Zdjęcia z poniedziałkowego (14 września) spotkania prezydentów Aleksandra Łukaszenki i Władimira Putina mówią niemal wszystko o rosyjsko-białoruskich stosunkach. Z jednej strony rozwalony w fotelu rosyjski przywódca, z drugiej białoruski „Baćka” niemal w przyklęku.
Mimo wcześniejszych sugestii w Soczi najprawdopodobniej jednak nie doszło do żadnego przełomu, czyli pakietowego porozumienia dotyczącego dalszej integracji w ramach Państwa Związkowego. Jak napisał jeden z ekspertów, Łukaszenka znowu próbuje kluczyć, a Kreml nie chce go zbytnio osłabiać, aby nie ułatwiać sytuacji „wrogom”, czyli protestującym Białorusinom i wspierającym ich państwo krajom zachodnim.
Łukaszenka na boczny tor?
Ostatecznie skończyło się więc na obietnicy półtoramiliardowej pożyczki (oczywiście w dolarach amerykańskich, a nie rublach) i kilku uwagach. Władimir Władimirowicz po pierwsze oznajmił, że Białorusini powinni na drodze dialogu sami uporządkować sytuację w kraju, bez żadnych podpowiedzi z zewnątrz. Po drugie, pochwalił pomysł zmiany konstytucji, tak by ustrój Białorusi ze stricte prezydenckiego zmienić na parlamentarno-prezydencki, a potem przeprowadzić przyspieszone wybory i parlamentarne, i prezydenckie. Projekt ten w pewnym momencie wysunął sam Łukaszenka w nadziei, że uspokoi on wzburzoną ulicę. Nie podał oczywiście żadnych konkretnych dat (potem wspomniał o roku 2022, mając najwyraźniej nadzieję, że do tego czasu sytuacja się unormuje). Wygląda na to, że ta idea spodobała się Moskwie. Kreml na krótką metę może ją traktować jako sposób wyjścia z politycznego impasu, a w dłuższej perspektywie – jako wygodną metodę pozbycia się niemiłego partnera. Niewykluczone, że rosyjskie władze doszły do wniosku, iż łatwiej będzie kontrolować składający się w większości z prorosyjskich ugrupowań parlament (a obserwując rozkład sił w białoruskim społeczeństwie musi widzieć, jak słaba i mało popularna wśród Białorusinów jest prozachodnia opozycja) niż co prawda słabego, ale ciągle nieprzewidywalnego Łukaszenkę. W dodatku coraz bardziej znienawidzonego przez swoich współziomków. Wariant silniejszego parlamentu mógłby się okazać nie najgorszy także dla zwolenników demokratycznej i mniej uzależnionej od „starszego brata” Białorusi. Dawałby bowiem nieco więcej politycznych swobód niż obecny reżim.
Inna sprawa, że Moskwa godząc się na takie zmiany, z pewnością będzie żądała od białoruskich polityków gwarancji lojalności, tak aby ten kraj nie wymknął się spod kontroli, jak to już miało miejsce w przypadku kilku innych postsowieckich państw.
Wzajemne gwarancje były najprawdopodobniej przedmiotem rozmów w Soczi. Na wstępie Putin powtórzył swoje gratulacje z powodu wygranych (?) przez Łukaszenkę wyborów prezydenckich. To oraz sam fakt, że do wizyty doszło, jest jednoznacznym potwierdzeniem rosyjskiego wsparcia dla Łukaszenki, a co za tym idzie – istotnym sygnałem dla białoruskich struktur siłowych oraz nomenklatury. To ważne, chociaż nie rozwiązuje innego istotnego problemu, czyli fatalnej sytuacji gospodarczej.
Pożyczka na kilka miesięcy
Wartość białoruskiego rubla gwałtownie spada. Co najmniej osiem banków zawiesiło udzielanie kredytów, także hipotecznych; inne pożyczają pieniądze tylko na krótki okres. Jednocześnie nie ustają zachęty, by wpłacać ruble na bankowe depozyty, których oprocentowanie ma sięgać do 20 proc. rocznie. Oznacza to, że państwu gwałtownie brakuje środków. Tymczasem rosyjski „starszy brat” obiecał raptem 1,5 mld USD. Niby dużo, ale dziesięć razy mniej niż swego czasu dostał Wiktor Janukowycz, niesławnej pamięci prezydent Ukrainy.
