Logo Przewdonik Katolicki

Przewietrzyć głowę

Katarzyna Jarzembowska
fot. Archiwum prywatne

Co trzeci Polak w ogóle się nie rusza – wynika z jednego z raportów za 2019 rok. W rankingu najbardziej aktywnych fizycznie państw Unii Europejskiej przegonili nas prawie wszyscy. Za nami już tylko Portugalia, Malta, Włochy, Rumunia i Bułgaria.

Warto przypomnieć, że postulowane minimalne dawki aktywności osób dorosłych – według Światowej Organizacji Zdrowia – to 150 minut umiarkowanego lub 75 minut intensywnego wysiłku fizycznego na tydzień. Poprzeczka zatem nie jest zawieszona zbyt wysoko. A jednak…
 
Ćwiczę, więc… jestem egoistą?
„Potrenowane… Pełna filtracja płuc… Pogoda – wiadomo – najlepsza… A w lesie pachnie już adwentem… No i pogadane z Wszechmocnym… Pozdrawiam Was serdecznie i bądźcie zdrowi!”. To jeden z bardzo wielu facebookowych wpisów ks. Darka Wesołka, proboszcza bydgoskiej parafii Świętego Krzyża. Do tego – zdjęcia. Niebieska kolarzówka, a w tle – żółte płomienie jesiennych liści. Albo zbliżenie opiaszczonej opony. Albo klimatycznych ścieżek rowerowych – choćby tej wzdłuż Kanału Bydgoskiego. Ścieżek poczernionych asfaltem, wybrukowanych, wybetonowanych na szaro płytami lub też biegnących dziko przez las setką odcieni brązu. No i dane z licznika. Na przykład: 49,82 km, czas 2:43:26, prędkość 18,3 km/h. Już od samego patrzenia bierze człowieka chęć, by wstać od komputera, odkurzyć swój rower, założyć softshell i „przepalić” nogę. Może niekoniecznie od razu na 50-kilometrowej trasie.        
W Liście do Tymoteusza czytamy: „Bo ćwiczenie cielesne nie na wiele się przyda; pobożność zaś przydatna jest do wszystkiego, mając zapewnienie życia obecnego i tego, które ma nadejść”. Ale to chyba nie oznacza, że aktywność fizyczna jest w Biblii uważana za rzecz o – co najmniej – wątpliwej wartości? – Do aktywności fizycznej jesteśmy często zachęcani. Czy to w odniesieniu do naszego zdrowia, czy budowania naturalnej odporności – co w obecnej sytuacji na pewno ma wielkie znaczenie. A jeśli jest ona połączona również z modlitwą – w moim przypadku z tzw. pogaduchami z Wszechmocnym – to ma również ogromną wartość. Tak wiele rzeczy udaje mi się przemodlić i za tak wielu pomodlić, jadąc samemu rowerem. Nie, przepraszam, tak właściwie nigdy nie jadę sam. Czasem „dołącza” św. Juda Tadeusz, patron spraw trudnych i po ludzku beznadziejnych. Wówczas tworzymy dość oryginalny team… – śmieje się ks. Darek.
„Gdybyśmy mogli zapewnić każdej osobie odpowiednią ilość pożywienia i ćwiczeń, nie za mało i nie za dużo, znaleźlibyśmy najbezpieczniejszą drogę do zdrowia”. W tych słowach Hipokratesa – ojca medycyny współczesnej – zawarta jest najlepsza recepta na długowieczność. Zatem – jestem aktywny, czyli dbam o siebie, czyli po prostu siebie kocham. Czy taki egoizm jest dopuszczalny? – Egoizm? Nie. To raczej troska o swoją kondycję psychofizyczną. Abym lepiej mógł posługiwać, być z moimi parafianami w trudnych momentach ich życia, potrzeba mojej gotowości. To takie „wietrzenie” głowy ze wszystkich niepotrzebnych, negatywnych myśli i psychicznego zmęczenia – dodaje proboszcz.
Czy w takim wypadku zaniedbywanie kondycji fizycznej, co pociąga za sobą z pewnością szereg chorób i gorsze samopoczucie psychiczne, może być uznane za grzech? – Nie chciałbym być aż tak radykalny w stwierdzeniu, że to grzech. Niemniej, na tak wiele sposobów można „zabijać” siebie samych: lenistwem, zbytnim objadaniem się, brakiem ruchu… To wszystko stanowi zagrożenie dla naszego życia fizycznego, ale też duchowego. Co mogę polecić – to ułożenie swojego planu dnia, w którym nie zabraknie modlitwy, dobrej lektury – z którą wiąże się osobisty rozwój intelektualny, ruchu fizycznego oraz właściwego sposobu żywienia. Może wówczas nie byłoby stereotypów, że proboszcz musi mieć „brzuch” – mówi z usmiechem ks. Darek.  
 
