekcjach religii deklaruje tylko 54 proc., podczas gdy w 2010 r. było to 93 proc. To pokolenie nie ma doświadczenia ubogiego, prześladowanego i otwartego na innych Kościoła epoki PRL-u. Ono dorasta wraz z kolejno ujawnianymi aferami seksualnymi w Kościele, nie zna już innego. Niechęć do instytucji wynika z kompromitacji katolicyzmu w sferze, w której uważał się za największy autorytet, stawiając ludziom wielkie wymagania. Młodzież jest bardzo krytyczna.
Jeżeli młody człowiek nie trafi na pobudzonego duchowo, charyzmatycznego duszpasterza, który go pociągnie w sferę duchowości, ale spotka „standardowego” proboszcza, który jest skoncentrowany na usługach religijnych i gospodarowaniu parafią (utrzymaniu jej), to odpada od Kościoła. Dobry proboszcz powinien mieć porywający profil duchowy, a często realizuje model urzędnika w formalnie zorganizowanej jednostce administracyjnej bogatej instytucji. Dzisiaj do ludzi przemawia wyłącznie świadectwo. Zresztą zawsze było kluczowe, ale teraz młodzi ludzie odrzucają instytucje, idą za autorytetem opartym na autentyczności, a nie na roli społecznej czy formalnie pełnionej funkcji. Autorytet nie jest już przypisany do roli, trzeba go dopiero zdobyć swoim zachowaniem. Jeżeli ksiądz mówi jedno, a zachowuje się niezgodnie z tym, co głosi, traci wiarygodność i nikt nie chce go słuchać.
Z tym jest największy problem. Młodzi – ba, w ogóle świeccy – stawiają księżom coraz wyższe wymagania. Rozdźwięku między słowem a czynem nie da się wiecznie zasypywać hasłami typu „Kościół jest święty, ale tworzą go ludzie grzeszni” czy „Kto jest bez winy, niech rzuci kamieniem”. Zwykły człowiek żyje inaczej. Podlega władzy prawa, sądom danego państwa. Nie wolno mu drugiego oceniać, potępiać, publicznie rzucać na niego oskarżeń bez dowodów. Nie może też odseparować drugiego człowieka od Boga, odmawiając mu dostępu do sakramentu itd. Pandemia ma jeszcze jeden wymiar – finanse wielu parafii ucierpiały.
– Mimo to Kościół posiada bardzo dużo dóbr, łącznie z ziemią i nieruchomościami, co na pewno pomoże mu radzić sobie z różnymi problemami. Dzięki temu prolonguje swoje trwanie, nawet jeśli do kościołów będzie chodzić coraz mniej ludzi.
Sporo młodych ludzi rezygnuje z lekcji religii i przestaje chodzić do kościoła, chociaż nadal uważa się za wierzących. Tu przydaje się rozróżnienie między sekularyzacją a prywatyzacją religii. Oba zjawiska mają wiele różnych naukowych definicji.
Za sekularyzację można uznać proces obumierania potrzeb, uczuć i wrażliwości religijnej. Inna definicja mówi o tym, że jest to utrata wpływu religii na życie publiczne. Wbrew potocznemu myśleniu nie jest to więc wybór ateizmu. Termin ateizacja ma swoje obciążenia z poprzedniej epoki, kojarzy nam się raczej z komunizmem, a co za tym idzie, z aktywnym zwracaniem się przeciwko religii. A tu chodzi o obumieranie pewnego konstruktu społecznego, formuły historycznej.
Prywatyzacja religii z kolei to sprowadzenie religii do subiektywnego poczucia „religią jest to, co jest religią dla mnie”. Odrzuca się instytucje, pośredników, na rzecz osobistego doświadczenia religijnego. Sformalizowane wzorce działania czy rytuały wydają się zagrażać temu, co autentyczne, duchowe, doświadczone bez presji ze strony tradycyjnej formuły. I jej oczekiwań. Ludzie lubią eksperymentować z duchowością, chcą się rozwijać duchowo. Wejść na wyższy poziom rozwoju. W przeciwieństwie do sekularyzacji, prywatyzacja religii nie prowadzi do obojętności.
Z tego wynika, że prywatyzacja religii jest nie tylko problemem, ale też gigantyczną szansą. Chrześcijaństwo jest religią, w której najważniejsze są relacje – na obraz Boga, w którym zachodzą relacje Trzech Osób. Na fali przemian pojawił się ruch charyzmatyczny, ludzie szukają żywego, osobistego doświadczenia. Dzięki temu formuła wraca do życia. Nie zamieni się w pustą skorupę złożoną z tradycji, rytuałów i odtwarzania modlitwy. Tylko wymaga dojrzałości, poważnych zmian we wspólnocie i być może także – w strukturze. Wspólnota i relacje nie są ze sobą w konflikcie, przeciwnie. Jesteśmy po prostu jako chrześcijanie zbyt sformalizowani?
– Ale Kościół widzi w prywatyzacji zagrożenie, bo religia „prywatna” daleko odbiega od wymagań katolickiej eklezjologii. Ruch charyzmatyczny, który od 1967 r. rozwija się pod postacią Odnowy w Duchu Świętym, nabrał takiego tempa rozwoju (i wypracował nowe formy), że biskupi zaczęli mówić o „niebezpieczeństwie pentekostalizacji” katolicyzmu. Chodzi o tak mocną dominację jednej formy życia duchowego nad plastyczną wielością różnych szkół życia wewnętrznego, jakie „oferował” Kościół. Napięcie dwu wymiarów chrześcijaństwa – charyzmatu i instytucji – które towarzyszyło całej jego historii (pisał o nim m.in. Karl Rahner) na nowo nabiera ostrości. Po okresie dominacji instytucji szansa na ocalenie Kościoła kryje się w moim przekonaniu w zwrocie ku charyzmatowi. Nie tylko ku pentekostalizmowi, ale w szerokim rozumieniu tego słowa.
---
Prof. dr hab. Zbigniew Pasek
Kulturoznawca i religioznawca; pracownik Katedry Badań Kultury i Ery Cyfrowej na Wydziale Humanistycznym Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, gdzie prowadzi Pracownię Badań Współczesnych Form Duchowości; autor książek, m.in. Nowa duchowość. Konteksty kulturowe