Trochę się boję, czy mnie Ksiądz nie rozdepcze. Przeczytałam co prawda w Księdza książce, jak postępować z cholerykiem, ale czy mi się uda…
– Ale ja troszkę pracowałem nad sobą…
To ja postaram się, żeby było konkretnie, ale proszę, żeby Ksiądz włożył rękawiczki – jak do obcowania z wrażliwym melancholikiem. Co ma Ksiądz, osoba duchowna, do pisania o temperamentach?
– Tyle, co ma Bóg do człowieka. W duszpasterstwie obcujemy z ludźmi. Oni, oprócz sakramentów, oczekują od nas w pierwszej kolejności świadectwa życia, a w drugiej – porady duchowej. A żeby coś człowiekowi poradzić, trzeba go poznać, zrozumieć, skąd u niego takie zachowanie a nie inne – i tu przydaje się znajomość temperamentów. Każdy z nas jest zbudowany nie tylko z wychowania, z tego, co przeżył w ciągu swojego życia i jak go ludzie po drodze potraktowali, ale także z tego, z czym się urodził. Niezajmowanie się temperamentem, czyli cechami wrodzonymi, byłoby poważnym błędem utrudniającym komunikację z drugim człowiekiem, który przychodzi do mnie z nadzieją, że go zrozumiem.
Ale żeby móc z kimś dobrze porozmawiać, muszę najpierw zająć się sobą, czyli zrozumieć własne reakcje. Przy czym nie chodzi tu o wielką psychologię, ale o elementarną wiedzę o temperamentach i pracę nad sobą. Kiedy już wiem, ile wysiłku musiałem włożyć w to, żeby poradzić sobie ze swoją naturą, będzie mi łatwiej zrozumieć, ile wysiłku drugi człowiek musi wkładać w to, żeby poradzić sobie ze swoją. I wtedy rodzi się między nami solidarność, jakiś moment spotkania.
Kiedy ktoś ma stałego spowiednika czy kierownika duchowego, to wie, z jakim temperamentem penitenta ma do czynienia. A gdy przychodzi do spowiedzi do konfesjonału ktoś ot tak, jednorazowo, „z ulicy”, można rozpoznać jego temperament?
– W dużej mierze. Spowiadam w spowiednicy, jeśli ktoś sobie tego życzy, i widząc, w jaki sposób ktoś wchodzi, siada, już wiem bardzo wiele. A jeśli spowiadam w ciemnym konfesjonale, gdzie nic nie widzę, po pierwszych wypowiedzianych zdaniach, po sposobie klęczenia już wiele się domyślam. Mogę tak zareagować, żeby ten człowiek wiedział, że próbuję go zrozumieć. Próbuję wejść w jego sposób odczuwania. Gdy ktoś się plącze, a najchętniej by uciekł, nie mogę żądać, by mówił głośniej. Bo to będzie dla niego straszne. Cholerykowi zaś jak najbardziej mogę krzyknąć między oczy: proszę ciszej. Muszę wejść w sposób reagowania tego człowieka, żebym mógł z nim być.
Oczywiście konfesjonał to nie jest sama psychologia, ona jest jednym z elementów, nie najważniejszym wcale, bo ważniejsze w konfesjonale jest nie zapominać o tym, kto jest Bogiem. Ten człowiek nie przyszedł przecież spotkać się ze mną, tylko z Bogiem, a ja jestem świadkiem tego spotkania. Ale to, że jestem pokornym świadkiem, nie wyklucza używania przeze mnie rozumu, mam być na to spotkanie dobrze przygotowany.
I widzi Ksiądz choleryka, sangwinika, melancholika, flegmatyka, a właściwie jakąś ich kombinację, bo nikt nie jest jednym, czystym typem.
