Od kilku dni z zażenowaniem obserwuję nakręcającą się spiralę emocji wokół LGBT. Temat powraca do polskiej debaty publicznej co jakiś czas, wzbudza wielkie emocje, potem gaśnie i znów przez kilka miesięcy nikt się nim nie zajmuje. Teraz przy okazji kampanii wyborczej komuś ze sztabu Andrzeja Dudy przyszło do głowy, by rozgrzać kampanię właśnie LGBT. Najpierw prezydent podpisał Kartę Rodziny, która sama w sobie nie była zbyt kontrowersyjnym dokumentem. Choć zawierała jedno wątpliwe stwierdzenie o zakazie ideologii LGBT w miejscach publicznych. Czy homoseksualny urzędnik, który w dyskusji w swej pracy broni swojej orientacji to już promowanie idelogii LGBT w miejscu publicznym? Kto będzie o tym decydował?
Tu dochodzimy do największego nieporozumienia. Prawica używa skrótu LGBT niezgodnie z jego znaczeniem. LGBT oznacza bowiem grupę osób nieheteroseksualnych (lesbijki, geje, bi- czy transseksualiści). Prawica to sformułowanie uważa za synonim lewicowej ideologii, która domaga się wprowadzenia małżeństw, jak to się mówi, nieheteronormatywnych, czyli m.in. osób tej samej płci. Lewica z kolei twierdzi, że nie istnieje coś takiego, jak ideologia LGBT, co też nie jest prawdą, bo czym innym są skłonności seksualne, a czym innym postulaty polityczne i prawne.
To dlatego, gdy poseł Joachim Brudziński napisał, że „Polska bez LGBT byłaby piękniejsza” – wiele osób poczuło się zbulwersowanych, że odmawia homoseksualistom prawa do polskości. I dlatego, gdy poseł Żalek w jednej z telewizji powiedział, że LGBT to nie ludzie, oburzyła się prowadząca. Bo to tak jakby powiedział, że geje i lesbijki nie są ludźmi. Zacietrzewienie ideologiczne i posła, i prowadzącej poszło daleko, zamiast uzgodnić pojęcia, zrobili awanturę. Posła w obronę wziął prezydent Duda, który porównał ideologię LGBT do komunizmu, co z kolei szybko podchwyciły zagraniczne media. Równocześnie inny poseł PiS, Przemysław Czarnek, w innej telewizji oburzając się na ekscesy na jednej z parad, mówił: Brońmy nas przed ideologią LGBT i skończmy słuchać tych idiotyzmów, o jakichś prawach człowieka czy jakiejś równości.
Politycy PiS zaczęli się tłumaczyć, że ich wypowiedzi wyrwano z kontekstu, poseł Czarnek przekonywał, że wcale nie powiedział, że prawa człowieka to idiotyzm itp.
Mnie jednak było wstyd. Rozumiem prawa politycznej walki – by zmobilizować wyborców trzeba poruszać tematy, które budzą gorące emocje. Problem w tym, że politycy PiS – w mojej ocenie – niezwykle szkodzą konserwatywnym wartościom, które są mi bliskie. Zapewne są z siebie dumni i uważają, że bronią chrześcijańskiego świata. W mojej ocenie jednak całkowicie go kompromitują. Utwierdzają bowiem stworzony przez lewicę obraz konserwatystów, jako ludzi ogarniętych jakąś antyhomoseksualną obsesją, którzy zamiast budować trwałe i wspaniałe rodziny (wiemy niestety, że przypadki gorszących przykładów „życia rodzinnego” na prawicy to wcale nie pojedyncze przypadki), uciekają w ideologiczne wojny. Czy tak ma wyglądać promocja wartości rodzinnych?