Logo Przewdonik Katolicki

Obawiam się, że Putin tę rozgrywkę wygrał

Michał Szułdrzyński
fot. Magdalena Bartkiewicz

Rosyjscy szpiedzy w zachodnich stolicach pilnie obserwowali, jak reagują rządy, media, opinia publiczna na rosnące napięcie. I wyciągają wnioski, które nie powinny nas uspokajać

Zakończenie niedawno tzw. manewrów rosyjskich przy granicy z Ukrainą wcale nie powinno nas uspokajać. I to nie tylko dlatego, że Rosja wysłała na Krym i w okolice wschodniej granicy ukraińskiej nawet 150 tys. dobrze wyszkolonych żołnierzy. Bo to nie tylko siła jest tu najważniejsza. Ważniejsze jest to, że taka demonstracja nic Kreml nie kosztowała. Zachód odetchnął z ulgą, że tym razem nie skończyło się wojną, i przeszedł dalej do robienia biznesów z Rosją. Niemiecki minister spraw zagranicznych Heiko Mass sprzeciwił się stanowczo nakładaniu na Rosję kolejnych sankcji w związku z sytuacją Aleksieja Nawalnego, który powoli umiera w łagrze.
Tym razem Putin wojska kazał wycofać, ale nie powinniśmy czuć się pewni tego, co stanie się później. Tym bardziej że wzrost napięcia przypadł w dość niekorzystnych dla Rosji okolicznościach. Joe Biden w połowie kwietnia wyrzucił z USA kilku rosyjskich dyplomatów w odwecie za działania rosyjskich szpiegów w amerykańskim internecie, w tym długotrwałą penetrację przez sponsorowanych przez Kreml hakerów w ważnych amerykańskich instytucjach. Kilka dni później Czesi ujawnili, że za eksplozję w fabryce amunicji w 2014 r. w tym kraju odpowiada rosyjski wywiad wojskowy GRU, a konkretnie ci sami oficerowie, którzy później w Wielkiej Brytanii otruli bronią chemiczną Sergieja Skripala. Doprowadziło to do sporego napięcia i wyrzucania przez kolejne kraje kolejnych rosyjskich dyplomatów. Rosła też presja w samej Rosji, od Władywostoku po Moskwę na ulice wyszli demonstranci, protestując przeciw więzieniu Aleksieja Nawalnego. Opozycjonista w łagrze, do którego trafił, podjął głodówkę i jego życie było poważnie zagrożone. Choć jego adwokat poinformował, że Nawalny przerwał głodówkę, jego sytuacja jest zła, a reżim Putina nie zamierza wypuszczać z kolonii karnej opozycjonisty, który miałby realne szanse rzucić rękawice władzy podczas wyborów. Wszystko to sprawiło, że przekroczenie pewnych granic, na przykład inwazja na południowo-wschodnią Ukrainę (Rosjanie dzięki zajęciu wybrzeża Morza Azowskiego zagwarantowaliby sobie lądową łączność z Krymem), się tym razem Putinowi nie udało.
Ale i tak obawiam się, że to on jest zwycięzcą tej rozgrywki. Pokazał bowiem, że może robić, co chce. Każdy analityk dziś zastanawia się, czy gdyby okoliczności były lepsze, to czy jednak Rosja by zaatakowała. A równocześnie zapewne rosyjscy szpiedzy we wszystkich zachodnich stolicach pilnie obserwowali, jak reagują rządy, media, opinia publiczna na rosnące napięcie. I wyciągają z tego wnioski, które wcale nie powinny nas uspokajać. Po pierwsze dlatego, że Rosja wystawiła bardzo nowoczesną armię. Jak podkreślają analitycy, dowództwo rosyjskiej armii przeszło w ostatnich latach szlak bojowy w Syrii, większość oficerów ma więc doświadczenie w realnej wojnie, ma nowy i coraz lepszy sprzęt. Zachód zaś, poza kilkoma pomrukami, nie odpowiedział. Oczy całej Europy skierowane były na Berlin, ale ten zajęty wyłanianiem kandydatów na nowego kanclerza i zabieganiem o dokończenie rurociągu Nord Stream 2 nie kwapił się do ostrej odpowiedzi. Okazuje się więc, że rację miał Putin, który podczas ostatniego przemówienia do narodu na pytanie, jakie są czerwone linie, których Rosja nie przekroczy, stwierdził, że to on wyznaczy sobie sam czerwone linie. Nikt mu ich nie narzuci.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki