Mamy w Polsce problem z etosem pracy. Ludzie, którzy chcą zmieniać świat przez wysiłek, stają się dinozaurami – napisał prof. Marcin Matczak w głośnym tekście w „Gazecie Wyborczej”, w którym przekonywał czytelników, że ciężka praca odeszła w Polsce do lamusa. Na kanwie wypowiedzi Matczaka przewinęła się przez Polskę burzliwa debata na temat pracowitości oraz sensowności długiej pracy, znacznie przekraczającej standardowy wymiar. Zwolennicy długiej harówki przekonywali, że sukces zawodowy wymaga pełnego poświęcenia, które oznaczać ma pracę nawet 16 godzin na dobę. „Innej drogi dla normalnych ludzi nie ma” – potwierdził Tomasz Lis, redaktor naczelny „Newsweeka”. Pełne podporządkowanie życia pracy ma być, według nich, jedynym gwarantem sukcesu i wysokich zarobków. Niestety, obecnie w Polsce kult ciężkiej pracy został rzekomo wymieniony na kulturę roszczeń i lenistwa, w której wyspecjalizowali się wciąż niezadowoleni milenialsi.
Trudno powiedzieć, skąd można wyciągnąć wniosek o problemach z polskim etosem pracy. Współczesna Polska ma wiele bolączek, jednak wśród nich bez wątpienia nie znajdziemy braku pracowitości. Wręcz przeciwnie, pod tym względem właściwie moglibyśmy nieco już przyhamować. Ponieważ długa, ponadnormatywna praca jest gwarantem głównie chorób i stresu, a nie sukcesu.
Długa praca nad Wisłą
Fakt, że w Polsce pracuje się na tle Europy bardzo długo, jest dosyć powszechnie znany. Z czego on dokładnie wynika? Nie tylko z powodu licznych nadgodzin, ale przede wszystkim z uregulowań prawnych. Wydaje się nam, że 40 godzin pracy tygodniowo to powszechny standard, ale tak wcale już nie jest. W większości krajów Europy standardowy wymiar pracy jest krótszy. Według raportu Eurofound „Working time in 2019–2020” już tylko w 11 państwach unijnych etat to dokładnie 40 godzin. W pozostałych państwach pracuje się krócej, czasem znacznie krócej. Przykładowo we Francji etat to 35 godzin z kawałkiem, w Danii 37 godzin, a w Holandii 38. Średni unijny etat to niecałe 38 godzin tygodniowo.
Poza tym, wbrew pozorom, dosyć rzadko świętujemy. W 2020 r. dni wolnych od pracy w tygodniu, z sobotami włącznie, wypadło nam 9. Dwa święta – 3 maja i Wszystkich Świętych – wypadły w niedzielę. W ubiegłym roku Hiszpanie i Cypryjczycy mieli aż 14 dni wolnych od pracy, Słowacy i Rumuni 13, a wiele innych narodów Europy 12 dni. W żadnym państwie UE nie wypadło mniej dni wolnych od pracy niż w Polsce, chociaż w ośmiu było dokładnie tyle samo.
W Polsce mamy też najkrótszy minimalny wymiar urlopu, który wynosi 20 dni. Dopiero po 10 latach stażu pracy, do którego wlicza się też okres studiów, przyznawane jest 26 dni urlopu. W Szwecji minimalny wymiar urlopu to 27 dni, natomiast w Niemczech i Francji nawet 30. Przeciętny minimalny wymiar urlopu w UE to 25 dni.
Biorąc to wszystko pod uwagę, standardowy wymiar czasu pracy polskiego pracownika mającego mniej niż 10 lat stażu wyniósł w 2020 r. 1848 godzin, co jest najwyższym wynikiem w UE. Jedynie na Węgrzech trzeba było przepracować równie dużo godzin, by wyrobić etat. Średnia unijna była prawie 150 godzin krótsza. W Niemczech i Francji pełny etat w 2020 r. wyniósł raptem około 1600 godzin. Tak więc nadwiślańskie regulacje nakładają na pracowników całkiem rygorystyczny kierat pracy. Dla etatowego pracownika znad Wisły odpoczynek to towar deficytowy.
Poza tym większość z nas nie ogranicza się jedynie do pełnego etatu. Pracujemy zwykle nieco dłużej. Przeciętny pracownik wyrabia 41 godzin tygodniowo, co jest piątym najwyższym wynikiem w UE. Częściej w nadgodzinach pracują jedynie Austriacy, Słoweńcy, Cypryjczycy i mieszkańcy Malty. Przeciętny pracownik w UE realnie pracuje nawet nieco mniej niż 40 godzin tygodniowo.
