Spotykamy się na drugim piętrze bytomskiego liceum im. Jana Smolenia w gabinecie, w którym pan Grzegorz pracuje jako szkolny pedagog. Ustawione w krąg krzesła są już przygotowane do warsztatów z rodzicami, które zaczną się późnym popołudniem. Łapię Grzegorza Rzeszutka w biegu między szkołą, domem a dodatkowymi zajęciami, które prowadzi.
Z białą laską
Problemy ze wzrokiem miał od zawsze. Urodził się z zaćmą. Gdy miał rok, przeszedł operację, zaćmę usunięto. Do pierwszej klasy liceum funkcjonował dobrze mimo słabego wzroku. Udało mu się nawet zdać na kartę rowerową. – Moi rodzice na szczęście nie mieli za dużo informacji o środowisku osób niewidomych i słabowidzących. Dzięki temu poszedłem do szkoły masowej, jeździłem samodzielnie na rowerze – wspomina. Wada wzroku pogłębiała się powoli. Wydawało się, że sytuacja jest stabilna. Pogorszenie nastąpiło w pierwszej klasie liceum. Pojawiła się jaskra, która niszczy nerw wzrokowy. Przeszedł sześć czy siedem operacji. W jednym oku całkiem stracił wzrok. W drugim pozostało mu kilka procent pola widzenia. Pamięta, że w tamtym czasie nadal był aktywny. Nie od razu zaczął korzystać z białej laski. Zdarzało mu się wtedy, że kogoś nie zauważył i potrącił. Nieraz słyszał inwektywy i docinki typu „ślepy jesteś?”. Kiedyś podobna sytuacja przydarzyła mu się w kościele: potknął się o niski stolik ustawiony na środku przejścia. Pamięta stłumiony śmiech ludzi. Wreszcie przyszedł moment, gdy postanowił poruszać się z laską. – To jest szybsze, bezpieczniejsze, lepsze – mówi pan Grzegorz. – W wielu sytuacjach nie muszę się tłumaczyć, np. gdy wchodzę do sklepu i pytam, ile coś kosztuje, czy na przystanku, gdy podjeżdża autobus i pytam o numer.
Codzienne funkcjonowanie ćwiczył też na kursie w Stanach Zjednoczonych, w ośrodku Krajowej Federacji Niewidomych, na który w 1997 r. wysłał go Polski Związek Niewidomych. Szkolenie trwało pół roku – 250 godzin samych tylko zajęć z orientacji przestrzennej. Dla porównania: na szkolenia z orientacji przestrzennej w Polsce przeznacza się od 20 do 80 godzin. – Jak przyjechałem, od razu dostałem opaskę na oczy – opowiada. – Przeróżne rzeczy wykonywałem w niej codziennie przez osiem godzin. Od poruszania się przez pracę w drewnie, zarządzanie domem, zajęcia z brajla, pracę przy komputerze, po gotowanie... To było dla mnie świetne przygotowanie – mówi pan Grzegorz. Przyznaje jednak, że jeszcze jako widzący miał bardzo dobrą orientację w przestrzeni. Dziś zdarza się, że gdy siedzi z żoną w aucie i mają problem z odnalezieniem trasy, on potrafi wskazać kierunek. – Moja żona mówi: jeżdżę z moim własnym GPS-em – śmieje się pan Grzegorz. – To dla mnie wielki komplement.
Biała laska pomaga mu funkcjonować na ulicy, w pracy, w domu. W przestrzeni wirtualnej Grzegorz Rzeszutek porusza się dzięki sprzętom z syntezatorem mowy: odczytuje SMS-y, czyta mejle, odnajduje foldery, przygotowuje prezentacje i robi wszystko, czego potrzebuje. Cieszy się, że dziś właściwie każdy smartfon ma wbudowaną tę funkcję i że większość stron internetowych jest przystosowana dla niewidomych. Jego hobby to tyfloinformatyka, czyli nauka o rozwiązaniach technicznych dla niewidomych. I choć wada wzroku ma duży wpływ na to, co robi, nie lubi o tym opowiadać wyłącznie z perspektywy niepełnosprawności: – Osoby niepełnosprawne pokazuje się często z dwóch perspektyw: biedny niepełnosprawny, należy mu pomóc, albo: jest niepełnosprawny, a sobie radzi. A ja szukam środka, normalności – deklaruje.
