Kamila poznałam niedługo po studiach na jednym z wakacyjnych wyjazdów. Nieznajomość miejsca, setka nowych osób dookoła – to wszystko powinno być dla chłopaka nie lada wyzwaniem. Kamil, absolwent słynnej szkoły dla niewidomych i słabowidzących w Laskach, świetnie sobie jednak radził. Większym zdziwieniem była dla mnie nieporadność ludzi dookoła. Często, mimo szczerych chęci i dobrej woli, po prostu nie wiedzieli, jak odnaleźć się w towarzystwie niewidomego chłopaka. Zdarzało się, że ktoś pociągnął go tak, że Kamil uderzył głową we framugę drzwi, ktoś inny poplamił go spaghetti, próbując pomóc mu jeść na stołówce, a jeszcze ktoś wpadł na niego w kolejce do Komunii. Kamil znosił wszystko cierpliwie, dziękując za każdy nawet najmniejszy gest w swoją stronę. Im więcej czasu mijało, tym mniej zdarzało się wpadek i coraz częściej traktowany był normalnie. Co najważniejsze, okazało się, że Kamil nie potrzebuje wyjątkowej pomocy. Wystarczy zwyczajna rozmowa i bycie wśród innych.
Potencjał wykorzystany
Mateusza problemy osób niewidomych znalazły same. Studiując dziennikarstwo i komunikację społeczną, nie miał licznych kontaktów z tą grupą. Może poza swoim kuzynem, z którym jednak nie spotykał się zbyt często. – Zawsze zastanawiałem się, a jednocześnie smuciło mnie to, dlaczego niektóre osoby niewidome, mimo sporego potencjału intelektualnego, siedzą zamknięte w czterech ścianach i nie robią nic, by wyjść na zewnątrz – opowiada Mateusz.
Coś zaczęło zmieniać się we wrześniu 2018 r. Wraz ze znajomymi Mateusz pojechał do Torunia na wystawę Niewidzialny Dom. Było to miejsce, w którym można było doświadczyć tego, jak wygląda rzeczywistość z perspektywy osoby niewidomej. Tam poznali niewidomego Józka. Nikt nie przypuszczał, że spotkanie będzie przełomem w ich życiu. Mężczyzna oprowadzał ich po wystawie, opowiadał, co śni się niewidomym. Po powrocie z Torunia Mateusz natrafił na wzruszający film na YouTube, pokazujący, jak znany influencer, Reżyser Życia, zorganizował w warszawskich Łazienkach koncert dla niewidomego trzynastoletniego pianisty Igora. Przyszło na niego kilkaset osób, mimo że młody artysta o występie dowiedział się kilkanaście minut przed.
Mateusz powoli zaczął łączyć ze sobą wszystkie elementy. W międzyczasie, wyjątkowo często, na ulicach swojego miasta, natrafiał na osoby niewidome. – Zdarzył się taki dzień, że trzy razy spotkałem kogoś niewidomego. To były sytuacje, kiedy osoba szła lub stała, a wokół niej nie było nikogo. Wtedy podchodziłem i pytałem ze strachem, jak mogę pomóc. Nie robiłem rzeczy nadzwyczajnych: wprowadzałem do tramwaju, sprawdzałem rozkład. Wtedy uświadomiłem sobie, że aby komuś pomóc, nie trzeba przenosić gór – opowiada Mateusz.
Wtedy w jego głowie zrodził się pomysł, którym postanowił podzielić się ze znajomymi z Akademii Liderów Fundacji Świętego Mikołaja, organizacji dla młodych społeczników. – W naszym społeczeństwie brakuje inicjatorów. Są ludzie, którzy mają pomysły, są też tacy, którzy mają chęci i zapał, ale brakuje tych, którzy wprawiliby całą machinę w ruch – uważa Mateusz. – Zdaję sobie sprawę z tego, że jestem odważny, bo nie boję się podjąć ryzyka i wyrzeczeń. Zdarza się, że godząc projekt ze studiami, pracą i życiem prywatnym, śpię po trzy, cztery godziny. Nakręca mnie niezgoda na to, jak ten świat funkcjonuje – dodaje.