Łącznie więc pełnoetatowy pracownik w Polsce pracuje między 1800 a 2000 godzin rocznie, co według Our World in Data stawia nas w gronie krajów rozwijających się, takich jak Indonezja, Brazylia, Chile czy Rosja. W krajach zamożnych (Wielka Brytania, Kanada, Japonia) pracuje się poniżej 1800 godzin, natomiast w państwach najwyżej rozwiniętych (Holandia, Dania, Niemcy) mniej niż 1600 godzin. Na szczęście nie pracujemy już tak długo jak obywatele państw biednych – czyli np. Bangladeszu, Birmy czy Kambodży, gdzie pracuje się 2200–2400 godzin rocznie. Jak widać długa praca wcale nie musi iść w parze z zamożnością. Obywatele państw biednych pracują najdłużej na świecie, jednak najmniej im ona daje.
Nadgodziny na budowie
Oczywiście nie we wszystkich zawodach pracuje się jednakowo. W niektórych z nich nadgodziny są znacznie bardziej rozpowszechnione, a w innych są rzadkością. Co ciekawe, w Polsce najdłużej pracuje się nie w zawodach umysłowych, tradycyjnie nastawionych na karierę, lecz przy pracach fizycznych lub technicznych. Według analizy Polskiego Instytutu Ekonomicznego realny tygodniowy czas pracy najdłuższy jest w budownictwie (41,4 godzin), transporcie (40,8) oraz górnictwie (39,8). Najkrócej pracuje się w edukacji i kulturze (w obu po 35 godzin) oraz pozostałych usługach (37 godzin). Specjaliści, informatycy oraz pracownicy sektora finansowego pracują jedynie 38 godzin tygodniowo, chociaż w powszechnej opinii to oni siedzą w pracy najdłużej. Okazuje się to jednak nieprawdą – wyżej wymienieni jedynie najwięcej o tym mówią. Przedstawiciele zawodów intelektualnych są często aktywni w debacie publicznej, zabierając głos chociażby na portalach społecznościowych, więc robią sobie dobry pijar. Faktycznie najwięcej pracują technicy i pracownicy fizyczni, którzy potem są zbyt zmęczeni, żeby chwalić się tym na Twitterze lub Instagramie.
Niestety, wciąż niemało z nas spędza w pracy bardzo długie godziny, czyli powyżej 50 tygodniowo. 7 proc. pracowników budowlanki, transportu oraz zakwaterowania i gastronomii pracuje powyżej 50 godzin tygodniowo, w czym jednak nie wyprzedzają rolników. W rolnictwie aż 14 proc. zatrudnionych spędza w pracy więcej niż 50 godzin na tydzień. W pozostałych zawodach długie godziny pracy są już rozpowszechnione wyraźnie mniej – mowa o 2–3 proc. To się może wydawać niewiele, jednak przekłada się to na setki tysięcy pracowników, dla których dniówka wynosząca 10 godzin lub więcej jest czymś zupełnie normalnym.
W Polsce zakorzenił się pogląd, że będąc na dorobku, powinniśmy szczególnie długo pracować, by dogonić Europę. To jest oczywiście bardzo uproszczone spojrzenie na proces bogacenia się narodów. Zamożność postępuje wraz z rozwojem technologicznym oraz instytucjonalnym, które pomagają podwyższać produktywność. Dzięki postępowi technologicznemu – mowa na przykład o lepszych maszynach w fabryce – oraz zmianom organizacyjnym pracownicy są w stanie w takim samym czasie wytworzyć większą wartość dodaną. To ze wzrostu produktywności bierze się postęp gospodarczy, a nie z długiej pracy. Oczywiście wielu pracowników jest zmuszonych do pracy w nadgodzinach – czy to przez szefostwo, czy przez swoją sytuację finansową. W rezultacie dzięki temu nieco więcej zarabiają, co poprawi ich sytuację osobistą, choć to też nie jest normą, gdyż jedna piąta pracowników w Polsce nie dostaje pensji za nadgodziny. Jednak dla rozwoju gospodarczego państwa ma to niewielkie lub żadne znaczenie.
Godzina pracy godzinie pracy nie równa
Tym bardziej, że z każdą kolejną godziną pracy nasza faktyczna wydajność jest niższa. Może się nawet okazać, że dłuższa praca nie przyniesie zupełnie żadnej nadwyżki. Wydajność pracy najwyższa jest między drugą i trzecią oraz piątą i szóstą godziną. Następnie zaczyna spadać. Według badania Johna Pencavala z Uniwersytetu Stanforda, po przekroczeniu 50 godzin tygodniowo produktywność spada drastycznie, by w okolicach 55 godzin tygodniowo spaść niemal do zera. Pencaval, analizując efekty pracy zatrudnionych w USA, stwierdził nawet, że nie ma niemal żadnych różnic w efektach pracy między pracującymi 55 a 70 godzin tygodniowo. Po prostu praca powyżej 11 godzin dziennie w skali tygodnia to już tylko sztuka dla sztuki. Pojedynczy długi dzień pracy, gdy wypadną jakieś specjalne okoliczności, oczywiście od czasu do czasu może okazać się przydatny. Stała praca w tak długich godzinach wnosi jednak bardzo niewiele.
