Bliski od dzieciństwa. Odkryty po latach. Odmawiany w samotności, we dwoje i we wspólnocie, gdy jest dobrze i gdy źle. Ratujący. Taki jest dla nich różaniec.
Różaniec niebieski
Dla Barbary różaniec jest modlitwą życia. Sięgała po niego, gdy były troski i radości, gdy przychodziły na świat jej dzieci, ale także gdy wspierała córkę w modlitwie o jej upragnione dziecko. Modli się za siebie, za rodzinę, za Kościół. I tak od zawsze. Nie ma dnia bez różańca.
– Rodzice wychowywali nas, było nas sześcioro rodzeństwa, z pobożnością i gorliwością w wierze i modlitwie – wspomina Barbara Adam. – Pamiętam, gdy mama w czasie burzy stawiała gromnicę, budziła nas i wszyscy, razem z ojcem, mówiliśmy różaniec. Tak było nie tylko w czasie burzy. Wierzyliśmy, że zawsze jest z nami Bóg i Maryja i wspierają nas we wszystkich sprawach.
Tym najważniejszym momentem w życiu była chwila, gdy dostała pierwszy różaniec. Był mały, skromny, z niebieskimi paciorkami i pochodził z Jasnej Góry.
– Ten różaniec dostałam, gdy miałam pięć lat. Ciocia poszła do Częstochowy i z tej pielgrzymki przyniosła mi różaniec. Nadal pamiętam jej słowa: „Przyniosłam ci różaniec z Częstochowy do Pierwszej Komunii” – opowiada.
Barbara Adam jest seniorką. W czasach, gdy była dzieckiem, rodziny żyły znacznie skromniej, nie wszystko można było sobie kupić, a w domu nie każdy miał swój różaniec. Tym bardziej taki dar dla małej dziewczynki był czymś wyjątkowym. Od tej chwili niebieski różaniec był z nią zawsze. W domu, w kościele, a gdy poszła do szkoły, włożyła go do piórnika i nosiła w tornistrze. Gdy było ciężko na sercu, gdy nadchodziły trudne klasówki, dziecięce zwątpienia, wyjmowała go i wszystko powierzała Maryi.
Nie porzuciła różańca w dorosłym życiu. Towarzyszył jej, gdy była w ciąży, gdy przychodziły na świat dzieci, gdy wreszcie sama trafiła na leczenie do szpitala. Zawsze miała go pod poduszką. Zawierzenie Maryi i modlitwę różańcową przekazała dzieciom.
– Dzisiaj nie muszę się o nie martwić, wszystkie są w różańcu. Jestem z nich dumna, bo to co w nich zaszczepiłam, a co dali mi moi rodzice, zachowują – mówi. – Córka wyprosiła sobie na różańcu po latach małżeństwa dziecko. Gdy wnuczek miał cztery latka, zapytał mnie: Ja też mogę coś takiego mówić? Odpowiedziałam: „Tak, jak będziesz miał pięć lat”. Przypomniałam sobie wtedy mój pierwszy różaniec i moją babcię. Gdy skończył pięć lat, kupiłam mu różaniec. Teraz ma sześć i gdy tylko do niego przyjeżdżam, zawsze razem się modlimy.
Barbara jest zelatorką jednej z róż w parafii św. Antoniego w Lesznie, a październik jest dla niej szczególnym miesiącem. W październiku urodziła się jej mama, córka brała ślub i każdego dnia w kościele podczas nabożeństwa modli się w ich intencji, a także o nawrócenia, za kapłanów, o nowe powołania.
– Dożyłam dobrego wieku i zaświadczam, że różaniec nigdy mnie nie zawodzi. Mówię: „Matko Boża, Tobie to oddaję i Ty prowadź”.
A mały niebieski różaniec nadal jest z Barbarą.
Różaniec małżeński
Nowaczykowie są małżeństwem o długim stażu. Różaniec i modlitwa na nim pojawiała się w różnych momentach ich życia. Czym jest dla nich teraz?
– Jest chlebem powszednim, modlitwą miłości, wdzięczności, prośby i zawierzenia. Teraz, bo moje dojrzewanie do różańca było, i zapewne wciąż jest, związane z poznawaniem Maryi i Jej Syna Jezusa – odpowiada Aniela Wanda. – Pomogło mi w tym wielu kapłanów i ludzi świeckich, za co im serdecznie dziękuję.
Matki i Syna nie można rozdzielić. Maryja, pełna Ducha Świętego cała jest w różańcu, w różańcu jest także Jej Syn, który przez Nią stał się Człowiekiem.
– Różaniec pomógł mi zbliżyć się do Matki i Syna, wejść w relację dziecka i Matki, wydarzenia mojego życia, te radosne i smutne, włożyć w tajemnice różańca, oddać Maryi. Potem przytulić się do Niej, odzyskać utracony pokój serca i nadzieję, że Ona pomoże – mówi Aniela Wanda.
I Maryja pomogła w wielu sprawach: poszukiwania pracy, ocalenia małżeństwa sakramentalnego zagrożonego rozpadem i wielu innych, może mniejszej wagi trudnościach, ale jednak ważnych w codziennym życiu rodziny. Jak podkreśla mąż, nie do przecenienia okazała się nowenna pompejańska, którą wspólnie dwukrotnie odprawili.
– W Roku Różańca (2002/2003) przystąpiliśmy do wspólnoty Żywego Różańca przy parafii św. Mikołaja w Lesznie. Poza przydzielonymi nam tajemnicami staramy się codziennie razem z żoną odmawiać jedną część modlitwy różańcowej. Uczestniczymy także w adoracji Najświętszego Sakramentu, której główną część stanowi właśnie modlitwa różańcowa – mówi Jerzy Nowaczyk.