Pomysł z działaniami na rzecz osób niewidomych trafił na podatny grunt. Młodzi społecznicy okazali się studnią kreatywności. W ciągu roku przeprowadzili około 90 warsztatów z savoir-vivre’u wobec osób niewidomych, w których udział wzięło 2200 uczestników z całej Polski. Projekt „Zobaczmy się”, bo tak nazwali wszystkie przedsięwzięcia na rzecz osób niewidomych i niedowidzących, to także liczne działania edukacyjne i wspierające.
Młody wiek Mateusza i innych organizatorów nie jest przeszkodą, a raczej zaletą. – Młodość jest naszą siłą. Jeśli prowadzę warsztaty dla licealistów, to zwracam się do nich językiem. Czasem ktoś nam mówi, że od dwudziestu lat prowadzi takie warsztaty. Doceniam to, ale mam świadomość, że 20 lat temu realia były nieco inne – uważa Mateusz.
Kulturalny harcerz
Mateusza spotykam we Wrześni. Za chwilę rozpoczną się warsztaty z savoir-vivre’u. Dziś to harcerze z szóstej i siódmej klasy będą wczuwać się w sytuacje osób niewidomych i zastanawiać się, co zrobić, aby skrócić dystans pomiędzy widzącymi a niewidzącymi. Mateusz pewnie czuje się w roli nauczyciela. Opowiadają o życiu osób niewidomych, rozwiązaniach technologicznych, które pomagają im żyć, posługuje się fachową wiedzą.
Po wprowadzeniu teoretycznym pora na część praktyczną. Uczestnicy podzieleni na dwie grupy, z zawiązanymi oczami muszą poradzić sobie z zadaniem: nalać wodę do szklanki, przejść slalomem między krzesłami, a na koniec podpisać się na kartce. Po skończonym zadaniu oglądają efekty swojej pracy: porozlewana gdzieniegdzie woda i bazgroły na kartce. Dzieci są zdzwione. Nie zdawały sobie sprawy, że brak wzroku aż tak utrudnia funkcjonowanie. – Najtrudniejsze dla mnie było to, że nie czułem się pewnie. Mimo że jeszcze przed chwilą widziałem, co gdzie stoi, zupełnie nie potrafiłem się odnaleźć. Czułem, że nikt nie może mi pomóc – przyznaje jedenastoletni Maks.
Wśród książek i praktyki
Alicja studiuje pedagogikę specjalną. Kiedy usłyszała, że Mateusz chce działać na rzecz osób niewidomych i słabowidzących, zaangażowała się na całego. Brała udział w ponad dwudziestu warsztatach. Zajęła się także merytoryczną stroną całego przedsięwzięcia. – Alicja konsultowała wszystkie moje często szalone pomysły – mówi Mateusz. Do tematu podeszła poważnie. Nie chciała, żeby przygotowywane warsztaty bazowały na wyobrażeniach o osobach niewidomych czy na wiedzy powszechnej. – Przeczytałam bardzo dużo literatury przedmiotu. Wszystkie konspekty, które przygotowałam, konsultowałam z osobami niewidomymi oraz z wykładowcami z Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu. To pozwoliło mi poczuć się pewnie podczas warsztatów – przyznaje Alicja.