– Mówiąc o temperamentach, odnoszę się właśnie do tego starego, hipokratejskiego podziału, ale można też pójść do innych, dużo bardziej skomplikowanych, np. w oparciu o interpretację podstawowych procesów pobudzania i hamowania, gdzie określam, czy jestem szybki w reagowaniu, czy powolny, czy jestem pasywny, czy aktywny, czy jestem człowiekiem konfliktowym, wojowniczym czy raczej uległym, jak szeroko coś widzę: czy bardzo szeroko, czy wąsko, w detalach, czy jestem seperatywny, czy bardzo kontaktowy… Klasyfikacji temperamentów jest wiele, ale o tej akurat się dobrze pisze, daje ona możliwość uporządkowania w już popularnej wiedzy.
Temperament to zespół cech, w który zostaliśmy wyposażeni i który sam w sobie nie podlega ocenie moralnej, za to podlegają jej czyny, decyzje…
– Także postawy.
… i ja jako melancholik pomieszany mocno z cholerykiem wrzeszczę czasem na dzieci…
– Ale ma pani potem wyrzuty sumienia.
Jasne, że mam.
– Choleryk by ich nie miał. Jakby tam nie było melancholika, choleryk by sobie świetnie z tym poradził. Melancholik będzie chciał o tym pomyśleć, przeanalizuje to, co się stało, choleryka analiza nie interesuje.
„Nie ma złych i dobrych temperamentów, ale każdy temperament to taka sałatka owocowa, w której są owoce słodkie i pachnące, ale zdarzą się też frukta kwaśne lub drętwe w smaku” – pisze Ksiądz.
– Temperament nie ma wartości moralnej, podobnie jak nie mają jej seks czy pieniądz – wszystko zależy od tego, jak ich użyjemy. Temperament to rezerwuar naszych cech, których możemy użyć do czegoś dobrego i do czegoś złego, to narzędzie. Jak nóż, którym mogę pokroić chleb albo mogę nim kogoś zabić. Ale warto zobaczyć, w jakie narzędzia zostałem wyposażony.
Jaki jest więc arsenał choleryka?
– To ogromna energia i wrodzona prawość, wyczucie sprawiedliwości. Choleryk będzie działał dla dobra – a ma wielką siłę działania, przeciwności pobudzają go jeszcze bardziej. Świetnie sobie radzi w sytuacjach zaskakujących i jest urodzonym przywódcą, szybko przejmuje inicjatywę i staje się bardzo odpowiedzialny za innych. A jeśli ktoś mu stanowczo zwróci uwagę, szybko przyzna się do błędu. Czy przeprosi, nie wiem, ale przyzna się. To jest jego park maszynowy, takie nastawienie na działanie.
Sangwinik to też duża energia, ale inaczej skierowana.
– On potrafi być blaskiem słońca w najciemniejsze dni, rozdaje uśmiechy tam, gdzie uśmiechu brakuje, ma zamiłowanie do tego, by ludzi czymś zabawiać. Bo świat jest ekscytujący, pełen radości, warto żyć! To niezwykła siła witalna. I w zasadzie trudno go obrazić. Choleryka dużo łatwiej. Będzie go wyprowadzało z równowagi, gdy ktoś jest ciapą. A sangwinik ciapę zabawi, da jej przestrzeń radości. Ma też zdolność błyskawicznego budowania kontaktu. To człowiek, który świetnie nadaje się na sprzedawcę noży na ulicy. Dla niego to będzie świetna zabawa, a ktoś, kto u niego je kupi, na pewno będzie bardzo zadowolony – przynajmniej dopóki ich nie użyje…
O mój Boże, po co jakieś noże? Gdy świat ma tyle problemów…
– No tak, melancholik to człowiek, który poważnie patrzy na życie. To patrzenie oraz gotowość do głębokiej analizy wszystkiego jest jego ogromną zaletą. On widzi sens tam, gdzie inni tego nie widzą. Potrafi też analizować zestawienia liczb, wykresy, dostrzega ład i porządek tam, gdzie wydaje się, że porządku nie ma. Lubi wszystko, co jest regularne, obliczalne. Jest bardzo empatyczny. Wczuje się w sytuację drugiego człowieka. Nie ma tego ani sangwinik, ani choleryk. Jest doskonałym rozmówcą. Można mu się poufnie zwierzyć, on to głęboko przeanalizuje, będzie gotowy przyjść z pomocą i zachować pełną dyskrecję. Oczywiście nie zareaguje tak szybko jak choleryk, ale jego pomoc będzie przemyślana i zorganizowana. Jednak bardzo łatwo go zranić i obrazić. To jest natura subtelna, dla której prosta uwaga może być nie do zniesienia. Melancholicy są też bardzo pamiętliwi, jeżeli chodzi o zranienia, i to jest też ich problem. Oni żyją trochę w takiej czarnej dziurze – ten świat zawsze mógłby być doskonalszy…
No tak, zawsze może być lepiej (śmiech). Tego problemu nie ma flegmatyk?
– Nie, on się godzi na świat. To taki wuja łata. Jak chcemy cokolwiek z kimkolwiek zrobić, to flegmatyk na wszystko się zgodzi – ale żeby zrobił to, na co się zgodził, to już trochę trudniej, bo energii może mu zabraknąć… To bardzo zgodny typ, szuka harmonii między ludźmi. Jego zaletą jest wbrew pozorom jego wycofanie. Kiedyś na przykład w korporacjach na kluczowe dyrektorskie stanowiska w cenie byli cholerycy – bo ten zarządzi, poustawia, zorganizuje. Tylko okazało się, że jak choleryk zachorował albo poszedł na urlop, to nikt nie wiedział, co ma robić, a dokładniej każdy bał się zrobić cokolwiek. Dlatego zmienił się ten trend i obecnie na szefów korporacji bierze się flegmatyka. On zorganizuje wszystko tak dobrze, żeby sam nie musiał nic robić. I jak jego zabraknie, to nic się nie stanie, wszystko będzie dalej świetnie działało. A poza tym on będzie należycie dbał o dobre stosunki międzyludzkie, bo jest bardzo wyczulony na aspekt społeczny, na to, czy jakieś działania nie spowodują konfliktów. Choleryk będzie patrzył raczej, czy coś jest zgodne z prawem, nie będzie patrzył, czy to człowieka rani, ale czy to jest prawe i czy realizowane są zadania.
Flegmatyków lubimy, choć w pewnym momencie mogą nas zacząć drażnić tym, że się im nic nie chce i trzeba ich nieustannie do wszystkiego motywować i zachęcać.
Podtytuł książki brzmi: Gdybym był inny, tobym siebie kochał. Dlaczego czasem tak trudno jest przyjąć i pokochać siebie takiego, jakim się jest?
– Minionego lata na rekolekcjach w Piwnicznej oglądaliśmy ze studentami Powrót w reżyserii Andrieja Zwiagincewa. W tym filmie po wielu latach nieobecności w domu pojawia się ojciec. Jego synowie – dwóch młodych chłopaków – nie bardzo wiedzą, kim on jest. Wybierają się na męską wyprawę, gdzie jeden z chłopaków afirmuje ojca, akceptuje go takim, jakim jest, a drugi jest nieustannie w stosunku do niego podejrzliwy i krytyczny. W jednej ze scen ten chłopak, pozornie krzywdzony przez ojca, stoi z nożem naprzeciwko niego i krzyczy: kochałbym cię całym sercem, gdybyś był inny! Wydaje mi się, że to jest problem, który obecnie dotyka wielu z nas. Bardzo często słyszę: wiesz, kochałbym ją, gdyby była inna. Przychodzi do mnie chłopak i mówi: ty nie wiesz, co znaczy mieć patologicznego ojca. Pytam: „Pije?”, odpowiada: „Nie, nie pije”. Próbuję dalej: „Była w domu przemoc?”. Odpowiada zaskoczony: „Gdzie tam przemoc… On jest łagodny”. Próbuję szukać, gdzie jest ta patologia. W zasadzie ona polega na tym, że ten ojciec… nie jest taki, jak ten chłopak sobie wymarzył. Myślę, że to jest w ogóle problem naszych czasów: chcielibyśmy, aby wszystko było takie, jak my chcemy.
Skąd to się bierze?