Pomysł na wszystko
Od początku swojej drogi zawodowej był zaangażowany na rzecz innych. Najpierw, w latach 90. w Urzędzie Miasta w Bytomiu, w dziale edukacji. Miał pomysł, by w szkolnictwie pomóc większej liczbie dzieci z niepełnosprawnościami. Później trafił do szkoły. – Akurat do tej, w której sam się uczyłem. I chyba dobrze, bo odpowiada mi ten styl pracy. Jestem tutaj pedagogiem – mówi pan Grzegorz. Ponieważ z zawodu jest też informatykiem, dostał kiedyś od pani dyrektor propozycję pracy jako nauczyciel. – Ale nie brałem tego pod uwagę. Pomyślałem, że chyba uczniowie za bardzo by mnie w balona robili – uśmiecha się. Choć dodaje zaraz, że wszystko by się dało zorganizować.
Więc właściwie nie chodzi o rozwiązania techniczne, tylko o to, że pan Grzegorz bardzo lubi pracę z ludźmi na innej płaszczyźnie niż nauczycielska. Jako pedagog szkolny spotyka się z młodymi ludźmi, organizuje warsztaty, spotkania integracyjne, a także kilkudniowe wyjazdy profilaktyczne. Pracuje, opierając się na autorskich scenariuszach, np. „ELM – Emocjonalni Liderzy Młodzieżowi”, „Ambasador Negocjacji i Mediacji”, „Bytomski Inkubator Kreatywności”. Ma poczucie, że z roku na rok ta praca jest trudniejsza. Przede wszystkim ze względu na to, jak ważny jest dla młodych ludzi świat wirtualny. Choć jako pedagog wychodzi do młodzieży i np. zakłada grupy na Facebooku po warsztatach. Mimo to mówi z przekonaniem: – Młodzież jest wspaniała! Jeśli ma się klucz do młodych, coś się im ciekawego zaproponuje, zawsze znajdzie się grupa, która na to odpowie.
Pan Grzegorz pracuje też z niewidomymi. Indywidualnie, w domach, uczy obsługi komputera. Prowadzi warsztaty z orientacji przestrzennej, jest konsultantem wielu instytucji i stowarzyszeń. W 2016 r. zrealizował warsztaty dla niewidomych i słabowidzących ojców oraz dla widzących ojców niewidomych i słabowidzących dzieci.
Inna warsztatowa przygoda rozpoczęła się w 2010 r., gdy pojechał na spotkanie dla ojców zorganizowane przez Tato.net. – Na tyle mnie to wciągnęło i zaciekawiło, że w 2011 r. zgłosiłem swoją chęć bycia trenerem – wspomina. Na początku spotkał się z lekkim zdziwieniem. Ale zaangażowaniem i pracą przekonał do siebie Tato.netowych kolegów. Świadczy o tym statuetka MAX, przyznawana przez Inicjatywę Tato.Net za wspieranie ojcostwa i pomoc innym w odkrywaniu go. Grzegorz Rzeszutek otrzymał ją w 2015 r. Dziś w różnych miastach w Polsce prowadzi m.in. warsztaty „Odkrywca Talentów”, które uczą ojców, jak rozwijać w dzieciach ich mocne strony, by mogły w przyszłości pracować z pasją. Ale lista aktywności pana Grzegorza jest długa: – Organizuję gry miejskie w mojej parafii, robiłem wyjazdy dla ojców z synami „Dwa zamki, dwie wieże”, podczas których chodziliśmy nocą po zamkach, zwiedzaliśmy jaskinie w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej – wymienia. – Moja praca i te wszystkie kreatywne rzeczy, które robię, są piękne!
Największa przygoda
Grzegorz Rzeszutek od piętnastu lat jest mężem, od czternastu ojcem. Z żoną znają się praktycznie od zawsze, jako dzieci mieszkali po sąsiedzku. Mają swój sprawdzony układ: żona jest menedżerem domowego ogniska, organizuje życie domu, dba o dzieci. On wziął na siebie pracę zawodową i troskę o finanse. Mówi, że jak w każdym małżeństwie, tak i w jego pojawienie się dzieci zmieniło wszystko. – Dzieci dość mocno wywracają życie, ale nie burzą. Myślę, że nawet spajają. Widać, że jest to przedłużenie naszej miłości. Gdyby dzieciaków nie było, czegoś by nam brakowało, mimo że posiadanie trójki dzieci jest bardzo absorbujące i nie powiem, wyczerpuje trochę – uśmiecha się.
O swoim ojcostwie niechętnie mówi z perspektywy niepełnosprawności.