Sport to pokarm dla mózgu
Miłość do roweru to właściwie całe życie ks. Darka. Od najmłodszych lat startował w słynnym konkursie „Czar dwóch kółek”. Z dziadkiem oglądał wszystkie etapy Wyścigu Pokoju. Zresztą, kolarską pasję odziedziczył właśnie po nim. – Kiedy już jako ksiądz miałem swoją kolarzówkę, to na początku próbowałem nieśmiało pokonać około 22 km dziennie. Jednak z każdym kolejnym treningiem czułem się silniejszy i… szybszy. Wówczas postanowiłem stopniowo zwiększać odległość, a co za tym idzie, trasy treningowe. Dziś to około 45 km dziennie. Czuję się „zmęczony”, ale jednocześnie daje mi to radość z nieustannej walki z własnymi słabościami. Oczywiście w przypadku tak aktywnej jazdy nie można zapomnieć o konsultacji medycznej. Trzeba nieustannie „czytać” swoje ciało – dodaje.
Wejście w tak regularny system ćwiczeń przynosi zmiany – w myśleniu i działaniu. – Dla mnie sport to już w zasadzie sposób na życie. Nie wyobrażam sobie, żeby teraz mogło go zabraknąć. Gdy robię sobie dzień lub dwa przerwy od wszelkich aktywności, to czuję, że czegoś mi brakuje. A co daje mi sport? Na pewno zdrowie, ale oprócz tego przestrzeń, miejsce i czas, kiedy mogę pomyśleć, pomedytować i poukładać w głowie różne sprawy. Często w tym naszym życiowym zabieganiu przygniata nas nadmiar zadań. Tymczasem ze sportem jest tak, że jeśli już stanowi on integralną część życia, człowiek jest w stanie zrobić naprawdę wiele, by wygospodarować sobie chwilę na trening. I w ten sposób zyskujemy ten czas tylko dla siebie. Ja sam widzę wyraźnie, że sport bardzo mocno nauczył mnie gospodarowania czasem, a nawet znajdowania go tam, gdzie nigdy bym nie przypuszczał, że da się coś „uszczknąć” – tłumaczy.
Warto podkreślić, że oprócz większej sprawności fizycznej, co zmniejsza ryzyko wystąpienia chorób cywilizacyjnych takich, jak: udary, choroby układu krążenia, nowotwory czy otyłość, aktywność daje też po prostu radość, zadowolenie z życia, optymizm. Jeszcze do niedawna trudno byłoby dać wiarę, że aktywność fizyczna – oprócz mobilizacji naszych mięśni – zmusza także mózg do lepszej pracy i „dba o jego dobrostan”. Jak twierdzi John Ratey, profesor kliniczny psychiatrii w Harvard Medical School, ruch wykazuje znacznie większy wpływ na kondycję naszej psychiki niż ciała. Dzieje się tak dlatego, że – jak tłumaczą naukowcy – aktywność ruchowa interpretowana jest przez mózg jako sytuacja stresowa. Dzięki temu uwalniane są neuroprzekaźniki mające złagodzić ból fizyczny i dyskomfort psychiczny. To powoduje produkcję specjalnego białka (BDNF – Brain-Derived Neurotrophic Factor), które odpowiada za regenerację starych i tworzenie nowych neuronów. Aż strach pomyśleć, że człowiek zaczyna tracić tkankę nerwową, którą bardzo trudno odnowić, już w wieku 30 lat! – Tak. Mówiąc współczesnym językiem – reset ciała i głowy daje poczucie zadowolenia i radość. Ale uprawianie sportu to też spotkania. Pomagają głównie w nawiązywaniu nowych kontaktów, w przełamywaniu barier – opowiada ks. Darek. – Na rowerze trudno rozpoznać, czy ktoś jest księdzem. Gdy spotykam gdzieś na trasie kolarzy i zaczynamy rozmawiać, często po jakimś czasie pada pytanie, gdzie pracujesz? Kiedy słyszą, że jestem księdzem, reakcje bywają różne, zwłaszcza jeśli ktoś przed chwilą przeklinał… Natomiast później rozmowa bardzo często schodzi na tematy „życiowe”. Człowiek tego potrzebuje, jednak często boi się lub wstydzi podejść. Ale już przed znajomym kolarzem czy biegaczem, który jest księdzem, takich oporów mieć nie będzie. Dlatego sama obecność kapłana w tej sportowej sferze jest już duszpasterstwem i ewangelizacją.
 
