Dwie szopy zbite ze starych desek i najróżniejszych kawałków blachy, niektóre sprawiają wrażenie, jakby pochodziły z rozciętych beczek. Dach z takich samych łat jak ściany. Okien nie ma żadnych. Daszek nad wejściem z jednej strony podparty nieoheblowaną deską, z drugiej zwyczajnym kijem. Podłoga z klepiska. Przed domem palenisko zrobione z jakiegoś starego sprzętu AGD: ot, cegły ułożone w obudowie starego piekarnika, na nich rozpalony ogień. To dom, w którym mieszka 46-letnia Anna Maria Marañón, chora na raka, i jej 17-letni syn, który w wyniku choroby stracił jedną nogę. Jest XXI wiek, wiek lotów na Marsa, sztucznych narządów, modyfikacji genetycznych i drukarek 3D. Pani Annie, kiedy pada, deszcz leje się na głowę tak, że wszystko w domu po prostu pływa.
Wszystko przez bałagan
Ingrid Vaca Diez z La Paz z wykształcenia jest prawnikiem, ale kocha kuchnię – spędza w niej mnóstwo czasu, przygotowując fantastyczne wypieki. Nie to jednak sprawiło, że odzywają się dziś do niej ludzie z całego świata. Wszystko zaczęło się od butelek, które odkładała na podwórku za domem dla kobiety, która żyła z ich zbierania i która odbierała je od Ingrid raz w tygodniu. Pewnego razu jednak kobieta zachorowała i butelek zrobiło się niebezpiecznie dużo – na tyle, żeby wyprowadzić z równowagi męża Ingrid. Mruknął wówczas, że wystarczyłoby tego bałaganu na budowę domu. Mniej więcej w tym samym czasie Ingrid została zaproszona do szkoły, gdzie rozmawiała z dziećmi. Mała Claudia pytana o wymarzony prezent na Boże Narodzenie odpowiedziała, że chciałaby mieszkać w domu, który nie jest z kartonów i w którym deszcz nie pada na głowę. Ingrid połączyła fakty, które z pozoru nie nadawały się do połączenia. Uznała, że wybuduje dziewczynce dom z butelek. Wiedziała, że to jest możliwe, choć nieco szalone. Wcześniej zdarzało jej się z butelek robić krzesła czy fotele, więc uznała, że i dom powinien się udać. Po kilkunastu latach ma już fundację i grupę wolontariuszy, ma doświadczenie i kilkadziesiąt zbudowanych domów na koncie. Na początku lutego zaczęła pracę nad kolejnym: nad domem dla Anny Marii.
Dom w kwiaty
Rozpoczęcie budowy? 1 lutego. Potrzebni? Wolontariusze, przede wszystkim wolontariusze. Zebranie, a potem wypełnienie piaskiem kilkunastu, czasem kilkudziesięciu tysięcy plastikowych butelek wymaga i czasu, i ogromnej cierpliwości. Do butelek oprócz piasku wkładane są również – nie bójmy się tego słowa – śmieci, które dzięki temu nie zanieczyszczają dżungli, rzeki ani powietrza, nie zalegają na wysypiskach. Papier. Plastikowe torebki. Nawet zużyte baterie. Jedna taka wypełniona butelka waży ponad trzy kilogramy, musi być stabilna i mocna. Fundament domu jest normalny, murowany. Potem układa się butelki jak cegły, w jednym rzędzie kierując dno na zewnątrz domu, w kolejnym, wyższym – do wewnątrz. Łączy się je zaprawą z cementu i wapna, pozostawiając otwory na okna i drzwi. Na końcu budynek jest tynkowany, choć Ingrid stara się, by widoczny był motyw z dna plastikowych butelek, wyglądający trochę jak rozkwitające na ścianie kwiaty. Tynk również jest z recyclingu: to mieszanka tego, co akurat jest dostępne, przeterminowanego mleka w proszku, końskich odchodów, oleju lnianego, bydlęcej krwi i melasy trzcinowej.
Dom nie spada z nieba
Planowana wielkość nowego domu Anny Marii: 20 m2. Planowane zakończenie: w połowie lutego. Budowa domu zwykle nie zajmuje więcej niż dwadzieścia dni, a ten będzie niewielki. Oprócz butelek potrzebne będzie trochę cegieł, cement, okna, drzwi, pokrycie dachu, trochę drewna i gwoździ. To wszystko Ingrid i jej fundacja zbierają od ludzi, którzy chcą pomóc. Zdecydowanie odcina się przy tym od polityków czy jakichkolwiek systemów socjalnych. Nie chce wypominać, że ktoś powinien, że to czyjś obowiązek. Widzi człowieka potrzebującego pomocy i z tą pomocą rusza. Skutecznie. Z pomocą przychodzą zwykle sąsiedzi i rodzina potrzebujących, i to również jest to, na czym Ingrid bardzo zależy. Nie spada ze swoim domem z nieba i nie znika po fakcie, ale tym, co robi, zmienia ludzi w całej wsi – tak żeby potrzebujący ubogi już nigdy nie został sam. A kto nie może pracować, może pomóc inaczej, na przykład kupując jedzenie czy przedmioty przygotowane w tym celu przez wolontariuszy. Tego zresztą Ingrid też uczy: od zawsze jej pasją był kreatywny recykling, więc dzięki niej potem przez lata wytwarzać będą mogli i sprzedawać swoje małe rękodzieła ze śmieci.