Przynosi za to szereg fatalnych skutków dla zdrowia fizycznego i psychicznego. Grupa naukowców z Cambridge przebadała 3 tys. pracowników w wieku 44–66 lat. Okazało się, że u pracujących powyżej 55 godzin zanotowano wyższe o trzy czwarte ryzyko zaburzeń lękowych niż w przypadku pracujących w wymiarze standardowym. Pracując powyżej 55 godzin tygodniowo, mieli też wyższe ryzyko depresji – o dwie trzecie. Długie godziny pracy były szczególnie groźne dla kobiet, wśród których ryzyko depresji rosło o 167 proc., a zaburzeń lękowych aż o 188 proc.
Kanadyjka Margot Shields zbadała wpływ samego procesu wydłużania pracy. Przeanalizowała w tym celu 4 tys. pracowników z Kanady w wieku 25–54 lat. Wydłużanie godzin pracy ponad etat skutkowało wśród mężczyzn dwukrotnym wzrostem ryzyka nadwagi, natomiast wśród kobiet dwukrotnym wzrostem spożywanego alkoholu. Kanadyjki po przejściu na wydłużony czas pracy paliły też trzykrotnie więcej papierosów. Kanadyjczycy dwukrotnie więcej. Wydłużanie czasu pracy obciąża psychikę i ogranicza możliwość odpoczynku, więc człowiek zaczyna szukać ukojenia w używkach, które na krótszą metę dadzą mu złudne poczucie regeneracji, ale na dłuższą są oczywiście niszczące.
Wątpliwe jest nawet, że długie godziny pracy poprawią naszą pozycję w firmie. Okazuje się, że nadgodziny zwykle nie są wstępem do kariery, lecz raczej do zgryzoty i poczucia niedocenienia. Według cyklicznego badania European Working Conditions Survey, osoby pracujące powyżej 48 godzin tygodniowo są bardziej zmęczone i zestresowane, ale też notują mniej dowodów uznania ze strony przełożonych, takich jak nagrody czy premie. Pracujący w nadgodzinach częściej zgłaszali też problem szklanego sufitu i brak możliwości rozwoju oraz awansów. Także analiza tych wyników w ramach poszczególnych grup zawodowych, by odseparować różnice między nimi, pokazuje dokładnie te same wyniki – co wynika z analizy przeprowadzonej przez naukowców z Wielkiej Brytanii, Argyro Avgoustaki i Hansa Frankforda.
Krótsza praca działa
Coraz częściej testowane są próby skrócenia czasu pracy. W Islandii w testach wzięła udział większość instytucji publicznych – najpierw samorządowych z Reykjavíku, a następnie dołączyły do nich także państwowe. Umożliwiono im skracanie czasu pracy z 40 do 36 lub 35 godzin tygodniowo. Do pilotażu dołączały między innymi przedszkola, domy opieki oraz różnego rodzaju urzędy. Pilotaż trwał od 2014 do początku 2021 r. Objął 2,5 tys. pracowników, czyli prawie 1,5 proc. zatrudnionych na wyspie. Nie zanotowano żadnych spadków w wydajności pracy, a w niektórych urzędach – np. w imigracyjnym – wydajność wręcz wzrosła dzięki wprowadzonym zmianom organizacyjnym. Skrócenie czasu pracy przede wszystkim skutkowało znaczną poprawą samopoczucia pracowników. Zanotowano spadek poziomu stresu, a jednocześnie wzrost deklarowanego poziomu energii. Wśród badanych poprawiła się też sytuacja rodzinna – atmosfera w domach była mniej napięta i spędzano wspólnie więcej czasu. Po ustaniu pilotażu w Islandii podpisano kilkadziesiąt układów zbiorowych umożliwiających skracanie czasu pracy w poszczególnych branżach i sektorach.
Reasumując, doprawdy trudno zarzucać Polakom jakieś problemy z etosem pracy. Pod względem długości pracy jesteśmy w europejskiej czołówce, a tysiące pracowników spędza w pracy ponad 50 godzin tygodniowo. Długa praca w Polsce to jednak problem, a nie powód do radości lub dumy. Skutkuje ona szeregiem problemów zdrowotnych, nie przynosząc przy tym jakichś szczególnych korzyści zawodowych, poza nieco wyższymi zarobkami, co oczywiście dla części zatrudnionych ma znaczenie niebagatelne. Powinniśmy raczej dążyć do tego, by pracować krócej. Na początek przynajmniej wyeliminować częste nad Wisłą nadgodziny. A może za jakiś czas i w Polsce zaczniemy testować na szeroką skalę skrócony tydzień pracy.