Okładka tego numeru „Przewodnika” to swego rodzaju manifest. Chcemy wyrazić nasze wsparcie dla Białorusinów w ich walce o wolność. Od razu zaznaczę, że nie chodzi tu o robienie rachunku sumienia naszemu rządowi czy wspólnocie międzynarodowej – chodzi o postawę nas wszystkich, zwykłych ludzi.
Z jednej strony w ostatnich tygodniach i miesiącach o tym, co dzieje się za naszą wschodnią granicą, było całkiem głośno. I tak najpierw mówiło się o sfałszowanych wyborach prezydenckich, potem o masowych protestach obywateli i represjach, które dotknęły ich uczestników. Ostatnim wydarzeniem, które wstrząsnęło światową opinią publiczną, było porwanie samolotu z opozycyjnym dziennikarzem Romanem Protasiewiczem. Z drugiej strony nawet tak znaczące wydarzenia nie żyją w świadomości społecznej dłużej niż przeciętne dziennikarskie newsy. I można to nawet zrozumieć, bo otrzymujemy dziś w ciągu tygodnia tyle informacji, ile nasi dziadkowie pozyskiwali przez całe swoje życie. Przetrawienie takiej ilości bodźców, wiedzy i emocji jest praktycznie niemożliwe, dlatego coś, co wpada do naszej głowy jednym uchem, za chwilę drugim z niej ulatuje.
Ale trudno nie odnieść generalnego wrażenia, że z sytuacją na Białorusi jak gdyby się pogodziliśmy. No bo czy da się coś dla tego 9,5-milionowego społeczeństwa zrobić? Od prawie 30 lat twardą ręką rządzi tam despota, który ma za sobą wsparcie Rosji. A ta naszego wschodniego sąsiada na pewno ze swoich rąk nie wypuści. Przypomnijmy sobie jednak, jak traktowaliśmy naszych innych wschodnich sąsiadów. Kiedy Ukraińcy przeżywali swoje rewolucje – najpierw pomarańczową w 2004 r., a później Euromajdan na przełomie 2013 i 2014 r. – nasze zainteresowanie i wsparcie było większe. W przypadku Białorusi tak jednak nie jest. Dlaczego? Może w przypadku Ukraińców wierzyliśmy, że może im się udać, a na Białorusi już dawno postawiliśmy krzyżyk?
Kiedy czytam słowa Alesia Bialackiego, przewodniczącego Białoruskiego Centrum Obrony Praw Człowieka w Mińsku, budzi się we mnie niepokój. – Autorytarny reżim Łukaszenki jest zagrożeniem dla stabilności i pokoju w Europie. Białoruś szybko zmienia się w „czarną dziurę”, „Koreę Północną w Europie Wschodniej”, niebezpieczną i nieprzewidywalną dla całej Europy, a przede wszystkim dla krajów sąsiednich: Polski, Litwy i Łotwy – powiedział w rozmowie z Katolicką Agencją Informacyjną. W tej wypowiedzi najbardziej uderza mnie wcale nie ostrzeżenie przed zagrożeniem dla Polski, a stwierdzenie, że Białoruś zamienia się w Koreę Północną. Czy nie jest to porównanie na wyrost? Powinniśmy wyzbyć się wszelkich złudzeń po tym, jak cywilny samolot został zmuszony do lądowania na terenie Białorusi, a z jego pokładu wyprowadzono niepokornego dziennikarza, którego następnie złamano torturami.
W ostatnich dniach głośno było o dwóch symbolicznych gestach, będących wyrazami wsparcia dla Białorusi. W Warszawie krzyczała polsko-białoruska aktywistka Jana Szostak („Tylko to pozostaje” – powiedziała, komentując swój krzyk), a to samo zrobił w Parlamencie Europejskim aktor Bartosz Bielenia. Łatwo takie gesty obśmiać. Ale co w zamian? Będziemy udawać, że nie ma problemu? Że Białoruś jest daleko? Że nie widać dziś szans na to, by sytuacja Białorusinów zmieniła się na lepsze? Nie rozgrzeszajmy się zbyt łatwo. Dziesiątki tysięcy Białorusinów w całym kraju ryzykowało, biorąc udział w antyrządowych protestach. Do więzień trafili najbardziej zaangażowani działacze, władza rozprawia się z dziennikarzami. Może faktycznie sytuacja nie wygląda tak, jakby reżim Łukaszenki miał za chwilę runąć. Ale kto w Polsce wierzył w latach 50., 60. czy 70., że upadnie komunizm? Kto nawet w latach 80. był gotów powiedzieć, że za chwilę będziemy mieć wolną Polskę? Bogatsi o to nasze doświadczenie nie powinniśmy zostawiać Białorusinów samych. Nawet jeśli nasze wsparcie będzie tylko symboliczne. – Jest już naprawdę wielki czas na przebudzenie świata wobec Białorusi! – mówił w cytowanym wywiadzie Aleś Bialacki. Obyśmy tego czasu nie przespali.
Kilka stron tego numeru poświęcamy też na refleksję nad odnowieniem Aktu Poświęcenia Narodu Polskiego Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. Wielu, zwłaszcza młodszych katolików, mogło mieć problem, żeby odnaleźć się w takiej nieco archaicznej formule. Zupełnie inaczej przemawia ona do starszych, którzy pamiętają ślubowanie z lat 1951 czy 1976. Warto jednak zwrócić uwagę na treść tego ślubowania: zarówno w samym Akcie, jak i zapowiadającym go liście, nasi biskupi nie skupili się na tym, by bronić Kościoła jak oblężonej twierdzy. Słowa o wzajemnej nienawiści i pogardzie, próbach instrumentalnego traktowania religii czy przeprosiny za grzechy wykorzystania seksualnego i zaniedbania przełożonych to próba zrobienia sobie (sobie – nie innym) rachunku sumienia i dokonania nowego otwarcia. Teraz po tym ślubowaniu, które odbyło się nie tylko w Krakowie, ale w każdej parafii, czas na krok numer dwa, bo na samym ślubowaniu nie możemy poprzestać. To zawierzenie ma zmienić nas po to, byśmy my mogli zmienić świat. A zatem: po owocach nas poznacie.