Organizacja warsztatów zwróciła jej uwagę na wiele istotnych spraw, o których w książkach nie było napisane. – Często prowadziłam warsztaty z dziećmi. One otworzyły mi oczy na pewne bariery, które są głęboko w nas zakorzenione. Były przekonane, że zwracając się do osób niewidomych, nie można używać pewnych zwrotów jak „do widzenia” czy „do zobaczenia”. Dla mnie to jaskrawy przykład, że dużo ograniczeń sami sobie nakładamy – twierdzi Alicja. – Konsekwencją takich postaw nierzadko jest to, że osoby niewidome, które wcale nie czują się od nas gorsze, zaczynają się tak postrzegać, bo my je takimi czynimy. Dlatego tak ważne jest właściwe przedstawianie osób niewidomych i podejmowanie działań zmierzających ku integracji i właściwej percepcji społecznej.
Magdalena Orzeszko, specjalista ds. rehabilitacji z Polskiego Związku Niewidomych, uważa, że osoby niewidome mają inny stosunek do swoich ograniczeń niż reszta społeczeństwa. – Zdajemy sobie sprawę, w środowisku osób niewidzących, że dla osób widzących pewne określenia, takie jak „do zobaczenia”, „miło cię zobaczyć”, „do widzenia”, stosuje się niezręcznie. Ludzie bardzo często szukają wtedy jakichś zamienników i wychodzi to dość niefortunnie. Te zabiegi są zupełnie niepotrzebne. Jasne, że jeśli ktoś jest osobą nowo ociemniałą, to pewne zwroty będzie mu trudno słyszeć, zwłaszcza jeśli ma depresję związaną z pojawieniem się niepełnosprawności. Ale dla osób od lat żyjących z tą niepełnosprawnością, które pogodziły się i zaakceptowały sytuację, takie zwroty są czymś zupełnie naturalnym – przekonuje.
Rowerowi niszczyciele
Każdy z nas zna poczucie niezręczności: nie wiadomo, co powiedzieć, jak się zachować. Najlepiej wtedy przejść obok niezauważonym lub szybko pomóc i równie szybko się oddalić. – Osób niewidomych naprawdę nie trzeba na siłę wpychać do tramwaju – wyjaśnia Magdalena Orzeszko. – Wystarczy podejść i zapytać, czego dana osoba potrzebuje. Kiedy osoba widząca chce pomóc niewidomej się przemieścić, najważniejsze, żeby robiła to z wyczuciem i bez szarpania. Zazwyczaj odbywa się to tak, że osoba niewidoma trzyma nad łokciem osobę, która ją prowadzi, i idzie pół kroku za swoim przewodnikiem – wyjaśnia. Ważna jest przede wszystkim komunikacja. Zwykła rozmowa pomoże widzącym pokonać lęk, a niewidomym wyrazić to, czego w danym momencie potrzebują.
– Wśród problemów, z jakimi mierzą się na co dzień osoby niewidome i niedowidzące, duże znaczenie mają te, z których istnienia osoby widzące nie zdają sobie sprawy, takie jak nieoznakowane przejścia dla pieszych czy zmora ostatnich miesięcy: pozostawiane na środku chodnika hulajnogi – uważa specjalistka. – Bardzo dużym zagrożeniem dla osób z problemami ze wzrokiem są także rowery. To ciche pojazdy i tak naprawdę nie wiadomo gdzie się ich można spodziewać. Problemem jest brak kultury jazdy wielu rowerzystów. Zdarza się, że potrafią przejechać po lasce i… jadą dalej. Złamana laska nie nadaje się już do niczego, a osoba, która jej używa, nie może się bez niej poruszać. Takie sytuacje kończą się zazwyczaj wezwaniem taksówki lub kogoś znajomego, kto przyjedzie i pomoże dotrzeć osobie niewidomej do celu – dodaje Orzeszko. Jak widać, czasem wystarczy naprawdę niewiele.
Dla osób widzących zwroty takie jak „do zobaczenia”, „miło cię zobaczyć”, „do widzenia” brzmią niezręcznie. Ludzie często szukają wtedy jakiś zamienników i wychodzi to dość niefortunnie. Te zabiegi są zupełnie niepotrzebne
Magdalena Orzeszko, specjalista ds. rehabilitacji z Polskiego Związku Niewidomych