– To jest też poniekąd pokłosie kontaktu z mediami i internetem, które podsuwają nam to, czego szukamy. Mam w domu telewizor, oglądam rzadko, kilka programów, a ostatnio trafiłem na film o Syberii. Szalenie ciekawy. W życiu bym nie wpadł na pomysł, żeby w internecie wpisać słowo „Syberia” i dowiedzieć się czegoś więcej. To było coś, co mnie kompletnie nie interesowało. Kontakt z telewizją poszerzył moje horyzonty widzenia, myślenia, odczuwania, ponieważ dostałem coś, czego zupełnie nie szukałem. Za to internet nieustannie podsuwa mi to, czego szukam, czego chcę lub mogę chcieć. Bardzo zawęża moje horyzonty widzenia. Chroni mnie przed tym, bym spotkał się z czymś, czego sobie nie życzę. A drugi człowiek, z którym się spotykam, czasem jest taki, jak ja sobie nie życzę! I dlatego mamy ogromną trudność spotkania się z drugim człowiekiem, który jest nie taki, jak ja sobie życzę. Ale co więcej: mamy trudność ze spotkaniem się ze samym sobą, bo… sam jestem taki, jak sobie też tego nie życzę. Dlatego ten podtytuł jest tak szalenie istotny.
„Boże, użycz mi pogody ducha, abym pogodził się z tym, czego nie mogę zmienić. Odwagi, abym zmieniał to, co zmienić mogę. I mądrości, abym odróżnił jedno od drugiego”. Ta modlitwa znana m.in. ze wspólnot AA jest bardzo uniwersalna. Jak odróżnić to niezmienne od zmiennego?
– Bardzo często ludzie pytają, co mogę w sobie zmienić, a czego nie. Pewnych rzeczy nie da się ruszyć, a trzeba z nimi żyć. Gdy przychodzi do mnie alkoholik, wiem, że on ani jutro, ani za dwa lata, ani za pięć nie przestanie być alkoholikiem, bo dotknęła go choroba, która jest nieuleczalna. Ale może nauczyć się z tą chorobą żyć, postępować. Jeśli przychodzi do mnie ktoś, kto nie ma nóg, to one mu nie odrosną, ale może nauczyć się żyć bez nóg, osiągnąć duży poziom satysfakcji życiowej i okazać się człowiekiem bardzo przydatnym.
Odróżnienie tego, co zmienne i nad czym mogę pracować, od tego, co trzeba przyjąć „z dobrodziejstwem inwentarza”, to szalenie subtelna sprawa – i bardzo dobrze dokonuje się w interakcji z kimś. Alkoholicy mają swoich sponsorów, w chrześcijaństwie mamy stałych spowiedników czy kierowników duchowych, ale w naturalnym systemie zdrowego społeczeństwa i zdrowych relacji tę rolę powinien pełnić przyjaciel. Przyjaciela szuka się powoli, taką więź buduje się długo, ale kiedy już się ją ma, to jest ogromna szansa, że ten bliski człowiek powie: tutaj nie dasz rady, bo taki jesteś, to twoja naturalna reakcja, a tutaj możesz popracować – i dasz radę. Potrzebujemy stawania przed drugim człowiekiem, który będzie dla nas lustrem.
A zaakceptowany temperament to dobra baza do świadomego budowania charakteru.
– Jeśli nie zgodzę się na siebie, na elementarne rzeczy: swój wzrost, wygląd, tembr głosu, kolor oczu, choroby wrodzone i między innymi też temperament, to będę żył w nieustannym konflikcie. A życie w nieustannym konflikcie bardzo męczy i boli. Niektórych boli tak bardzo, że muszą to znieczulić i sięgają po uzależnienia. Jedyną rozsądną możliwością jest dojście do zgody ze sobą: że jako choleryk będę reagował prymalnie, natychmiast, podniesionym głosem, będę napierał jak czołg, będę szukał, gdzie jest dobro, ale przy tym często nie będę się liczył z innymi ludźmi – bo taka jest moja natura. I powiem: kochana naturo, będziemy współpracowali. Jesteś bardzo przydatna, ale o kilka elementów muszę cię uzupełnić, kilka elementów musimy ociosać. Ale to jest fajny materiał.