Tak jakby dopiero dokonawszy kolejnego aktu demaskacji papieża (dla niektórych z nich „rzekomego”), można było z czystym sumieniem rozpocząć kolejny tydzień.
Krytykowanie Franciszka jest w dobrym tonie jak świat długi i szeroki. Stało się wśród niektórych katolików modne. Ostatnio amerykański jezuita o. Thomas Reese opracował dla nich kilka porad, zalecając im na przykład, żeby nie pisali w emocjach, zastanowili się, czy w taki sam sposób potraktowaliby ojca czy matkę itp. Rozumiem intencje, ale uważam pomysł poradnika dla krytyków papieża za niefortunny i niesięgający istoty rzeczy. Faktycznie bowiem sankcjonuje on zjawisko, które jest groźne samo w sobie.
Oczywiście Franciszek jest świadom tego, że dla części katolickich środowisk robi za tarczę strzelniczą. W rozmowie z jezuitami na Słowacji mówił o „dużej katolickiej stacji telewizyjnej, która bez przerwy i bez żadnych problemów wylewa pomyje na papieża”. Watykaniści natychmiast odnieśli tę uwagę do systematycznie atakującego Franciszka szefa działu informacyjnego amerykańskiej EWTN – słynnej telewizji Matki Angeliki.
Ale i polska szkoła ataku na papieża ma się świetnie. Także i w naszym kraju kluczowi reprezentanci tego nurtu posuwają się do kwestionowania tego papieża do bycia głową Kościoła i przypisywania mu chęci jego zniszczenia. Robią to, podkreślam, autorzy identyfikujący się z Kościołem, niekryjący, iż wypowiadają się jako katolicy i w trosce o wspólnotę. I tak oto, tydzień w tydzień przez portale, telewizje i tygodniki sunie lawina podszytych ironią, sarkazmem i szyderstwem tez dyskredytujących głowę Kościoła.
Może ktoś zauważyć, że łatwo nie mieli także poprzedni papieże – Jan Paweł II czy Benedykt XVI. Owszem, ale to była zupełnie inna krytyka. O ile bowiem bywali oni na celowniku „New York Timesa” i jego liberalno-lewicowych akolitów z całego świata, o tyle Franciszek jest kontestowany przez zdeklarowanych katolików. Na tym polega novum, i to jest, jak dla mnie, novum przerażające.
Zaryzykowałbym tezę, że krytycy papieża, zwłaszcza ci formułujący wobec niego te najtwardsze oskarżenia, dowodzą nie tyle papieskiej nieortodoksyjności, ile w istocie demaskują swoje własne problemy z odczytywaniem Ewangelii. Radziłbym im zatem (choć bez wielkiej nadziei, że skorzystają), by zanim znów zaczną odsądzać Franciszka od czci i wiary za jego słowa o uchodźcach, homoseksualizmie, ochronie stworzenia, braterstwie czy społecznej niesprawiedliwości, uważnie wczytali się w Ewangelię i nauczanie Kościoła (także to formułowane przed Franciszkiem).
Podczas wspomnianej rozmowy z jezuitami papież wyznał: „Ja osobiście mogę zasługiwać na ataki i obelgi, ponieważ jestem grzesznikiem, ale Kościół na to nie zasługuje: jest to dzieło diabła”. O to toczy się gra. Może więc warto się opamiętać?