Zaczęły się wakacje i odetchnęliśmy z ulgą: uff, wreszcie mamy ten edukacyjny koszmar za sobą. Zgadza się Pan Profesor z takim stwierdzeniem?
– Czy to rzeczywiście był koszmar? Ocena tego jest bardzo zróżnicowana. Przede wszystkim chcę zwrócić uwagę, że oceniając to, czy nam się ta edukacja zdalna do tej pory udała, czy nie, nie oceniamy ogólnie, tylko poddajemy ocenie różne jej aspekty – i zależnie od tego, co oceniamy, pewnie wynik jest inny. Natomiast nawet jeśli mówimy o ocenie globalnej, to zauważmy, że ona się zmienia i jest teraz inna niż w momencie pierwszego szoku związanego z nową sytuacją, co pokazują choćby badania Librusa.
W najnowszych badaniach (www.zdalnenauczanie.org), które właśnie skończyliśmy, zbadaliśmy prawie tysiąc rodziców z całej Polski z 34 szkół – i 60 proc. rodziców oceniło kompetencje nauczycieli do tego, co robili, wysoko i bardzo wysoko, a tylko ponad 20 proc. oceniło negatywnie. Oczywiście pewnie znajdziemy różne przypadki, osoby, które przywołają negatywne doświadczenia, natomiast gdy przyglądamy się całościowemu rozkładowi odbioru tego, co się dzieje, jest on bardzo zróżnicowany, wcale nie z przewagą negatywną. Co nie znaczy oczywiście, że edukacja zdalna jest powszechnie odbierana jako idealna.
Zdalna edukacja to to samo co zdalne nauczanie?
– To jest pytanie, na czym się skupimy. Przygotowując w kwietniu publikację Edukacja w czasach pandemii wirusa COVID-19. Z dystansem o tym, co robimy jako nauczyciele (www.zdalnie.edu-akcja.pl),
bardzo wyraźnie wskazywaliśmy, że dla nas edukacja jest dużo szerszym pojęciem niż dydaktyka czy nauczanie online.
Kiedy powiemy: nauczanie online, to mówimy: ktoś prowadzi lekcje, a ktoś inny w nich uczestniczy – i to jest istota sprawy, koncentrujemy się głównie albo tylko na tym. I oczywiście zajęcia dydaktyczne są częścią edukacji, ale w rzeczywistości to, co się dzieje w relacji nauczyciel – uczeń, daleko wykracza tylko poza prowadzenie zajęć lekcyjnych, bo to są też sprawy związane ze wsparciem, komunikacją, motywowaniem ucznia, pełnieniem roli modelowej przez nauczyciela. To dużo szerzej niż to, że ktoś prowadzi lekcje, a ktoś inny bierze w nich udział. Podobnie bardzo dużo dzieje się społecznie między uczniami; oni tworzą czy powinni tworzyć pewną wspólnotę, tam są relacje rówieśnicze albo pozytywne, dające dużo wsparcia, prorozwojowe, albo negatywne, natomiast niewątpliwie wykracza to poza nauczanie. Cała sfera społeczna funkcjonowania szkoły jest bardzo istotna. Pisząc nasz podręcznik, poszliśmy za hasłem, które pojawiło się w podręczniku wydanym wcześniej przez UNESCO: Maslow przed Bloomem. Abraham Maslow mówił o potrzebach podstawowych, związanych ze wsparciem społecznym, bezpieczeństwem, relacjami społecznymi, a Benjamin Bloom to z kolei taka klasyfikacja celów dydaktycznych. Maslow przed Bloomem, najkrócej mówiąc, oznacza, że prowadząc edukację zdalną, najpierw powinniśmy się zająć sferą społeczną, a dopiero potem będzie szansa na to, żeby dobrze uczyć. Taka była nasza idea i intuicja, a późniejsze wyniki badań dowiodły empirycznie jej słuszności.
Jak pandemia zmieniła relacje społeczne?
– Przykładowo, aż połowa uczniów ocenia swoje obecne relacje z rówieśnikami jako gorsze niż przed pandemią, a jedna czwarta ocenia w ten sposób relacje ze swoim wychowawcą/wychowawczynią. Widać więc, że pandemia zaburzyła relacje społeczne.
