Logo Przewdonik Katolicki

Jak rozmawiać  z Rosją

Michał Szułdrzyński
fot. Magdalena Bartkiewicz

W tej sytuacji wizyta szefa unijnej dyplomacji wyglądała jak deklaracja bezradności Unii

W pierwszych dniach lutego do Moskwy z wizytą udał się szef unijnej dyplomacji Josep Borrell. Była to pierwsza od kilku lat tego typu delegacja. Część krajów, między innymi Polska, odradzała wyjazd w tym czasie. Głównie z powodu sprawy Aleksieja Nawalnego. Rosyjski opozycjonista w sierpniu zeszłego roku został otruty za pomocą broni chemicznej. Dziś już wiemy, że przez dłuższy czas śledził go cały oddział agentów FSB, którzy nie tylko obserwowali każdy jego krok, jeździli za nim po całej Rosji, ale przygotowali otrucie i wreszcie przeprowadzili je w hotelu, w którym się zatrzymał w Tomsku. Kilka dni później rządowym samolotem RFN został przewieziony do Berlina, gdzie tamtejsi lekarze wyleczyli go, potwierdzając obecność zakazanej broni chemicznej, produkowanej w Rosji. Dla niemieckiego rządu sprawa stała się niezwykle kłopotliwa, bo na ukończeniu był gazociąg Nord Stream 2. Niemcy sporo politycznie i ekonomicznie zainwestowały w ten projekt, który z jednej strony miał dostarczać niemieckiej gospodarce tańszego surowca z Rosji (Niemcy płacą za niego prawdopodobnie – ceny owiane są tajemnicą – mniej niż Polacy), ale równocześnie zwiększy uzależnienie Berlina od Moskwy. Równocześnie zaś będzie dla Kremla cennym źródłem dewiz, za pomocą których będą mogli dalej zbroić swoją armię i kontynuować agresywną politykę. Dlatego tak wiele krajów naszego regionu krytykuje ten pomysł, dlatego nawet Francja jest jego przeciwnikiem, dlatego firmy zaangażowane w budowę NS2 sankcjami objął rząd Donalda Trumpa, dlatego też zwalcza go nowy prezydent Joe Biden. Nawalny powoli dochodził do siebie, więc Niemcy udawali, że nic się nie stało. Aż niedawno postanowił wrócić do Rosji, gdzie został aresztowany, a sąd postanowił wysłać go na 2,5 roku do kolonii karnej. Cały cywilizowany świat uznał uwięzienie Nawalnego za polityczną szykanę, również niemiecki rząd. 
W tej sytuacji wizyta szefa unijnej dyplomacji wyglądała jak deklaracja bezradności Unii. Po aneksji Krymu i ataku na wschodnią Ukrainę UE obłożyła Rosję bolesnymi sankcjami. Co chwilę pojawiają się głosy na forum unijnym, że sankcje nie przyniosły rezultatu i trzeba by je było zdjąć. Inni – między innymi Polska – argumentują, że to oznaczałoby porażkę Unii i prezent dla Putina, mimo że nie zmienił swojego postępowania. Wręcz przeciwnie, wyglądałoby to na zachętę do dalszych agresywnych działań. 
Stopniowo jednak przełamywano izolację, w jakiej znalazł się Putin po agresji na Ukrainę. I właśnie w takiej sytuacji wizyta Josepa Borrella stała się wizerunkową klapą całego Zachodu. Nie tylko nie doszło do spotkania z Nawalnym, co jeszcze by tę eskapadę jakoś tłumaczyło, ale w dodatku wspólna konferencja z szefem rosyjskiego MSZ była upokorzeniem. Jakby tego było mało po spotkaniu Rosja ogłosiła, że wydaliła trzech dyplomatów (Niemca, Polaka i Szweda) z powodu ich udziału w demonstracji solidarności z Nawalnym. 
Zwolennicy wizyty Borrella tłumaczyli, że z Rosją trzeba rozmawiać, że na tym polega dyplomacja, że spotyka się również z tymi, z którymi się nie zgadza, ale jakoś relację z Moskwą trzeba sobie ułożyć. Rosjanie wyraźnie pokazali, jak sobie takie relacje wyobrażają. I z faktu, że Polska miała rację, nie płynie wcale wielka pociecha.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki