Tytuł filmu Aleksandry Potoczek to skrót, jakim posługuje się ks. Boniecki, podpisując swoje teksty. Wypowiadać się może tylko na łamach „Tygodnika Powszechnego”, od dziewięciu lat, z krótką przerwą, od zwierzchników zakonnych ma zakaz publicznych wystąpień w mediach. Choć film nie powstał po to, by z tym zakazem dyskutować, to jednak po obejrzeniu pytanie nasuwa się samo: czy naprawdę to, co mówi ks. Adam Boniecki, działa na szkodę Kościoła? Serio jest tak dla Kościoła niebezpieczny, że należy go uciszyć? Film Aleksandry Potoczek zaprasza do tego, żeby ks. Bonieckiego poznać inaczej niż przez prasowe felietony, żeby przyjrzeć się człowiekowi, który według jednych przybrał postać wroga Kościoła, dla innych znów stał się postacią pomnikową.
W drodze
Reżyserka w wywiadach powtarza, że nie było jej łatwo przekonać ks. Bonieckiego do swojego filmu. Robił uniki, aż wreszcie postanowił się zastanowić pod jednym wszakże warunkiem: że przez niemal rok będzie obserwowała niezauważona jego życie, bez kamer. Okazało się wtedy, że ks. Boniecki to człowiek drogi, każdego niemal dnia gdzie indziej. Aleksandra Potoczek jeździła za nim wszędzie, na każde spotkanie autorskie, Msze św. odprawiane w małych i dużych miastach, gdziekolwiek go zapraszano. Przez ten czas podobno ks. Boniecki modlił się, żeby film nie powstał, być może liczył też na to, że reżyserkę skutecznie zniechęci. Jak już wiemy, tak się nie stało. Kiedy zdecydowano się ogłosić publiczną zbiórkę na zdobycie funduszy, zakładano, że wystarczy zebrać 85 tys. złotych. Efekt przekroczył oczekiwania: zbiórka prowadzona na Facebooku i darowizny od osób prywatnych przekroczyły połowę całego budżetu, który wyniósł pół miliona złotych.
Po etapie zniechęcania nastąpił etap właściwy, czyli towarzyszenie księdzu z ekipą filmową przede wszystkim w jego licznych podróżach. Reżyserka wspomina, że zrobili razem przez cały czas pracy nad filmem około 50 tys. kilometrów. 85-letni kapłan odbywa rocznie 200 spotkań z czytelnikami. Kamera podąża za nim, właściwie można odnieść wrażenie, że nie nadąża, towarzysząc mu w pociągach, samochodach, na dworcach, w przydrożnych fast foodach. Ale przede wszystkim w rozmowach z ludźmi. To nie jest bowiem film biograficzny, w którym inni opowiadają o tym, kim dla nich jest ks. Boniecki, a on wspomina swoją przeszłość. To film drogi, w którym poznajemy człowieka poprzez jego spotkania z innymi. A przypuszczam, że zupełnie przypadkowo film ten pokazał, jakie potrzeby mają ludzie, czego oczekują od kapłana, od Kościoła. Czego więc potrzebują? Uwagi. Próby odpowiedzi na pytania, zwykłe, życiowe pytania. Większość scen w tym filmie wygląda tak: siedzi ks. Boniecki na ławce, w pociągu, na krzesełku, w tramwaju. Podchodzi do niego człowiek, obcy, zwykły i zadaje pytanie. Co zrobić, żeby stać się dobrym człowiekiem i przestać popełniać błędy? Jak uporać się z tęsknotą za zmarłą matką? Czy człowiek, który popełnił samobójstwo z rozpaczy, ma szansę na zbawienie? Czy w Kościele jest miejsce dla mnie, homoseksualisty? Czy Kościół poradzi sobie z aferą pedofilską? Tych pytań jest wiele, tyle ile ludzkich żyć. Po spotkaniach autorskich, kiedy do podpisu na książce ciągnie się kolejka, kamerze udaje się uchwycić momenty intymne, krótkich rozmów, podziękowań, próśb o błogosławieństwo, o modlitwę. Ale do zakrystii może wejść też człowiek, dla którego ks. Boniecki jest zbyt kontrowersyjny, więc zadaje inne pytania: czy redaktorzy „Tygodnika Powszechnego” się spowiadają, czy przystępują do Komunii św.? Kamerze udaje się złapać cień niecierpliwości na twarzy kapłana.
Dwa oblicza
Ekipa towarzyszy ks. Bonieckiemu w czasie wizyty u siostry Chmielewskiej, w spotkaniu z prof. Bogdanem de Barbaro, w rozmowie z Justyną Dąbrowską. Rozmawia z nimi o celibacie, o posłuszeństwie. O Bogu można mówić, niewiele Go wspominając. Ks. Boniecki zrobi to w pewnym momencie, wyczytując listę przymiotów Boga, w którego nie wierzy. Nie wierzy w Boga, który karze, który odrzuca, nie przygarnia, czyha na potknięcie. Nie wierzy w Boga niemiłosiernego.
Przez dwa lata zbierania materiałów do filmu udało się Aleksandrze Potoczek zdobyć zaufanie do swego bohatera do tego stopnia, że ani on nie zauważa kamery, ani my nie mamy poczucia wkraczania butami w jego życie i zakłócania go. Pokazuje dwa oblicza ks. Bonieckiego: rozpoznawalnego celebryty, ikony Krakowa i „Tygodnika Powszechnego”, który potrzebuje publiczności, atencji i drugiego człowieka, oraz zatopionego we własnych myślach, w modlitwie i kontemplacji życia starca, samotnika. Członka wspólnoty Kościoła, któremu na Kościele zależy, kapłana, redaktora na samym końcu.