Chociaż – ciekawostka: co dwudziesty uczeń mówi, że teraz ma lepsze relacje z kolegami i z nauczycielem. I to wbrew pozorom nie jest błąd. Są uczniowie, którzy zyskali na sytuacji edukacji zdalnej w relacjach, np. tacy, którzy wcześniej się wstydzili, byli zbyt nieśmiali, aby się wypowiedzieć, źle funkcjonowali w grupie rówieśniczej, a nagle to się zmodyfikowało i jest im lepiej.
„Relacje znajdujące się w centrum tradycyjnej edukacji pozostają w tym samym miejscu w edukacji zdalnej” – piszą Państwo w publikacji. Czy rzeczywiście są one kluczowe w edukacji tradycyjnej? Praktyka chyba nie zawsze to potwierdza.
– To bardzo ważne pytanie. O relacjach mówiło się dotąd dużo, często dość sloganowo. Gdyby zapytała pani rok temu kogoś, czy relacje są w szkole ważne, to zapewne nikt by nie zaprzeczył. Ale relacje odbywają się tak naprawdę w codzienności – kwestia czy wcześniej mieliśmy w szkole relacje jako słowo wypisane na sztandarze, czy jako coś rzeczywiście wcielanego w życie.
Znów się odniosę do badań. Mówiąc o relacjach, można pokazać ich dwie strony: z jednej sytuację patologii, czyli np. przemoc rówieśniczą. W Polsce, ale nie tylko u nas (Polska akurat średnio wygląda na tle Europy, nasze wyniki nie są ani niskie ani wysokie), 5–10 proc. dzieci doświadcza przemocy rówieśniczej. Tak to wyglądało przed pandemią. Po drugiej stronie mamy klasę jako wspólnotę. I znowu: nie wszędzie tam, gdzie nie ma przemocy, jest wspólnota, poczucie, że jesteśmy razem, są między nami więzi – więc z tym wcześniej też nie było tak różowo. Jakkolwiek na co dzień było to realizowane lepiej lub gorzej, relacje były przed pandemią istotne. Są badania, które wyraźnie pokazują powiązania relacji ze wszystkim, co jest w szkole ważne, łącznie z wynikami w nauce, na przykład relacje nauczyciel – uczeń bardzo mocno korelują z wynikami w nauce, czyli tam, gdzie są one słabe, są słabe wyniki. Podobnie jeśli zapyta pani nauczyciela: czy da się dobrze uczyć i mieć wysokie efekty w klasie, gdzie są złe relacje między uczniami, odpowie: nie da się. To są naczynia połączone. Bo na przykład niektórzy uczniowie wstydzą się być aktywni z obawy przed wyśmianiem.
Skoro w pandemii na nowo odkryliśmy wartość relacji w edukacji, mamy szansę na zmianę na lepsze na przyszłość?
– Pytanie, czy umiemy się na takim doświadczeniu uczyć, pewnie jedni potrafią, inni nie. To tak jak w przypadku, gdy ktoś ciężko zachorował i mówi: w tym czasie zobaczyłem, co jest ważne, rzeczy, których nie doceniałem, szczegóły, które umykały mojej uwadze. Myślę, że jest szansa dla wielu osób, żeby tak było. Bo nagle się zorientowaliśmy, jakie to jest ważne, trochę na zasadzie: ten tylko się dowie, kto cię stracił.
Czy nauczyciele się na dobre zaadaptowali do nowej formy nauczania?
– Tak, są na ten temat ciekawe wyniki badań. Po pierwsze, Librusa – jedno w kwietniu, drugie w maju, który na swojej platformie zbadał po około 20 tys. rodziców, pytając, czy nauczyciele prowadzą zajęcia, w jaki sposób itp. Wyraźnie widać progres. Pomiędzy jednym miesiącem a drugim jest dużo bardziej proaktywnie, częściej na żywo i w zasadzie ze wszystkich przedmiotów. Po drugie, niedawno prof. Bogusław Śliwerski referował badania z Niemiec i Szwajcarii, gdzie nauczyciele prawie w ogóle nie prowadzą lekcji na żywo, a nasi w około 50–60 proc. prowadzą lekcje online. Czy to jest duży sukces? Uważam, że tak, dlatego, że przypomnijmy sobie, ile czasu cyfryzowały się np. urzędy w Polsce. Mimo że, jak pokazały badania Centrum Cyfrowego, 85 proc. nauczycieli nie miało w ogóle do czynienia przed pandemią z takimi narzędziami, po miesiącu 60 proc. prowadziło zajęcia na żywo, często na własnym sprzęcie, bez dodatkowego wsparcia. Ja bym to traktował w kategoriach sukcesu. Wiadomo, ktoś powie, że mogłoby być lepiej – ale mogłoby być gorzej, a wyniki w porównaniu z wynikami z innych krajów są podobne lub czasami lepsze.
W praktyce nauczyciele korzystali z różnych narzędzi i metod, jedni prowadzili lekcje online, inni wysyłali zadania do wykonania. W książce opisujecie Państwo rolę nauczyciela jako tego, który przestaje być źródłem informacji, a staje się moderatorem, inspiratorem do samodzielnych poszukiwań ucznia. To działa?
– Często niestety jest tak, że jeśli nauczyciel wcześniej stosował jednokierunkowy przekaz wiedzy, dydaktykę podającą, a nie aktywizującą, konstruktywistyczną, zdalnie robi tak samo.
To nie jest problem pandemii, tylko polskiej szkoły, natomiast znów to jest szansa na zmianę. W pandemii uczeń jest z założenia zostawiony bardziej sam sobie i bardzo szybko wyszedł brak samodzielności uczniów, brak aktywności, oczekiwanie że wszystko mu powiedzą, podadzą, nakażą, każą robić odtwórczo.
Czy uczeń zaktywizowany przez zdalną edukację będzie na trwałe bardziej samodzielny?
– Nie jestem zwolennikiem myślenia absolutystycznego, bo jeden tak, drugi nie. Nie próbowałbym przewidywać zero-jedynkowo, jak to będzie, natomiast na pewno dla wielu istotną pozostałością będzie znajomość narzędzi – bo skoro jakieś poznałem, nauczyłem się go używać, to nie będę się bał go użyć w przyszłości.
Sytuacja uczniów jest w ogóle bardzo zróżnicowana i to też pokazała zdalna edukacja. Mieliśmy uczniów ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi, których sytuacja była bardzo trudna, nie mają wsparcia, które mieli dotąd, a nadal mają swoje problemy. Podobnie uczniowie z problemami ekonomiczno-społecznymi. Niektórzy mieli problemy z dostępem do sprzętu, ale były i takie sytuacje, gdy uczeń na jakiś czas zniknął z systemu edukacji, na co wskazywały samorządy, szkoła nie miała z nimi kontaktu, sytuacja epidemiologiczna nie pozwala na kontakt osobisty. I jeszcze nierówności cyfrowe. Nasze badania EU Kids Online pokazują, że wbrew pozorom kompetencje cyfrowe w korzystaniu z nowych technologii w nauce są zróżnicowane, nie wszyscy z urodzenia operują świetnie tymi technologiami.
Można powiedzieć, że z różnych powodów edukacja zdalna pogłębiła nierówności. Te, które były, zostały wyżłobione głębiej.
Niektórzy rodzice mówią, że w tym czasie nieźle „dostali w kość”, bo byli obciążeni rozwiązywaniem zadań z dziećmi albo nie mieli wystarczającej liczby sprzętu, by ich dzieci mogły swobodnie uczestniczyć w lekcjach online.
– Gdyby nauczyciel nie stosował lekcji na żywo, gdzie jest bezpośrednia interakcja, tylko wysyłał zadania, można powiedzieć, że cała praca spada na rodzica. Jeśli stosował, to w sytuacji, gdy jest więcej dzieci w domu, powstaje problem dostępności sprzętu, miejsca w mieszkaniu itp. Każda sytuacja była niedobra, nie tylko w Polsce zresztą, ale w innych krajach też, i w praktyce dość indywidualna.
