Czy nie powinniśmy czuć się nieco rozczarowani tym, co przynosi nam Boże Narodzenie? Podczas Adwentu słuchaliśmy tekstów Pisma, które zapowiadały uwolnienie więźniów, uzdrowienie chorych, sprawiedliwy pokój, światłość, która wyeliminuje wszelką ciemność. Gdzie jest to ostateczne zwycięstwo nad ludzką słabością, obiecana wolność, pełnia poznania? Gdzie pokój, o którym była mowa?
A jednak… Pan przychodzi. Nie przychodzi otoczony chórami archaniołów i niebieskimi hufcami. Przychodzi jako członek ubogiej rodziny, która w swojej przeszłości obok książąt i królów miała pospolitych grzeszników i nierządnice. Przychodzi jako bezbronne dziecko. Nie rodzi się w Rzymie czy Jerozolimie, nie zamieszkuje w największym pałacu świata. Przychodzi na świat w grocie.
Może jednak w tym szaleństwie jest metoda? Czy istnieje bowiem takie miejsce, które byłoby godne przyjąć Syna Bożego? Gdzie jest taki pałac, który mógłby posłużyć za schronienie dla tak wielkiego Króla? A jeśli nie ma takiego miejsca, to dostrzeżmy, że właśnie przez taki sposób wkroczenia w naszą historię, Bóg mógł nam powiedzieć, że: (1) to człowiek z całą swoją złożoną i obolałą historią – a nie jakiekolwiek wspaniałe pałace – ma stać się schronieniem Boga; (2) Bóg nie staje się człowiekiem wyłącznie dla możnych i bogatych; (3) przychodząc nas zbawić, Bóg nie stawia nam warunków – nie trzeba najpierw być dobrym, zamożnym czy godnym, by przyjąć Syna Bożego; On przychodzi po to, by każdego z nas uzdolnić do dobroci – pierwszy nas umiłował.
Pewnie od dzisiaj nie zakończą się wszystkie wojny, wszyscy chorzy nie zostaną uzdrowieni i, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, nie znikną z tego świata wszelkie łzy. Przez 2000 lat od narodzenia Pana tak się jeszcze nie stało. Jednakże po tym, co się stało, wiemy, że w każdym człowieku istnieje coś boskiego – Bóg przyjął naszą naturę; wiemy też, że Bóg nie jest kimś, kto z zewnątrz daje dobre rady, zna od wewnątrz nasze cierpienia, radości i smutki; wiemy też wreszcie, że nie chce kochać i zbawiać bez nas – bez naszej troski i zaangażowania o lepszy, piękniejszy świat.
Czy jest to zadowalająca odpowiedź na pytanie o realizację adwentowych zapowiedzi? Jeśli uwierzymy, że nasza historia jest pisana przez lufy karabinów, czołgi i nienawiść, to pewnie nie. Inaczej jednak będzie, jeśli dzięki światłu płynącemu z dzisiejszego święta uznamy, że źródłem świata i jego ocaleniem jest Miłość. Miłość, która jest gotowa się uniżyć, wyrzec się siebie, z cierpliwością czekać. Miłość, która jest gotowa zaryzykować własną przegraną, by zwyciężyć świat.