Kolejny ostatni
Początek budowy wygląda bardzo skromnie, zwłaszcza jeśli myśleć kategoriami bogatej i obwarowanej przepisami prawa Europy. Ingrid kuca na ziemi z budowlańcem w czapce z daszkiem i patykiem kreśli na ziemi rysunek – plan przyszłego domu. Pokazuje, jak ma wyglądać podział przestrzeni na kolejne pomieszczenia. Chwilę potem wbijają już w ziemię listewki, wyznaczając zarys domu i stawiają szalunek. Następnego dnia jest już gotowe to, co u nas trudno byłoby nazwać fundamentem: ot, podmurówka pod ściany domu. Potem pozostaje już tylko układanie butelek na ściany i montowanie instalacji. Przy kilku osobach na budowie nie zajmuje to wiele czasu. Materiał sprawia, że domy nie są brzydkie, więcej – dają sporo miejsca na kreatywność budowniczych. Okrągłe okna? Czemu nie! Filary? Żaden problem. Kolorowe ściany? Najlepiej mocne i soczyste, jak lubią Latynosi. I gdyby się postarać, gotowy dom ani trochę nie różniłby się od standardowego, stawianego z cegieł. Nie o to jednak chodzi, by ukrywać, że powstał ze śmieci. Przeciwnie. Dla Ingrid ważne jest zarażanie ideą oczyszczania świata z odpadów w sposób, który służyć będzie wprost godności konkretnych ludzi. I to wciąga. Dzięki Ingrid i jej „Casas con botellas” powstały domy nie tylko w Boliwii, ale również w Argentynie, Meksyku czy Urugwaju. Kolejne powstaną w Brazylii, gdzie kultura recyklingu jest bardziej zaawansowana i nie będzie problemu z materiałem budowlanym. A sama Ingrid śmieje się, że za każdym razem buduje „to już ostatni!” dom. Kończy – i natychmiast ma plan na kolejny. Kiedy w połowie lutego do swojego domu wprowadzi się Anna Maria z niepełnosprawnym synem, Ingrid zacznie zbiórkę materiałów na dom dla nowej rodziny.
Byle chłodniej
Tateh Lehbib urodził się w obozie dla uchodźców w Algierii. Jego rodzice uciekali z Sahary Zachodniej przed wojną. Jako dziecko mieszkał w domu z suszonej cegły, przykrytym blachą falistą. W pustynnych warunkach taki dom był pułapką: blacha świetnie przewodzi ciepło, zamieniając go w piekarnik, na dodatek burze piaskowe z łatwością zdzierają dach. W obozie nie było mowy o kształceniu, ale Tateh wyjechał najpierw do Algierii Zachodniej, a potem na studia na Gran Canaria, gdzie został inżynierem i specjalistą od energii odnawialnych. W 2015 r. w obozach dla uchodźców, gdzie nadal mieszkała jego rodzina, powódź zniszczyła większość domów: suszona na słońcu cegła w wodzie zmieniła się w błoto. Wtedy Tateh postanowił znaleźć sposób, by jego babcia nie tylko odzyskała dom, ale żeby był to dom naprawdę komfortowy. Zależało mu przede wszystkim, żeby obniżyć temperaturę w jego wnętrzu. Wtedy wpadł na pomysł wykorzystania plastikowych butelek. Uznał, że domy powinny być okrągłe, bo w ten sposób są mniej narażone na zasypanie piaskiem podczas burzy. I zaczął budować.
Ludzie uznali go za szalonego. Wydawało im się dziwne, że mieliby zamieszkać w domu ze śmieci. On jednak się uparł, a jego zapał był zaraźliwy. Piasku na pustyni było pod dostatkiem. Butelki napełniały dzieci i przyjaciele, siedząc w kucki w pełnym słońcu, gdzie temperatura dochodziła do 52 stopni. Wymyślali przy tym, jak to robić skuteczniej, używając dzbanków albo robiąc lejki z kartonów po mleku czy innych, specjalnie przyciętych butelek. Kiedy dom dla babci stanął, ludzie ostatecznie przekonali się do dziwnego pomysłu młodego chłopaka. Zobaczyli, że wypełnione piaskiem butelki są świetnym izolatorem. W domu nie tylko było cicho, ale przede wszystkim chłodno, i to aż o pięć stopni chłodniej niż na zewnątrz. W saharyjskich warunkach to zaleta nie do przecenienia. Tateh dba o to dodatkowo, malując ściany domów na biało i tworząc specjalny system wentylacji z oknami na różnych wysokościach.