Gdy zapytaliśmy rodziców o pomaganie dzieciom w tym czasie w nauce, 50 proc. powiedziało, że domownicy w ogóle albo w bardzo niewielkim stopniu to robili – nie można więc powiedzieć, że 90 proc. rodziców „robiło robotę szkoły”. Bardzo często w przestrzeni publicznej pojawiają się mocne głosy, podbijane przez media jednostkowe przykłady, tymczasem badania znów pokazują, że obraz jest zróżnicowany, perspektywa jest szersza.
A nauczyciele to też ludzie…
– I warto o nich zadbać. Oni też mają swoje życie i spadło na nich duże obciążenie związane z higieną pracy, wyznaczeniem granic: gdzie się praca zaczyna, a gdzie kończy, higieną cyfrową, czasem ekranowym.
To, co robi nauczyciel, zależy też od jego kondycji psychicznej, a droga do dobra uczniów idzie przez dobro nauczycieli, czego wiele osób nie rozumie, mówiąc: co się będziemy zajmować nauczycielami, najważniejszy jest uczeń. Ale z pustego i Salomon nie naleje. Wiele osób zapomniało o tym, że jeśli nauczyciele poczują się w tej sytuacji przeciążeni czy bezradni, pogubieni, to nic dobrego z tego nie będzie, także dla uczniów.
Stąd pojawił się pomysł na tę książkę – bo słyszeliśmy wiele głosów: nie wiemy, co i jak mamy robić. Stworzyliśmy ją według mojego pomysłu wraz z zespołem 13 autorów – ekspertów z różnych dziedzin – w trybie ekspresowym.
Z jakim odzewem spotkała się publikacja?
– Bardzo dużym. Do tej pory ściągnęło ją około 30 tys. osób, ale ponieważ jest bezpłatnie dostępna i była przekazywana dalej przez kolejne osoby, liczymy, że ma ją na swoich komputerach przynajmniej 100 tys. osób. Otrzymaliśmy też sporo informacji zwrotnych, że była potrzebna i jest przydatna w praktyce, można dzięki niej skorzystać z konkretnych rozwiązań. Bo na tę sytuację nikt nie był przygotowany, nie mieliśmy się na czym uczyć, bo nikt nie doświadczył nagłej edukacji zdalnej dla wszystkich. To pierwsze takie doświadczenie, wcześniej była ona dla niektórych, głównie dla tych, którzy ją sobie sami wybrali. A tu nagle czy chcesz, czy nie chcesz, czy umiesz, czy nie, musisz działać.
Jaka będzie edukacja po wakacjach i po pandemii?
– To jest uzależnione od wielu rzeczy. Często słychać w tym kontekście pytanie: czego się nauczyli nauczyciele i szkoła? A ja zadam inne: czego się nauczyły władze oświatowe i urzędnicy oświatowi? Bo oni też będą coś mieli do zaoferowania lub nie, będą na to mieli pomysł – i albo będzie to tylko pomysł na kontrolę, albo na jakieś wsparcie, koncepcję – lub nie. To zależy też od tego, czego się nauczyły instytucje wspierające szkoły: organizacje pozarządowe i wszyscy, którzy są naokoło. Czego nauczyli się rodzice – jaka jest ich rola w kontakcie ze szkołą. Wielu dyrektorów opowiadało o tym, że ma lepszy kontakt z rodzicami niż wcześniej – to też może zostać na przyszłość. Bo to będzie inna szkoła, jeśli rodzice będą inni: zaangażowani w życie szkoły, współpracujący z nauczycielami, podchodzący mniej „kliencko”, a bardziej mający poczucie, że są częścią tej wspólnoty. To, jaka będzie edukacja, zależy od bardzo wielu ludzi – ale od ludzi.
I jeszcze jedno: nie mówmy o tym, że po wakacjach do czegoś wracamy, raczej o tym, że zaczniemy na nowo nauczanie. Jestem przekonany, że słowo „wrócić”, mówimy z rozpędu, ale my donikąd nie wracamy, nie pojawiamy się w przestrzeni, gdzie „coś” na nas czeka. Bo tak naprawdę to, co się dzieje w szkole, tworzymy my sami. Krótko mówiąc: szkoła będzie inna, jeśli my będziemy inni.