Przypadek abp. Lengi, nazywającego papieża uzurpatorem i heretykiem, obiegła niedawno media. Pan w swoich badaniach przygląda się temu, jak Polacy podchodzą do nauczania Franciszka. Był Pan zaskoczony wypowiedziami arcybiskupa czy raczej potwierdziły one Pana obserwacje?
– Sprawa abp. Lengi, jego występu w programie „Warto rozmawiać” i późniejszych komentarzy była papierkiem lakmusowym tego, co dzieje się w Kościele w Polsce. Dzięki niej możemy zobaczyć, jaki jest stosunek do papieża Franciszka wśród widocznej części polskich katolików, pewnej części duchownych i sporej części publicystów, odwołujących się do Kościoła katolickiego. Nie chcę mówić, że „polscy katolicy nie słuchają papieża”, bo to nieprawdziwe uproszczenie. Nie można zapominać o tych wszystkich inicjatywach w duchu papieża Franciszka, które i w Polsce się pojawiają, ale nie są tak widoczne, nie przebijają się do mediów, ich ekspresja nie polega na pisaniu komentarzy w internecie. Papież w części Kościoła w Polsce bez wątpienia ma posłuch, dla wielu jest formującym myślenie autorytetem. Jest jednak i taka część, która niechętnie czy wręcz wrogo reaguje na jego przekaz. Dotyczy to głównie tych, którzy rzekomo w imię obrony tożsamości chrześcijańskiej kwestionują jego nauczanie i mniej lub bardziej jawnie się buntują. Co jakiś czas mamy tego spektakularne przykłady, pozwalające zakładać, że nie jest zjawisko marginalne.
Jak socjolog patrzy na taki Kościół, w którym papież – jego głowa – bywa traktowany z taką niechęcią?
– Modne są dziś rozmaite rekonstrukcje historyczne. To, co dzieje się wokół papieża Franciszka w Polsce, możemy spróbować interpretować przez analogię z wydarzeniami biblijnymi. Przyglądam się im oczywiście jako socjolog, to znaczy, że nie interesuje mnie ich treść teologiczna, ale mechanizmy zachowań w określonej sytuacji społecznej. Proszę zobaczyć: oto pojawia się przywódca religijny, który powoduje wielką irytację uczonych w Piśmie. Tym, którzy są przywiązani do doktrynalnych zapisów czy zwyczajowych praktyk, pokazuje, że nie chodzi o wypełnianie owych praktyk, ale o radykalne miłosierdzie. To rodzi bunt. Nie chciałbym, żeby to zabrzmiało tak, że wszyscy, którzy nie zgadzają się z Franciszkiem, są faryzeuszami…
To jako teolog wtrącę, że wprawdzie „faryzeusz” brzmi dziś jak obelga, ale to byli naprawdę pobożni, wierni Żydzi, troszczący się ze wszystkich sił o to, by jak najdoskonalej wypełniać Boże przykazania. Najlepsi z najlepszych, najwierniejsi, dążący do świętości.
– Proszę zobaczyć, jak podobny jest ten mechanizm. Jezus uzdrawiał w szabat, oni dziwili się i oburzali, jak może łamać jedno z najważniejszych praw. Franciszek myje i całuje stopy muzułmance. Całuje dłonie ofiar pedofilii. I wywołuje w ten sposób nieświęte oburzenie. Czym to się różni od uzdrawiania w szabat czy rozmowy z Samarytanką? Papież nakłada kamizelkę uchodźcy na krzyż, podnosi się wrzawa, że tak nie przystoi. A przystoi, że jako bogata i syta wspólnota europejska patrzymy na ludzi ginących w drodze do Europy i nie próbujemy ich dramatowi skutecznie zaradzić? To właśnie jest współczesny problem „uzdrawiania w szabat”, przekraczania praw po to, by zwrócić uwagę na ich istotę.
Druga taka biblijna analogia dotyczy przypowieści o synu marnotrawnym. Mam takie wrażenie, że jakaś część Kościoła w Polsce cierpi na syndrom starszego brata. Boli nas, że już nie jesteśmy najważniejsi. Obrażamy się, że papież jest „idolem dla lewicy”. Gorszy nas to, kogo po rękach całuje. Ten syndrom jest w pewien sposób zrozumiały. Przez lata żyliśmy w przekonaniu, że rzeczywiście jesteśmy ostoją chrześcijaństwa w Europie, że będziemy ją rechrystianizować.
Takiego sformułowania u papieża Franciszka nie sposób znaleźć.
– Nasze rozumienie rechrystianizacji zdaje się rozbieżne z jej rozumieniem przez Franciszka. Jeśli rechrystianizacja ma polegać na udowodnieniu naszej wyższości nad „zgniłym Zachodem” i poczuciu dumy, że obroniliśmy się przed skutkami na wyścigi diagnozowanych zachodnich plag ideologicznych, to raczej nie o to apeluje papież. Dla Franciszka, o czym ostatnio mówił wprost, „cywilizacja katolicka” to przede wszystkim cywilizacja miłosiernego samarytanina, cywilizacja pomocy najsłabszym i najbiedniejszym, oparta na fundamencie pokory. Trudno to przyjąć i zrezygnować z łechcącego przekonania o naszej wyjątkowości i mocy.
Trzecia wreszcie biblijna analogia to szemranie: cichy opór i czyhanie, by „pochwycić go na jakimś słowie”. Dokładnie tak samo działo się w Ewangelii. Ileż radości na prawicowych forach wywołuje każda kontrowersyjna wypowiedź Franciszka! Z jakim zapałem wynajdowane są słowa, po których można z licho skrywanym zadowoleniem stwierdzić: tak, wreszcie cię mamy, zdemaskowałeś się, jesteś heretykiem! Oczywiście papieżowi, jak każdemu człowiekowi zdarzają się niezręczności. Ale zdumiewa ta satysfakcja części polskich katolików, to utwierdzanie się w przekonaniu, że oto mieliśmy rację, że nasz opór wobec niego jest słuszny.
Pytała Pani, jak patrzę na taki Kościół. Wygląda na to, że taki musi być, bo opór i oburzenie są zawsze, kiedy ktoś próbuje naśladować Jezusa. Poza tym dla wielu osób ewangeliczna rewolucja Franciszka naprawdę jest inspirująca i uruchamiająca. Przywraca autentyczną radość z podejmowania prób poważnego traktowania swojego życia, na przekór narcystycznym i konsumpcjonistycznym receptom, podpowiadanym przez współczesną kulturę. Dzięki Franciszkowi sól na powrót ma smak soli – tak też rozumuje wiele osób.
Papieża próbuje się pochwycić na słowie – ale też zarzuca mu się, że mocno obniża wymagania, że dostosowuje się do świata, że chrześcijaństwo staje się dzięki niemu łatwe i nijakie.
– To zadziwiający paradoks. Rzeczywiście, zarzut liberalizacji doktryny pojawia się stosunkowo często. Zarzuty te formułują ludzie, którzy sami nie są w stanie spełnić tych wymagań, które stawia papież! To, co oferuje światu Franciszek, jest przecież niezwykle wymagające, bo jest radykalnie, skandalicznie wręcz ewangeliczne. I to jest bardzo trudne do przyjęcia. Przypomnijmy sobie choćby wezwanie, by każda parafia przyjęła jedną rodzinę uchodźców. To było bardzo konkretne i wysokie wymaganie. Kto najgłośniej wówczas protestował przeciwko niemu? Ci sami, którzy zniesmaczeni twierdzą, że papież obniża wymagania.
Analizując wpisy na internetowych forach stawia Pan tezę, że papież dla części polskich katolików jest „obcym”. Co znaczy ta kategoria?
– Z moich badań wynikało, że Franciszek konfrontowany jest z Benedyktem XVI i Janem Pawłem II dla wykazania, jaki jest dziwny, jak nie zachowuje się właściwie, czyli tak jak poprzednicy. Zadziwiające jest przy tym, jak mało zwracamy uwagę na ciągłość myśli tych papieży. Analizowałem papieskie orędzia na Światowy Dzień Migranta i Uchodźcy, których zwyczaj pisania zapoczątkował Jan Paweł II. Mogę założyć się o dużą sumę, że gdyby ukryć autorów, przyporządkowanie poszczególnych orędzi do Jana Pawła II, Benedykta XVI czy Franciszka byłoby ogromnie trudne. Nie wiem, dlaczego na tę ciągłość nie zwracamy uwagi – być może dlatego, że w ten sposób Franciszka łatwiej jest zignorować.
Papież postrzegany jest również jako uzurpator. To poważny zarzut, który pojawia się w publicystyce, a jednym z przykładów takiego myślenia jest abp Lenga. Papież jest traktowany także jako antychrześcijanin. Początkowo się temu dziwiłem. Ale pomyślałem, że to wcale nie jest tak absurdalne, bo znów zależy, co rozumiemy przez chrześcijaństwo. Jeśli dla kogoś chrześcijaństwo jest wyłącznie kulturowym czy politycznym kostiumem, orężem do walki ze złym światem albo politycznym oponentem, to faktycznie, papież jest przeciwnikiem tak rozumianego chrześcijaństwa.
Czy wiemy, na jakiej podstawie te opinie o papieżu są budowane? Jeśli ludzie je formułujący znają nauczanie papieża i śledzą je na bieżąco, nie powinniśmy ich ignorować. Mają prawo do obaw.
– Ostrożnie rzecz ujmując, nie jestem przekonany o wyśmienitej znajomości nauczania papieża Franciszka wśród jego oponentów. Musimy wziąć pod uwagę prawidła współczesnej komunikacji. Wyrabiamy sobie zdanie często na podstawie pobieżnych informacji, przez „informacyjny smog” przebijają się głównie komunikaty mocno zabarwione emocjonalnie. Tak wygląda przekaz, który znaleźć możemy w większości, szczególnie internetowych mediów. Papież Franciszek doskonale zdaje sobie sprawę z tych reguł, potrafi wymownym gestem czy oryginalną metaforą zwrócić uwagę na ważne zjawisko. Myślę, że tu jest także ogromne zadanie dla Kościoła, polegające na efektywniejszym przekazywaniu przesłania papieża „w dół”, i księżom, i wiernym.
Niedawno prymas w wywiadzie mówił nam, że właśnie dlatego tak dużo jest w jego homiliach cytatów z papieża Franciszka. Tłumaczył, że to świadomy zabieg, bo dla wielu ludzi być może jedyna szansa, żeby papieża posłuchać.
– Pozostaje więc mieć nadzieję, że te słowa i ten przykład staną się zachętą duszpasterską dla innych duchownych. Byłoby świetnie, gdyby w homiliach równie często jak fraza „jak mówił nasz umiłowany Jan Paweł II” pojawiały się nawiązania do nauczania Franciszka. Przekaz Bergoglia bywa przemilczany, ignorowany. Czasem z protekcjonalnym tłumaczeniem, które zresztą służyło niegdyś również do dystansowania się od nauczania Jana Pawła II – to papież z innego kręgu kulturowego, może i poczciwy, ale przecież nie rozumie naszej sytuacji.
Czy to nie jest trochę pokłosie tego, że pontyfikat Jana Pawła II był taki polski i taki długi? Że zapomnieliśmy, że papieże się zmieniają i że nowy nie znaczy gorszy?
– To oczywiście nie jest wina Jana Pawła II – raczej wina naszej recepcji Jana Pawła II. Kiedy do Polski przyjechał Benedykt XVI, czekaliśmy przede wszystkim na jedno: czy powie coś po polsku. I dopóki nie powiedział, patrzyliśmy na niego nieufnie. Potem odetchnęliśmy z ulgą, mógł być „nasz”. Ale zwróćmy też uwagę, że kiedy w latach 90. „Trybuna” postponowała Jana Pawła II, nazywając go „wikarym z Niegowici” i określając jedną z jego wypowiedzi jako „bełkotliwą i niechlujną”, uważaliśmy to za szczyt arogancji. Zresztą ta sprawa znalazła swój finał w sądzie i „Trybuna” musiała przeprosić. Proszę to porównać z tym, co dziś pisze się oficjalnie w środowiskach kościelnych, w imię obrony „naszej chrześcijańskiej tożsamości” o papieżu Franciszku. I robią to te same środowiska, które kiedyś oburzały się na „wikarego”.
A jednak Franciszek porusza tematy, które są trudne. Nawet jeśli przyjąć, że w kwestii uchodźców czy ekologii między papieżami jest zachowana ciągłość, to kwestie komunii dla rozwodników w ponownych związkach, celibatu czy radykalnego rozliczenia z pedofilią są zupełnie nowe.
– Mimo wszystko unikałbym przeciwstawiania sobie tych papieży. Od śmierci Jana Pawła II minęło już piętnaście lat. On konfrontował się z tematami, które były istotne w jego czasie. Przed Franciszkiem stają nowe wyzwania. Świat się zmienia, a Kościół jest nieustannie w drodze, próbując, jak to się ładnie mówi, odczytywać znaki czasu. Kardynał Kasper stwierdził, że katolicyzm w ostatnich wiekach stał się mieszczański, a Franciszek dokonuje jego przewietrzenia, odświeżenia ewangelicznych reguł. Powtarzam: to musi budzić dyskomfort u tych, dla których katolicyzm jest wyłącznie kulturowym czy tożsamościowym orężem.
Staram się jednak rozumieć ich myślenie. To nie są źli ludzie. Kiedy słyszą, że papież chce zmieniać dyscyplinę, w której byli wychowani i uczeni, że to bardzo ważne, zwyczajnie się boją. I rozumiem ten podwójny lęk: o to, że Kościół może zbłądzić, i o to, że ich wysiłek podejmowany przez lata może okazać się niepotrzebny, bez sensu. Od tego może zawalić się życie.
– Oswajanie tego lęku wydaje się dużym wyzwaniem dla duchowieństwa, mediów katolickich i publicystów, którzy zabierają głos w imieniu Kościoła. W pełni zgadzam się z tym, że jest to lęk zrozumiały, że w ludziach może rodzić się poczucie niepewności, bo papież wyrywa nas z tego, co dotąd wydawało się niepodważalne. Ważne jednak, żeby starać się zrozumieć, dlaczego tak się dzieje, jaka kryje się za tym intencja, a nie straszyć, antagonizować i przekonywać, że oto mamy do czynienia z herezją. Ten głos w przestrzeni publicznej jest zdecydowanie za słaby. Skutek jest taki, że w debacie publicznej punktem odniesienia dla katolików w wielu sprawach stają się raczej politycy, uzurpujący sobie prawo do bycia wyrazicielem katolickości, a nie nauczanie papieża. Politycy instrumentalizują i wynaturzają przekaz religijny, często w imię swoich interesów rozbudzając rozmaite lęki. Przykładem jest choćby temat korytarzy humanitarnych, o które papież wielokrotnie apelował. Nie zgodzili się na to nasi rządzący. W Kościele w Polsce usłyszeliśmy, że czekamy na przychylne stanowisko władz. Trudno nie odnieść wrażenia, że temat jest niewygodny i dlatego dyskretnie omijany. Stanowczy głos w tej sprawie zabrał kard. Nycz i usłyszał od odwołujących się do katolicyzmu polityków, że ma ich moralnie nie szantażować i że to próba islamskiej inwazji przez katolickie zakrystie. A przecież on tylko przypomniał o Ewangelii! Można dojść do gorzkiej konstatacji, że w imię iluzorycznej obrony przez rządzących specyficznej wersji tożsamości chrześcijańskiej, część hierarchów kościelnych wybiera strategię milczenia. Paradoksalnie – jakby na własną prośbę dając się „zamknąć w zakrystii”, co jest typowe dla logiki nieprzyjaznej „pełnej separacji” państwa i Kościoła. Wydaje się, że przynajmniej część hierarchów kościelnych w Polsce dała się wciągnąć w tę niezwykle dla Kościoła niebezpieczną grę, opartą na politycznych kalkulacjach. Odwaga papieża Franciszka do pójścia pod prąd i mówienia czystą Ewangelią jest dla wielu polskich katolików zbawienną kotwicą, podtrzymującą poczucie, że jest dla nich miejsce w Kościele. I że od kalkulacji, w życiu chrześcijanina – papieża, biskupa, księdza czy świeckiego – zawsze ważniejsza powinna być logika Ewangelii.
Rafał Cekiera – dr nauk społecznych, adiunkt w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Śląskiego. Prowadzi badania głównie w obszarze socjologii religii i socjologii migracji. Autor publikacji naukowych dotyczących recepcji nauczania papieża Franciszka w Polsce