Broniłam się długo przed Warszawskim Jeruzalem Doroty Szatters (Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2020). Książka trafiła do mnie rok temu nieoczekiwanie, z inicjatywy kogoś z wydawnictwa, które ją wydało jako pierwszy tom serii mozaikowej z pięknymi okładkami autorstwa Piotra Kieżuna. Rzuciłam okiem na jej zawartość i odstawiłam na półkę. Nie miałam ochoty na „grzebanie w popiołach” Warszawy, które już dawno ostygły i w dodatku zostały opisane dużo wcześniej na tak wiele sposobów i przez tak wielu. Ale w ostatnim czasie, m.in. za sprawą lektury książki Rafała Hetmana Izbica, Izbica (2021), przekonałam się, jak mało wiem o życiu i Zagładzie polskich Żydów, oraz jak mało miejsca przedwojenne społeczności żydowskie zajmują w naszej pamięci zbiorowej. Odszukałam więc to Warszawskie Jeruzalem spisane przeze mnie na straty (czytaj: do wydania) z nadzieją, że znajdę w nim nie tylko popioły, ale i żywych ludzi. Podobnie jak wcześniej znalazłam żydowskich mieszkańców Izbicy, ożywionych dzięki Hetmanowi na kartach jego książki. Ale okazało się, że Szatters miała inny pomysł na swoją opowieść o zagładzie przedwojennej Warszawy. Nie dała głosu ludziom, tak jak Hetman, ale przedmiotom, architekturze, generalnie materii nieożywionej, która stanowiła otoczenie dla życia mieszkańców stolicy, ale też bywała niechcianym gościem jak bomba nieświadoma swojej siły niszczenia.
[…] Bombe Abriss też chciały śpiewać / jak ptaki wyfrunąć ze skrzyń / kiedy zamykano je w stalowych obejmach nie protestowały / były podekscytowane jak pisklęta / czekające na pierwszy lot pod skrzydłami matki / a potem się rozedrgały rozdygotały / zachłysnęły pędem i wysokością / nareszcie leciały! […] skrzydełka drgały a one śpiewały ze szczęścia / leciały coraz szybciej śpiewały coraz głośniej / chciały zmienić kierunek lotu zmniejszyć prędkość / nie mogły [...]
(Bombe Abriss)
Poetka wciągnęła w swoje zamiary personifikację i wykorzystała ją doskonale we wszystkich tekstach. Piszę o „tekstach”, bo mam problem z nazwaniem ich wierszami, przynajmniej większości z nich. Na pewno stanowią one spójną opowieść i ich układ w tomie jest podporządkowany chronologii wydarzeń, następujących po sobie od końca sierpnia 1939 do roku 1952. Dlatego najchętniej nazwałabym tę opowieść reportażem poetyckim lub po prostu prozą poetycką.
Główny zabieg literacki – koncept, którym posłużyła się Szatters w swoim Warszawskim Jeruzalem, polegający na opowiedzeniu historii z perspektywy przedmiotów – jest w gruncie rzeczy prosty. Tyle że najczęściej jest stosowany przez twórców bajek, rzadziej w poezji, a w reportażu – nigdy. Dlatego rodzi się naturalne pytanie, czy można traktować poważnie reportaż napisany z perspektywy przedmiotów? Czy nie jest to – jednak – zbyt infantylne podejście do śmiertelnie poważnego tematu? Czy nie trąci śmiesznością mówienie o empatii rzeczy martwych? Dodajmy, empatii często większej niż nie jednego człowieka. W moim odczuciu przypisanie ludzkich cech – czułości i zrozumienia – martwej naturze jest przede wszystkim oskarżeniem wymierzonym w człowieka, który okazał się najbardziej okrutnym ze wszystkich stworzeń tego świata. Bomba sama siebie nie wymyśliła. Domy same nie zdradzają swoich mieszkańców, a przedmioty ich nie zabijają. Tylko wola człowieka zamienia materię nieożywioną w narzędzie mordu.
W opowieści Szatters uderza prostota przekazu. Fragmenty niektórych tekstów nasuwają skojarzenie z dziecięcymi, rymowanymi wyliczankami, tyle że ich treść jest makabryczna.
[…] płonęły łaty krokwie sprzęty / ciała książki instrumenty / płonęły tablice mapy ławki / dziecięce łóżeczka śpioszki i zabawki / płonęły kuczki menory chałaty / krzyże obrazy w zakrystiach ornaty [...]
(Czarny poniedziałek / 25 września)
W niektórych tekstach strofy powtarzają się i brzmią jak refren w piosence.
[…] szyny swoją misję wypełniały skrupulatnie / od mrozów nie pękały od drgań się nie luzowały / pod ciężarem nie wyginały […] do pierwszego nalotu / na tory spadały bomby / pod nimi wybuchały miny / szyny się wyginały / podkłady łamały / rozrywały parowozy wagony i ciała / wojna to nie jest dobry czas dla szyn / ale jak rozkład to rozkład – myślały / i dalej woziły działa rakiety moździerze armaty […] mundury buty i żołnierzy młodych […] pracowały pilnie / pytań nie stawiały / chciały przeżyć wojnę / tylko tego chciały / kiedy przejechały po nich pierwsze wagony / pełne jeńców więźniów i Żydów / stężały / perony nie rozumiały dlaczego ludzie / ludziom którym na spakowanie dano jedną chwilę / do bydlęcych wagonów wchodzić kazali […] szyny to wiedziały / nie mogły nic zrobić / rozkład to rozkład / a wojna to wojna / pracowały pilnie / pytań nie stawiały / chciały przeżyć wojnę / tylko tego chciały […]
(Sieć / exodus drugi)
Ten fragment pokazuje, że wspomniana prostota narracji jest tylko pozorna. Przedmioty-bohaterzy opowiadają nie tylko o losie realnych przedmiotów, ale są również – a może przede wszystkim – metaforą ludzi przyjmujących w czasie wojny różne postawy, czasem jak te szyny wykonujących rozkazy i nie stawiających pytań swoim przełożonym-oprawcom.
Autorka Warszawskiego Jeruzalem podważyła powszechne przekonanie, że przedmioty są niemymi świadkami historii. Ocalałe z Zagłady rzeczy krzyczą, śpiewają lub szepczą swoje opowieści. Wystarczy nie odwracać od nich wzroku albo nie udawać, że ich nie ma. Dorota Szatters doskonale rozumie, że o ich istnieniu nigdy dość przypominać i przekazuje nam ich opowieść.
[…] buciki nie mogły zasnąć / całą noc ktoś światło na korytarzu palił / o likwidacji getta z Doktorem szeptał / do ucieczki namawiał / bo to koniec / Jak to koniec?– myślały buciki / przecież zawsze można umyć naprawić wypastować / do skrzynki włożyć do innego domu przenieść / innym nóżkom oddać […] rano Niemcy przyszli / nic zabrać nie dali / z domu wyjść kazali / jak na spacer / buciki się ucieszyły / ze schodów zbiegły próg domu przekroczyły / za butami Doktora Korczaka się ustawiły […] a potem razem z setkami sierocych bucików / coraz wolniej szły […] ciekawe dokąd idą te małe słabe nóżki / jeszcze nigdy tak długo nie szły – myślały / a potem przez drewnianą bramę na dworzec weszły […] na Umschlagplatzu / stały i stały / na pociąg czekały w tłumie walizek tobołków i butów / a potem po drewnianej pochylni do wagonu weszły / i stały / stały/ stały / a potem gdzieś / jechały / jechały / jechały / dzieci płakały / mdlały / nóżki się uginały / uryną pokrywały i kałem / a potem buciki z wagonu wyszły […] zabrzmiały strzały / nóżki Sary na betonową pociemniałą od krwi posadzkę / upadły / a potem buciki z nóżkami / innymi bucikami nogami / warkoczykami wstążkami koszulkami / Doktora okularami / do dołu wpadły / ogromnego / jak balowa sala / padał deszcz / woda obmywała buciki i ciała / jak zwykle / przed snem […]
(Buciki)