Logo Przewdonik Katolicki

Twarzą w twarz

Tomasz Królak
fot. Magdalena Bartkiewicz

Chlubiliśmy się wysokimi wskaźnikami praktyk, byliśmy dumni z tego, że Polskę wciąż wyróżnia głęboka wiara. Aż przyszła pandemia, mówiąc: sprawdzam!

Czy pandemia wyludni nasze świątynie? Nie wiem, ale uważam, że nawet gdyby tak się stało, to nie należy snuć na tej podstawie czarnych scenariuszy co do przyszłości chrześcijaństwa w Polsce. Nie, nie cieszę się, że jest nas mniej, po prostu uważam, że spadek frekwencji na Mszach, co widać zwłaszcza w niedziele, może być także duszpasterską szansą.
Z moich obserwacji wynika, że wyraźny, popandemiczny spadek praktyk religijnych wywołuje wśród księży dwojakie, z grubsza, podejście. Jedni mówią tak: świetnie, bo wykruszenie się katolików „kulturowych” urealni statystykę praktyk, okaże się, ilu katolików uczestniczyło w liturgiach z wewnętrznej potrzeby, a nie z przyzwyczajenia. Drudzy, z równym przekonaniem, odparowują: bzdura, to jest sposób myślenia tych księży, którym nie chce się zawalczyć o „kulturowych”, a walczyć trzeba, bo dopóki są w kościele, choćby z nawyku, to pozostaje szansa, że za którymś razem coś w nich duchowo „zatrybi”.
Nie wiem, kto ma rację. Dostrzegam wady i zalety każdej z tych ocen. Pewne jest jednak, że z pandemii Kościół wyszedł w zupełnie innym stanie świadomości i liczebności. Jak słyszę, w niektórych regionach kraju spadek dominicantes, czyli uczestników niedzielnych Mszy, sięga 35 proc. Nie wiem, czy wyniki przeprowadzonych w październiku ogólnopolskich badań Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego będą podobne, ale z całą pewnością wykażą spore tąpnięcie. Co istotne, wedle niektórych księży, ten ubytek będzie trwały, to znaczy, że ci ludzie już nie powrócą. Tak, to strasznie przykre i chyba, co do skali, niespodziewane. Przyznam, że wieść o tych minus 35 procentach w jednym ze śląskich dekanatów po prostu mnie zaszokowała. Sądzę przy tym, że zadziałał nie tylko syndrom pandemicznego „odzwyczajenia” się od niedzielnych praktyk, ale też ujawniane w tym okresie przypadki przestępstw seksualnych księży.
To, że w Kościele w Polsce nie doceniano liczby pojedynczej, bo w świątyniach, także po upadku komunizmu, były tłumy, nie jest żadną tajemnicą. Chlubiliśmy się wysokimi wskaźnikami praktyk, byliśmy dumni z tego, że na mapie laicyzującego się kontynentu Polskę wciąż wyróżnia głęboka wiara i wysoki poziom dominicantes. I choć w ostatnich latach coś się zaczęło psuć – i frekwencja na niedzielnych Mszach, i postrzeganie autorytetu Kościoła, i liczba kandydatów do seminariów, i wskaźnik uczestników religii w szkole – to jednak nie wywołało to refleksji nad tym, czy rzeczywiście Polska przedmurzem i naprawdę semper fidelis… Aż przyszła pandemia, mówiąc: sprawdzam! I wiele wzniosłych tez szybciutko pokazało swoje mizerne podstawy.
Ale, jak wspomniałem, to nie jest powód do kreślenia czarnych wizji. Uważam, że mniejsza frekwencja w kościołach stanowi w jakimś sensie szansę dla chrześcijaństwa w Polsce, bo będzie sprzyjać bardziej spersonalizowanym relacjom duszpasterskim i budzić w świeckich większą odpowiedzialność za Kościół. Może dzięki temu przybędzie autentycznych świadków wiary, dzięki którym owczarnia znów zacznie się napełniać?

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki