To są pytania, które dziś zadaje sobie wielu ludzi. Jak świętować Boże Narodzenie, gdy wokół brak nadziei, gdy serce rozdziera świadomość, że szpitale znów pełne są walczących z ciężką chorobą, że pandemia wciąż nieubłaganie zbiera śmiertelne żniwo, odbierając życie jednym i pogrążając w nieutulonej żałobie innych, że szukający lepszego losu marzną i umierają w przygranicznych lasach? Jak cieszyć się przyjściem Jezusa na świat, gdy Jego uczniowie, choć sami siebie nazywają chrześcijanami – oddalają się od ewangelicznych nauk o miłosierdziu, błogosławieństwach i wprowadzaniu pokoju? Wielu pyta dziś: Jaki sens ma radość, gdy wokół tyle zniechęcenia, frustracji i lęku? Czy w takich okolicznościach w ogóle ta radość jest możliwa?
Czytamy w dobrze nam znanej opowieści św. Łukasza, że Chłopczyk przyszedł na świat w ekstremalnie trudnych warunkach. Nie znalazł się nikt, kto przygarnąłby pod swój dach wędrowców, żadne serce nie skruszało na widok zmęczenia, stresu i bólu kobiety, która za chwilę miała powić dziecko. Nie minie wiele czasu, gdy na Nowe Życie będzie nastawać Herod i jego żołnierze, a losem Rodziny stanie się ucieczka i tułaczka na obcej ziemi. I takie Boże Narodzenie będzie się powtarzało rok po roku, epoka po epoce, wśród płaczu prześladowanych, w mrokach utraconej nadziei, w huku wojennych wystrzałów, między głodnymi i zmarzniętymi, wśród więźniów i bezdomnych. Czy było wtedy łatwiej o radość niż dziś? Czy ludzie potrafili świętować tajemnicę Emmanuela – Boga między nami, choć wokół nich działy się czasem rzeczy przerażające, osłabiające wolę życia i wypełniające serce lękiem?
Należymy do uprzywilejowanego pokolenia ludzi, którym Boże Narodzenie kojarzy się z poczuciem bezpieczeństwa, wzruszeniem nad niewinnością Niemowlęcia i miłością Jego Rodziny. To, co najpiękniejsze w chrześcijaństwie, zawarte jest w ubogim żłóbku w Betlejem: nieskażone dobro, czystość, pokój i nadzieja. Ale Bóg przychodzący na świat spotkał się z odrzuceniem i niezrozumieniem, doświadczał samotności i ubóstwa, cierpiał. I jest to druga strona tej samej tajemnicy. Dla wielu jest to nie do przyjęcia. Sama świadomość, że Wszechmocny z ludzkich rąk przyjmował upokorzenia, że był bezradnym Dzieckiem, które odrzucali wielcy tego świata, rodzi bunt. Jednak nie da się zrozumieć losu Chrystusa na ziemi, jeśli skupimy uwagę tylko na jednym z dwóch aspektów tajemnicy Jego narodzenia. Nie można cieszyć się wydarzeniami Nocy Betlejemskiej i jednocześnie zamykać oczy na warunki, w jakich Jezus przyszedł na świat. Nie można też myśleć wyłącznie o tym, jak nieprzyjazne były to okoliczności, jak urągające godności i człowieka, i Boga. Jak niebezpieczne dla kruchego Maleństwa.
Najwyższy zamieszkał między nami, by nadać sens naszemu człowieczeństwu i przywrócić mu godność. Zamieszkał zarówno wśród nieprzyjaznych lasów, gdzie kryją się ludzie, jak i w każdym bezpiecznym domu. Jest między tymi, którzy pomagają innym przetrwać, jak i między służbami strzegącymi granic. Jest w szpitalach, gdzie trwa walka o życie, i w osieroconych rodzinach. Przyszedł do zbuntowanych i zniechęconych, do zmęczonych samotnością i tych, którzy zmęczeni są trudnym darem drugiego człowieka. Wszystko, co ludzkie, nabrało znaczenia dzięki małemu Jezusowi. Każdy odruch człowieczeństwa staje się dzięki Niemu odblaskiem boskości, naszej nadziei na życie w Jego królestwie. Dzielmy się tą nadzieją. Módlmy się, by zabłąkani odnaleźli drogę do nadziei, by pośród ciemności rozbłysło dla nich światło. Uwierzmy, że nawet w najtrudniejszych sytuacjach, z którymi dziś się zmagamy, brzmią anielskie chóry wielbiące Bożego Syna: „Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom, w których sobie upodobał”.