– Możemy zaświadczyć o tym, że kto oddał się Maryi i jest wierny różańcowi, pragnie, aby i inni pokochali naszą Niebieską Matkę. Maryja dodała nam odwagi, aby iść do ludzi i zapraszać do Żywego Różańca oraz cotygodniowej adoracji Najświętszego Sakramentu – dodaje żona.
Hojność darów otrzymanych za pośrednictwem Maryi i Jej Różańca przynagliła małżonków do założenia domowej różańcowej grupy modlitewnej. Dzięki nim od ośmiu lat działa Boża Winnica. Większość jej członków oddała się Jezusowi przez Maryję, odprawiwszy 33-dniowe rekolekcje. Nadal zachęcają innych do różańca, bo przecież: ,,Gdzie dwaj, albo trzej…”, a w jednej róży jest dwadzieścia osób.
Różaniec ciszy
Moc wspólnej modlitwy różańcowej jest ogromna, ale równie ważna jest ta osobista w ciszy. Doświadcza tego Aniela Wanda Nowaczyk, która dzięki różańcowi pokochała ciszę i myślowy kontakt z Bogiem, także poza różańcem. Podobnego doświadczenia modlitewnego dostąpiła Anna Kamieńczyk, która, jak sama mówi, codziennej modlitwy uczyła się przez lata. Ostatecznie pomógł właśnie różaniec.
– Pochodzę z katolickiej rodziny, jednak w domu specjalnie nie przykładano wagi do codziennej modlitwy, tym bardziej do różańca. Moje już dorosłe życie – wyjazd poza rodzinną miejscowość, studia, praca w korporacji – jeszcze bardziej oddaliły mnie od Boga. Wszystko, co się wtedy wokół mnie i ze mną działo, miało bardzo mało wspólnego z wiarą – wspomina Anna. – Były jednak takie momenty, gdy odzywała się we mnie potrzeba zwrócenia się do Boga. Można to tak określić, że podejmowałam próby modlenia się, rozmowy z Bogiem, ale były one raczej mało efektywne.
Karuzelę zawodowych sukcesów, ekscytującego życia i nieograniczonych możliwości przerwała choroba. To normalne, że jeśli w człowieku tkwi jeszcze ziarno wiary, to w takich chwilach zaczyna się modlić. Nie inaczej było z Anną, tyle że modlitwa nadal nie przychodziła łatwo.
– Odmawiałam pacierz, sięgałam do modlitewnika, ale to nadal były tylko słowa. Nic nie czułam, nie potrafiłam wytrwać, wejść w modlitwę na tyle, by ona mną zawładnęła – opowiada. – Nie wiem jak, ale zauważyła to pacjentka, która wtedy była ze mną w sali. Zaproponowała mi wspólny różaniec. W pierwszej chwili wręcz przeraziłam się. Różaniec? Nigdy nie przepadałam za tą modlitwą, wydawała mi się długa i nudna, a teraz mam go odmawiać? Właściwie to zgodziłam się z grzeczności, nic sobie po tym nie obiecując.
Był pierwszy wspólny różaniec, drugi, trzeci i kolejne. Anna poprosiła szpitalnego kapelana, by ten przyniósł jej różaniec, bo własnego nie miała.
– To nie było jakieś nagłe, olśniewające przebudzenie. Raczej zaczęłam odczuwać ogarniający mnie spokój, większą jasność myśli i coś na kształt nadziei. To było wszystko, czego właśnie w tamtym, bardzo trudnym dla mnie okresie potrzebowałam.
Różaniec już pozostał z Anną. Teraz jest dla niej przede wszystkim osobistą, codzienną modlitwą w ciszy i skupieniu. Czasem zwracania się poprzez Maryję do Jej Syna, czasem rozmowy z Bogiem słowami modlitwy różańcowej.
Różaniec ratunku
Ta historia jest dość krótka, jednak jej finał samego bohatera do dzisiaj zdumiewa. Właściwie to bohaterów jest dwoje – Adrian i jego babcia.
Adrian dorastał w tzw. rodzinie patologicznej, sam także rozpoczynając samodzielne życie, zaczął powielać wyniesione z domu wzorce. W efekcie wszedł w konflikt z prawem, podupadł na zdrowiu i ostatecznie pozostał bez dachu nad głową. Dzięki ludziom, których spotkał, udało mu się wyjść z nałogów i zmienić życie. Najważniejsza jednak okazała się babcia.
– Nie umiem powiedzieć dlaczego, ale zawsze była dla mnie kimś szczególnym. Może dlatego, że ze mną rozmawiała, że nie było w niej złości, że mnie nie okłamywała, choć sam nie zawsze byłem wobec niej w porządku – przyznaje Adrian. – Gdy po więzieniu, po zakończeniu odwyku nie miałem gdzie zamieszkać, babcia mnie przygarnęła. Niby wszystko było już dobrze, niby panowałem nad sobą i swoim życiem, ale tak naprawdę bałem się i nie wiedziałem, co robić. I wtedy dosłownie wepchnęła mi w ręce różaniec, a ja nie rozumiejąc, czym tak naprawdę on jest, uczepiłem się tej modlitwy jak tonący.
Po kilku latach z różańcem Adrian jest przekonany, że uratowały go babcia i Maryja i że modlitwa różańcowa jest najważniejszą łaską, jakiej w życiu dostąpił.