Z kanapowca do wyczynowca
Oprócz tradycyjnej jazdy na rowerze ks. Darek korzysta także z trenażera. Ta stacjonarna forma treningu pojawiła się w chwili, kiedy wybuchła pandemia i aktywność „na zewnątrz” została znacznie ograniczona. – Znajomi, wiedząc o mojej pasji, podarowali mi trenażer, z którego nie korzystali. Wierzyli, że dzięki temu będę mógł dalej kolarsko się realizować. Tak też się stało. Niemniej, wirtualny świat, choć udało się „wykręcić” około 500 km, to nie to samo, kiedy jedzie się w terenie, zmagając się z realnymi trudnościami i własnym zmęczeniem.   
Obok roweru niedawno pojawiła się także ścianka wspinaczkowa – i to taka na bardzo wysokim poziomie. – To kolejna pasja mojego życia. Nigdy wcześniej niezrealizowana do końca. Były próby w Tatrach. Mój kolega, dziś „pogranicznik”, wiele razy zabierał mnie na trasy „poza szlakiem”. Ale brakowało profesjonalnego przygotowania. W ostatnim czasie odkryłem, że w Bydgoszczy mamy jedną z największych treningowych ścianek wspinaczkowych. Okazało się, że nie tylko stanowi to możliwość realizowania się w kolejnej pasji, oczywiście poza codziennymi obowiązkami, ale to naturalne rozciąganie ciała dla kolarza, który pokonuje kilometry w stałej pozycji. Dziś jeden trening wspomaga uprawianie drugiego – tłumaczy ks. Darek.
Chciałoby się wierzyć, że każdy może przejść z pozycji kanapowca do poziomu wyczynowca. Pytanie – jak nie zwątpić po kilku dniach? – Myślę, że to jest podobne do każdego postanowienia, które ma przynieść wymierne owoce w naszym życiu. A systematyczność daje owoce. Choć przyznam, że na początku było trudno. Zwłaszcza, jak trenowałem o świcie. Nie zawsze chciało się kolejnego dnia wstać. Próbowałem usprawiedliwiać się złą pogodą, silnym wiatrem, deszczem. Dziś nie byłbym w tym miejscu sportowego rozwoju, gdybym wówczas się poddał. Właściwie regularne uprawianie sportu wytwarza w człowieku nawyk. A ten nawyk po chwili staje się integralną częścią życia – jak chociażby zjedzenie śniadania.
Wysiłek sportowy może być metaforą ludzkiego życia. Bo – parafrazując słowa jednego z niemieckich dziennikarzy – dobry zawodnik to nie ten, kto szybko biega. To ten, który nie ustaje w walce. – Każda dyscyplina sportu to w pewnym sensie walka ze sobą. Podobnie jest z kolarstwem. Czasem czuję, jak mawiają kolarze, że „noga podaje”. A niekiedy wiem, że trzeba zwolnić, zrobić mniej kilometrów czy też przejechać w „słabszym” czasie. I to wcale nie wstyd – mówi ks. Darek.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki