Leżak z widokiem na winnicę i zamek. Siedzę tak sobie i sączę białe zimne wino, które wyrabiają dominikanie u św. Jakuba. Założyli winnicę na tym samym stoku, co ich prabracia ponad siedem wieków temu. Kiedyś ich wina słynęły podobno w całej Europie, a i dzisiaj są niczego sobie. W okolicach Sandomierza jest około dwudziestu winnic, ale wina dominikańskie są najlepsze. Pod średniowiecznym kościołem i budynkami klasztornymi minikawiarenka, stoły z widokiem na zamek, leżaki, pełen relaks. Winogrona różnych odmian, sprowadzane z Niemiec i Austrii dojrzewają, słońce grzeje, w cieniu przyjemny wiaterek powiewa. To będzie moje ulubione sandomierskie miejsce, bo wszędzie indziej okropne tłumy. Pamiętam Sandomierz sprzed lat, był pusty, wyludniony i senny. Nawet w sobotnie popołudnie byliśmy jedynymi klientami w kawiarni. Wszystko się zmieniło przez Ojca Mateusza. Z pewnością dla miasta to dobrze, ale takich spokojnych miejsc coraz mniej. Wracając, zahaczymy o Kazimierz Dolny, z którego szybko uciekniemy przed weekendowym tłumem turystów. Nawet Cyganki wróżące z ręki na rynku zniknęły, albo może tak trudno je zauważyć. Wszystko się zmienia, a w tym roku tym bardziej, bo przecież spędzamy wakacje raczej w kraju. W Sandomierzu można sobie pomieszkać, czytając do snu Ucho igielne Myśliwskiego, który zresztą w tych okolicach się urodził. W Kazimierzu można poczytać Miasteczko Szaloma Asza, albo Dwa księżyce Kuncewiczowej. Przed tłumami ukryć się na nadwiślańskich łachach. Zamoczyć nogę, bo woda bywa zupełnie czysta ostatnimi laty.
Chronię się w takich izolatoriach, przez chwilę uciekając przed brutalizacją tego świata i naszych czasów. Kiedy czuję się zmęczona newsami, z których żaden nie daje uspokojenia – a wręcz przeciwnie. Każdy dzień zaczyna się kolejną wiadomością, która mnie martwi, wzbudza emocje, niszczy. Boję się, że się wszyscy znienawidzimy, że w ogóle wszyscy na świecie będziemy się tylko nienawidzić, bo okazuje się to takie proste. Ratuje mnie nie tylko relaks z dominikańskim winem.
Są takie informacje, które ratują świat. Pochodzą z dwóch miejsc, a z nich promieniują – modlę się, żeby jak najdalej. Fundacja Gajusz w Łodzi, która prowadzi hospicjum i dom dla bardzo chorych dzieci, i dla tych, które są odtrącone i po traumach, i które przytulane są przez zastępy „cioć” i „wujków”. I Dom Chłopaków w Broniszewicach, prowadzony przez dominikanki, gdzie swój czas chłopakom oddają także wolontariusze. Uspokajam się przy dobru, jakie panuje w tych miejscach. Są jak okłady z miłości. Całemu światu potrzebne są takie okłady.