Stworzył Pan książkę doskonałą. Dwie jej cechy szczególnie rzucają się w oczy: polifoniczność i czytelność. Ten zabieg pokazania historii Izbicy z perspektywy różnych ludzi wydawał się Panu oczywisty od początku?
– Od początku chciałem opowiedzieć tę historię z różnych stron, czyli z różnych perspektyw – zarówno żydowskich mieszkańców Izbicy, jak i nieżydowskich, a także osób spoza miasta, którzy do niego przyjeżdżali. Wszystko po to, żeby pokazać pełniejszy obraz tego, co wydarzyło się w miasteczku. Dzięki różnym perspektywom czytelnik może dostrzec w danym problemie coś nieoczywistego i – mam nadzieję– zobaczyć przedstawiany obraz bliższy prawdzie. Wieloperspektywiczność daje czytelnikowi szansę wziąć jeszcze więcej z lektury opowieści i być może więcej zrozumieć. Chciałbym, żeby tak było.
Izbica… jest Pana książkowym debiutem, ale literatura jest ważną częścią Pana życia od dawna, promuje Pan też czytelnictwo w mediach społecznościowych, na kanale YouTube. I to oczytanie, świadomość konstrukcji opowieści widać w Pana książce.
– Na pewno to, że wcześniej przeczytałem bardzo dużo książek, pomogło mi w pisaniu. Zawsze chciałem być dziennikarzem, więc po książki sięgałem, żeby podpatrywać, jak piszą najlepsi. Na studiach i później przeczytałem reportaże największych mistrzów i mistrzyń tego gatunku. Przy czytaniu zwracałem uwagę przede wszystkim na formę przedstawianych historii. Patrzyłem, jak oddziałuje historia opowiedziana w jeden sposób, a jak w inny. Dzięki temu poznałem wachlarz zabiegów, z których mogłem sobie wybierać przy pisaniu swojej książki.
A co do wspomnianej przez panią na wstępie czytelności. Na pewno zależało mi na tym, by tę historię dobrze się czytało. Z tego względu, że po pierwsze – podejmuje trudny temat Zagłady, chociaż ta książka nie jest tylko o niej. Po drugie – opowiada o temacie, który wydaje nam się już bardzo dobrze przerobiony. Zachętą do sięgnięcia po nią dla kogoś, kto jest już bardzo zmęczony tym tematem, miała być też forma – mniej oczywista, nietypowo reporterska czy historyczna. Niektórzy mówią, że jest ona powieściowa. Nie widać w niej tych „szwów reporterskich”, czyli szycia ze źródeł. Za to opowieść jest złożona w spójną całość.
Znał Pan Izbicę od dziecka, przyjeżdżając na wakacje do dziadków zamieszkujących niedaleko tej miejscowości. Brakowało Panu takiej pełniejszej opowieści o tym miejscu?
– Trudno mi powiedzieć, czy to uczucie było rodzajem braku. Znałem wcześniej książki o Izbicy, wspomnienia, pamiętniki. Ale przede wszystkim zobaczyłem, że poprzez Izbicę mogę opowiedzieć o trochę bardziej uniwersalnych rzeczach, że mogę tę Izbicę użyć do opowiedzenia czegoś więcej niż historii miasteczka. Jego żydowska przeszłość jest pretekstem do szerszej refleksji na temat pamięci i niepamięci oraz naszej wspólnej polsko-żydowskiej historii. Ale także na temat zetknięcia się z tzw. Innym, jak my na tego „Innego” reagujemy. A jeszcze dalej idąc, na takim bardzo uniwersalnym poziomie, to jest też historia na temat tego, jaki potencjał dobra i zła jest w nas, w jakich momentach uwalnia się to dobro i zło, co decyduje o tym, że uwalnia się jedno lub drugie. Bohaterzy mojej książki rzadko są jednoznacznie dobrzy lub źli. Większość z nich jest zawieszona pomiędzy. Czasem dana postać postępuje dobrze i jej kibicujemy, a czasem źle i czujemy wobec niej opór. Czasami ofiara staje się katem. I to chciałem pokazać – przejście między dobrem a złem, jak my się zmieniamy jako ludzie.
Oczywiście, że ta książka ma też wartość historyczną. Skupia w sobie wiele źródeł, które mówiły już wcześniej o Izbicy, ale były rozproszone. Jest w niej ta warstwa historyczna, reporterska, dokumentacyjna, ale to jest tylko pierwszy poziom. Ważniejszy poziom ujawnia się w drugiej części. On jest mniej oczywisty i o wiele bardziej uniwersalny.
