Biblioteka Końca Świata – jaka piękna nazwa! Brzmi trochę jak tytuł jakiejś książki Borgesa, wyobraźnia natychmiast zaczyna działać. I że też muszę o niej rozmyślać akurat teraz, kiedy mam dosyć zimy i nie chce wcale już na nią patrzeć. No bo Biblioteka Końca Świata naprawdę istnieje i to gdzie? Na jednej z dalekich północnych wysp. Svalbard, Spitsbergen, Longyearbyen – to jej adres. Jej oficjalna nazwa to Światowe Archiwum Arktyczne, a całkiem niedaleko znajduje się Globalny Bank Nasion.
To wszystko brzmi bardzo dystopijnie, bo obiekty te powstały na wszelki wypadek, gdyby ludzkość musiała zacząć wszystko od nowa. Gdy wybuchną wulkany, nastąpią trzęsienia ziemi, gdy morza zaleją lądy, gdy kontynenty skują się lodem, gdy wyschną rzeki, gdy wszystko z powierzchni ziemi zmiotą huragany i trąby powietrzne, gdy nie będzie już czym oddychać, bo pożary pochłoną całe miasta, a ludzie będą wymierać na skutek wirusa, którego nikt nie będzie potrafił zrozumieć. Może jednak ktoś przetrwa i dostanie szansę na odbudowę cywilizacji, albo ze zniszczonej katastrofą Ziemi wyruszy na odległą planetę i zasiedli ją?
Ale zanim wystartuje, skieruje swe kroki na Spitsbergen, gdzie na terenie dawnej kopalni węgla numer 3, w tunelach wiecznej zmarzliny ukryto nasiona roślin jadalnych z całego świata i wytwory ludzkiej kultury nagrane na specjalnych nośnikach. Roślin jest milion gatunków, danych zdeponowanych w Światowym Archiwum Arktycznym dużo mniej. W mrocznych skrytkach wiecznej zmarzliny, w metalowych skrzyniach, przechowywane są specjalne taśmy, a na nich zapisane: manuskrypty z Biblioteki Watykańskiej, konstytucja Brazylii, reprodukcje obrazów Rembrandta, dokumenty firmy Siemens, Bieguni Olgi Tokarczuk. A za moment wiersze Wisławy Szymborskiej. Cała kultura pod śniegiem. Mają tam być bezpieczne. W każdym razie taką miano nadzieję, dopóki kilka lat temu wybetonowany Globalny Bank Nasion nie został zalany, na skutek topnienia lodowców. Na szczęście obyło się bez strat, ale to jednak trochę straszne, że miejsce, który na początku XXI wieku wydawało się najbezpieczniejsze, kilkanaście lat później staje wobec kryzysu klimatycznego.
A co z literaturą w Bibliotece Końca Świata? Nie spodziewałabym się po niej wiele. Taśmy, które mają przechować skarby ludzkiej cywilizacji, nie są wieczne. Przewiduje się, że dane są na nich bezpieczne przez 500 lat. Tylko pięć wieków? Przynajmniej nie pochłonie ich ogień, jak słynną bibliotekę z Imienia Róży. Nawet gdyby lodowiec całkiem stopniał, metalowe skrzynki będą dryfować po wodach zalewających całą Ziemię i już nikt ich nie odczyta. Moja wyobraźnia jak widać też dryfuje, szybko więc sięgnę po książkę – na papierze – i przeczytam jakąś optymistyczną opowieść.