– Proszę pomyśleć o wadzie wzroku, słuchu czy jeszcze innej jak o cesze, którą ma dany człowiek. Jeden jest blondynem, drugi brunetem, jeden jest wysoki, drugi niski. Na dobrą sprawę najlepiej by było o tym w ogóle nie mówić – stwierdza. Mimo to przyznaje, że wada wzroku ma wpływ na jego bycie tatą. – Niektóre rzeczy są trudne do wykonania. Odpadają zupełnie sprawy związane z pisaniem, rysunkami, ze sprawdzaniem błędów ortograficznych w zeszytach. Gra w piłkę jest trudna, bo nie będę dla synów równorzędnym zawodnikiem. Ale superodkryciem był dla mnie basen. To jest miejsce, gdzie w pełni mogę być z chłopakami. Wymyślamy kreatywne zabawy, wzrok nie jest potrzebny – opowiada. I dodaje, że jak dla niego wyzwaniem są kwestie związane z widzeniem, tak dla innego ojca trudne będzie co innego. Bo zdrowi fizycznie ojcowie także mają problemy z odnalezieniem się w tej roli. – Niepełnosprawność nie jest przeszkodą nie do przejścia, nie bardziej niż w przypadku ojców, którzy są zdrowi. Oni napotykają inne bariery. Bycie ojcem z niepełnosprawnością to nie jest coś wyjątkowego. Wszędzie trzeba pokonywać trudności.
Grzegorz Rzeszutek podkreśla, że warto podjąć świadomie wyzwanie bycia ojcem, że daje to wiele satysfakcji.
– To jedna z przygód mojego życia. Mam trzech synów, elementów przygody jest dużo, są wyzwania, które rzucają mi chłopaki. Czasami wiadomo, że praca zawodowa zajmuje nieadekwatnie sporo czasu, ale sama świadomość tego, że bycie tatą jest ważne dla mnie i dla moich dzieci, że jest to przygoda, za którą warto podążyć, to jest to „coś”, co człowieka nakręca.
Warsztatowe sprawy
Grzegorz Rzeszutek przyznaje, że ma nieregularny tryb pracy. Czasem nie ma go w domu dwa dni, innym razem może całe popołudnie spędzić z chłopakami, począwszy od odebrania ich ze szkoły. A ponieważ praca nauczyciela i wykładowcy na uczelni to też godziny poświęcone na czytanie i przygotowywanie się do zajęć, najczęściej robi to kosztem snu. Kiedy musi pracować w domu w ciągu dnia, chłopcy to najczęściej rozumieją. – Nigdy nie robiłem kreski, że pracuję do szesnastej. Moje dzieciaki wiedzą, co robię, gdzie się angażuję. Choć gdybyśmy je zapytali – dla dzieci każde dodatkowe dziesięć minut z rodzicami, z tatą jest na wagę złota i mówiłyby, że tego chcą.
Gdy w czasie warsztatów dla ojców rozmawia z nimi o ich największych trudnościach, zazwyczaj pada odpowiedź: czas. Jak znaleźć czas i siły, by pracę zawodową pogodzić z zaangażowanym ojcostwem? Pan Grzegorz mówi, że nieraz czas dla dziecka trzeba „wyrąbywać” w napiętym kalendarzu. Jednak warto: – Jak wyrąbie się czas, to jego ilość może przejść w jakość, to coś naprawdę fajnego. Na warsztatach zaangażowanie jest jednym z filarów, których dotykamy. Efektywny ojciec to zaangażowany ojciec. Nie można być skutecznym ojcem, jeśli z dzieckiem się nie jest. Ja tego nie widzę – zaznacza.
Innym filarem dobrego ojcostwa jest wyposażenie duchowe. – Jeżeli ojciec ma co przekazać, jeśli chodzi o wartości, może być mu łatwiej. Gdy nie ma tej zbroi związanej z wartościami, nie żyje nimi, może mu być trudniej w efektywnym ojcostwie. Chodzi o pokazanie wartości, w przypadku osoby wierzącej związanych z wiarą, z relacją do Pana Boga. Na pewnym etapie dzieciaki się mogą buntować. Wielu ojców o tym mówi. Tu nie ma gotowych odpowiedzi. Czasem jest tak, że nastolatek buntuje się, bo chce posprawdzać ojca. I myślę, że dobrze, jeśli w którymś momencie nastolatek podważa te rzeczy – zauważa pedagog.
Wielokrotnie w czasie rozmowy pan Grzegorz mówi: na szczęście. Odnosi się do wydarzeń z przeszłości, ale wydaje się, że on po prostu czuje, że miał i ma w życiu dużo szczęścia. I pewnie tak jest. Bo czy akurat taka cecha, jak problemy ze wzrokiem, miałaby mu w tym przeszkodzić?