Jak zauważają ekonomiści, te półtora miliarda dolarów udzielone krajowi mającemu niemal 20-miliardowe zadłużenie, oznacza uspokojenie sytuacji gospodarczej najwyżej na kilka miesięcy. I chociaż rosyjski dziennik ekonomiczny „Wiedomosti” przekonywał w dzień po spotkaniu w Soczi, że kredyt obiecany Łukaszence przez Putina może okazać się stratą pieniędzy, to inni eksperci przypominają, iż sama obsługa rosyjskiego długu powinna kosztować w tym roku Mińsk około 2 mld dolarów. A białoruskie władze czekają jeszcze negocjacje cen i dostaw rosyjskich surowców energetycznych.
Zresztą ekonomiczne racje nie są tu chyba najważniejsze. Putina bardzo niepokoją wszelkie „kolorowe rewolucje”. Zwłaszcza teraz, gdy na własnym Dalekim Wschodzie, czyli w Chabarowsku, ma nieustający od niemal 70 dni protest. Co prawda nie rozprzestrzenia się on na pozostałe regiony, ale stanowi niebezpieczny precedens. Odsunięty od władzy na fali protestów Łukaszenka mógłby dać zwykłym Rosjanom do myślenia…
Kolejną przyczyną są knowania „podstępnego Zachodu”, w które rosyjski prezydent zdaje się wierzyć. Chodzi o już zapowiadane wsparcie unijnych państw na rozwój społeczeństwa obywatelskiego. W tej sytuacji w interesie Kremla jest jak najszybsze zakończenie białoruskich protestów, a to bez pieniędzy może być trudne.
Rachunek z Moskwy
Ile ta „bratnia pomoc” będzie Łukaszenkę kosztowała? Analitycy są zgodni, że jakiejś błyskawicznej integracji w ramach tzw. ZBiR-u, czyli Związku Białorusi i Rosji, spodziewać się nie należy. Co innego kwestie bezpieczeństwa. Związana z Kremlem „Niezawisimaja Gazieta” sugeruje, że teraz Rosja może wrócić do kwestii budowy na Białorusi pełnoprawnej bazy wojskowej, podporządkowanej dowództwu w Moskwie. „NG” wtórował portal Sputnik -Białoruś, tłumacząc, że skoro Łukaszenka i jego generałowie publicznie ostrzegają przed wzmożoną działalnością NATO przy białoruskich granicach, Mińsk powinien zaaprobować rosyjskie bazy. Przy okazji przypomniano, że Putin na prośbę swego białoruskiego kolegi powołał specjalną rezerwę specsłużb, które – gdyby doszło do rozruchów – miały pomóc w tłumieniu protestów. Jak zapewnia „NG”, „armia i inne formacje zbrojne, w czasach postsowieckich działające na Kaukazie Północnym, mają w tej sferze ogromne doświadczenie”.
Rosyjskie bazy na Białorusi, w dodatku podporządkowane bezpośredniemu rosyjskiemu dowództwu, równie skutecznie jak wspólna waluta mogą powstrzymać prozachodnie wybryki białoruskiego „Baćki”. Zresztą po ostatnich sfałszowanych wyborach i brutalnym potraktowaniu pokojowych demonstrantów Łukaszenka nie bardzo ma już czego szukać w Europie. A nawet gdyby Unia, jak to ma w zwyczaju, mimo wszystko zdecydowała się na jakiś dialog, Moskwa zyskuje dodatkowe narzędzia, by do niego nie dopuścić.
Reasumując, Łukaszenka kosztem suwerenności swego państwa uratował władzę. Pytanie, na jak długo? Jak zauważył jeden z białoruskich ekonomistów, „wieczny prezydent” z gwaranta stabilności i dobrobytu zmienił się w gwaranta niestabilności oraz upadku i dopóki jest u władzy, trzeba przygotować się na bezrobocie, inflację i spadek poziomu życia. Coś jak Polska pod niechlubnymi rządami generała Jaruzelskiego. W odzyskiwaniu przez Polskę niepodległości pomagał wtedy intensywnie Zachód. Teraz trzeba wspierać Białorusinów, pamiętając jednak, że upadek komunizmu w Polsce i na świecie był zasługą nie tylko, a nawet nie przede wszystkim, „Solidarności”, ale ludzi tej miary co Jan Paweł II, Ronald Reagan, Margaret Thatcher i last but not least, Michaił Gorbaczow z jego pierestrojką.