Na każdy dom według projektu Tateha potrzeba około 6 tys. dużych butelek wypełnionych piaskiem – postawią go w tydzień cztery osoby. Dziś projektami tymi zainteresowana jest również Mauretania. Wysoki komisarz Narodów Zjednoczonych do spraw uchodźców w Genewie przekazał w programie pilotażowym dużą dotację na wybudowanie dwudziestu pięciu takich domów w pięciu obozach dla uchodźców z Sahary Zachodniej w algierskiej prowincji Tindouf. Zostały one przekazane osobom niepełnosprawnym fizycznie, chorym psychicznie i rodzinom w szczególnie trudnej sytuacji – a finansowanie kolejnych domów nie jest wykluczone.
Afryka chce być eko
W Nigerii pierwszy dom z butelek powstał już w 2011 r. Parterowy, dwupokojowy, o powierzchni 58 metrów kwadratowych, stworzony został w ramach projektu, którego koordynatorem był Yahaya Ahmad. Dom posłużyć miał wyszkoleniu miejscowych murarzy i nauczyć ich stawiania podobnych konstrukcji w całym kraju. – Konstrukcja domu z butelek wypełnionych piaskiem ma tę zaletę, że jest ognioodporna, kuloodporna i odporna na trzęsienia ziemi, a dobrze utrzymana może przetrwać ponad 200 lat, dostosowując się do zmian klimatu i pustynnienia kontynentu – przekonywał Yahaya Ahmad. – We wnętrzu utrzymuje się stała temperatura 18 stopni, co jest ważne w klimacie tropikalnym. Przy odpowiednim wzmocnieniu filarów budynek może mieć wysokość trzech pięter. Zasilany przez panele słoneczne ma zerową emisję dwutlenku węgla.
Kwestia ekologii nie jest tu bez znaczenia. W Nigerii każdego dnia na śmietniku ląduje około trzech milionów plastikowych butelek. Domy z butelek są więc nie tylko sposobem na zapewnienie ludziom bezpiecznego dachu nad głową, ale podejmowanym świadomie działaniem w celu możliwie najbardziej racjonalnego zneutralizowania wpływu odpadów na środowisko. – To rozwiązanie problemów klimatycznych i środowiskowych, które nas niepokoją – tłumaczył Yahaya. – Chcemy wspierać rząd w dostarczaniu nowatorskich sposobów ponownego przetwarzania odpadów dla potrzeb ludzkich. Musimy położyć kres wylesianiu i zanieczyszczaniu, aby uratować nasz kraj przed zmianami klimatu.
Dom jak tratwa
Kanadyjczyk Robert Bezeau zmęczony zimnym klimatem postanowił przenieść się do Panamy. Tam, sfrustrowany widokiem walających się wszędzie i nikomu niepotrzebnych butelek postanowił w 2015 r. zbudować z nich ekologiczną wioskę, złożoną z aż 120 budynków. Bezeau nie łączy jednak zaprawą wypełnionych piaskiem butelek, ale umieszcza je puste w drucianych klatkach, które następnie są ze sobą spawane i tylko na wierzchu pokrywane zaprawą. Tu również plastik działa jak warstwa izolacyjna i sprawia, że wewnątrz nie jest potrzebna klimatyzacja. Domy Bezeau wyglądają nowocześnie, projektowane są przez najlepsze biura projektowe w Panamie, wyposażane we wszystkie media i stawiane na atrakcyjnych, malowniczych działkach pośród przyrody. W razie trzęsienia ziemi ich mieszkańcy mają pewność, że nie zginą przygnieceni ciężką ścianą, a jeśli uderzy fala tsunami, ściana posłuży jako tratwa ratunkowa.
Czternaście tysięcy moich butelek
Robert Bezeau rozbudowuje swoją wioskę, jednocześnie zajmując się popularyzacją wiedzy na temat plastiku. Przypomina, że kiedy w 1978 r. Coca-Cola i Pepsi wprowadziły pierwsze na świecie dwulitrowe butelki z plastiku, nikt się nie zastanawiał, jakie skutki będzie to miało zaledwie kilkadziesiąt lat później.
Dziś statystycznie zużywamy 15 takich butelek miesięcznie – człowiek urodzony po 1978 r. może ich zużyć w ciągu 80 lat nawet 14 tys. Ich rozkład jest praktycznie niemożliwy. Wydaje się, że przy dzisiejszym stanie wiedzy najmądrzejsze, co możemy z tym zrobić, to znaleźć sposób na danie im drugiego życia i takie wykorzystanie, które będzie służyć człowiekowi, a nie szkodzić środowisku. Prace nad wykorzystaniem surowców wtórnych w budownictwie trwają również w Azji, m.in. na Tajwanie, gdzie powstają eksperymentalne obiekty pozwalające szacować poszczególne parametry, by kiedyś mogły się stać normami budowlanymi.
Zapewne będą to rozwiązania dużo droższe niż to, co robi już dziś Ingrid Vaca Diez dla ubogich w Boliwii czy Yahaya Ahmad dla współuchodźców w Algierii. Ale to oni pokazują drogę. Udowadniają, że plastik jako taki nie musi być zły, jeśli umiemy go mądrze wykorzystać – i że jeśli ktoś naprawdę chce poradzić sobie z problemem, to znajdzie na to sposób.