Jakie były i są powody nieupamiętniania obecności Żydów w publicznej przestrzeni wielu polskich miasteczek, gdzie, jak w Izbicy, stanowili czasami zdecydowaną większość?
– Na pewno lepiej odpowiedzieliby na to pytanie historycy, osoby, które zajmują się stosunkami polsko-żydowskimi, ale to, co ja dla siebie odkryłem, co zrozumiałem lepiej, to że ten proces wypierania nie zaczął się po II wojnie światowej. Społeczność żydowska od setek lat była powoli przesuwana na margines lokalnych społeczności. Była wypierana w sensie geograficznym – Żydzi nie mogli osiedlać się w centrach niektórych miast, w sensie społecznym – byli traktowani jako obywatele drugiej kategorii, czego przejawem było np. getto ławkowe. Oczywiście to marginalizowanie Żydów zdarzało się w całej Europie, nie tylko w Polsce. Po wojnie konsekwencją tego procesu było wypieranie ich również z pamięci. Innymi powodami wydaje mi się, że było poczucie winy, może wstydu za rabunek mienia, które Żydzi po sobie zostawili, ich wydawanie.
Czy po 1989 r. wraz ze zmianą praw na bardziej przyjazne wobec dziedzictwa żydowskiego w Polsce w Izbicy ten proces zmienił kierunek?
– Rzeczywiście, rok 1989 sprawił, że kiedy obywatel szedł z jakąś inicjatywą do władzy, było łatwiej ją przeforsować. I dzięki temu Thomasowi Blattowi [ocalałemu więźniowi obozu w Sobiborze – przyp. AK] udało się zmienić zapis na tablicy pamiątkowej w Sobiborze. Wcześniej było na niej napisane, że w obozie zginęło wielu jeńców wojennych, sowieckich, polskich, ale Blatt wiedział, że tam zginęli prawie sami Żydzi. Dzięki jego staraniom zmieniono napis na zgodny z prawdą [brzmi on: „W tym miejscu, w latach 1942–1943, istniał hitlerowski obóz zagłady, w którym zamordowano ponad 250 000 Żydów i około 1000 Polaków” – przyp. AK]. Ale w samej Izbicy rok 1989 nie był takim przełomem. Tak naprawdę był nim rok 2006, czyli moment rozebrania aresztu zbudowanego z macew pochodzących z miejscowego cmentarza żydowskiego. Ten budynek powstał w czasie okupacji, kazał go zbudować gestapowiec Kurt Engels. Najpierw służył w czasie wojny jako areszt, później w PRL-u również pełnił krótko tę funkcję. Następnie był wykorzystywany jako gospodarcze pomieszczenie, toaleta, również po 1989 r., mimo że mieszkańcy pamiętali, że on jest zbudowany w części z macew. W 2006 r. budynek rozebrano z inicjatywy niemieckiej telewizji, która robiła reportaż na temat Izbicy i dowiedziała się od mieszkańców, że tam są macewy. Rozebrano ten areszt i przeniesiono macewy na cmentarz. Wtedy też powstała tablica pamiątkowa ufundowana przez ambasadę Niemiec i Fundację Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego w Polsce. Ten akt upamiętnienia odbył się na cmentarzu żydowskim, nie w centrum miasta, ale jednak można powiedzieć, że się odbył. Tylko że znowu nie z inicjatywy lokalnych władz czy mieszkańców.
W sferze publicznej temat pamięci nadal nie jest załatwiony do końca, ale w sferze prywatnej jest trochę inaczej. To znaczy we wspomnieniach najstarszych mieszkańców Izbicy i wśród – wydaje mi się – większości mieszkańców jednak funkcjonuje pamięć o tym, że Izbica była żydowska. Dziadkowie część historii przekazali swoim dzieciom i wnukom, którzy na przykład mi opowiedzieli te historie. To są zarówno szczegółowe scenki przedwojenne, w których brali udział Żydzi, jak i ogólne wspomnienia dotyczące żydowskiej Izbicy. Właściwie wszyscy, z którymi rozmawiałem, mieli świadomość, że Izbica była żydowska.
Przywołuje Pan w swojej książce fragment pracy Lata czterdzieste. Początki polskiej narracji o Zagładzie Anny Zawadzkiej, która opisała proces znikania śladów Żydów ze sfery publicznej, ale i z języka. Zawadzka pisze: „Narrację taką nazywam uniwersalizacją ludzkości, ponieważ pojęcia: «ludzkość», «ludzie», «człowiek», (…) Pozwalają uniknąć używania słów «Żyd», «Żydówka», «Żydzi» (…), czyli takich kategorii, które sprawiły, że osoby, o których przede wszystkim mowa, były prześladowane, torturowane i zabijane. Pojęcia takie, jak «katastrofa ludzkości», «barbarzyństwo» (…) pozwalają zaś uniknąć używania precyzyjniejszych: «antysemityzm», «zagłada Żydów», «Holocaust» (…), czyli wskazywania, kto był ofiarą zbrodni. W efekcie narracja ta usuwa z pola widzenia Zagładę, symbolicznie zrównując los wszystkich poszkodowanych przez II wojnę światową jako los spowodowany ogólnoludzką katastrofą, której zagłada Żydów była jednym z rozlicznych bliźniaczych przejawów”.
– Myślę, że to powojenne wymazywanie nie zawsze było świadome, a często odbywało się mimochodem. Było mocno wryte w nas, bo przez lata społeczność żydowska była powoli spychana na margines, więc czasami tego, że się wymazuje, nie zauważano, zapominano Żydów, jak gdyby automatycznie. Poza tym po wojnie komuniści dążyli do tego, żeby spoglądać na ofiary wojny pomijając ich narodowość, religię. W ten sposób ginęła wyjątkowość losu żydowskiego. A ta sytuacja była wyjątkowa – Żyd za samo bycie Żydem mógł być zabity. To Żydzi nosili opaski na ramionach, żeby łatwiej ich było rozpoznać w łapankach. To Żydów dotyczyło „ostateczne rozwiązanie” i z myślą o ich likwidacji budowano obozy śmierci, takie jak w Sobiborze czy Bełżcu.
Nawet dziś, często automatycznie i bezrefleksyjnie, wykluczamy językowo Żydów ze społeczności polskiej, gdy na przykład dzielimy mieszkańców Izbicy na Żydów i Polaków, kiedy ci pierwsi też posiadali obywatelstwo polskie i mieszkali w Izbicy od pokoleń.
Dużym zaskoczeniem były dla mnie końcowe rozdziały Pana książki, które odsłaniają chyba najważniejsze jej przesłanie. Nie chodzi tylko o pamięć-niepamięć o Żydach, ale o każdej innej społeczności, której istnienie inna grupa chciałaby wymazać z historii. Jeden z rozdziałów kończy Pan stwierdzeniem „my już wszystko wiemy”. Po pierwsze, mam wątpliwość, czy wiemy, a po drugie, rodzi ono pytanie: co z tą wiedzą robimy?
– Pamięć jest oczywiście ważna, ale zauważyłem, że za nią powinno iść coś więcej, jakieś działanie. Może ono być rozumiane różnie: jako działanie społeczne, na przykład uprzątnięcie cmentarza, zapalenie znicza, ale i jako edukacja. Poza tym deklaracja pamięci to jest nic. Trzeba nie tylko pamiętać, ale i rozumieć tę historię, czyli to, co się pamięta. Dopiero z tego rozumienia i aktywności coś dobrego może się narodzić. Przykładem dysonansu między pamięcią a rozumieniem historii są osoby, które noszą koszulki z napisem „Pamiętamy” nawiązujące do historii Armii Krajowej czy powstania warszawskiego, a jednocześnie te same osoby mają faszyzujące, antysemickie czy ksenofobiczne poglądy i zachowania. To znaczy, że nie rozumieją, o co chodziło powstańcom warszawskim i z kim walczyli.
To, że „my już wszystko wiemy” jest zadaniem dla nas. To hasło świadczy o tym, że nie możemy mieć żadnej wymówki, gdy powtórzy się kolejne ludobójstwo. Bo my dobrze wiemy, jak to się zaczyna. Zbadaliśmy ten proces, powinniśmy rozumieć jego mechanizmy i umieć przeciwstawić się ich rozkręcaniu. Kiedy widzimy jakieś symptomy rodzącego się zła, powinniśmy reagować. A kiedy nie reagujemy, nie mamy wymówki.
RAFAŁ HETMAN
Reporter i bloger, finalista Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego. W mediach społecznościowych opowiada o literaturze faktu