Logo Przewdonik Katolicki

Suma wszystkich strachów przed koronawirusem

Agnieszka Pioch-Sławomirska
fot. Antonio Rodriguez Adobe Stock

Czego najbardziej boją się Polacy i jak stosują się do zaleceń. Rozmowa z dr Katarzyną Hamer, psycholożką społeczną

Boję się, że zachoruję – to dziś nasz największy lęk?
– Zdecydowanie nie. Teraz najbardziej boimy się kryzysu finansowego. Badanie dotyczące wpływu koronawirusa na zachowania i emocje Polaków, które przeprowadzamy wraz z dr Marią Baran z SWPS oraz dr Martą Marchlewską z Instytutu Psychologii PAN, w którym ja też pracuję, jest zaplanowane na kilka fal. Do tej pory wykonałyśmy dwie: 23–25 marca oraz 8–10 kwietnia (próba wyjściowa to 1098 osób; to próba ogólnopolska, losowo-kwotowa; kwoty łączne dobrane według reprezentacji w populacji dorosłych Polaków; metoda CAWI, czyli wspomagany komputerowo wywiad online). To tzw. badanie podłużne, czyli na tych samych osobach, można więc porównać, jak zmieniały się u nich poszczególne obawy i inne wskaźniki. We wcześniejszym badaniu na pierwszych miejscach były cztery obawy na tym samym poziomie istotności statystycznej: najbardziej respondenci bali się zbyt szybkiego rozprzestrzeniania się wirusa, ponieważ inni ludzie mogą się nie stosować do zaleceń, przepełnionych szpitali i niewydolnego systemu służby zdrowia, zachorowania kogoś bliskiego (ale nie siebie samego) i kryzysu finansowego. To były lęki na poziomie 71–75 proc. Dziś 80 proc. mówi, że najbardziej boi się kryzysu finansowego i jest to najwyższy wskaźnik. Później są przepełnione szpitale i niewydolny system ochrony zdrowia, zachorowanie kogoś bliskiego, pogorszenie sytuacji finansowej bliskich osób, zbyt szybkie rozprzestrzenianie się wirusa oraz panika i nieracjonalne zachowania innych – to następne w kolejności obawy.
Przy czym obawa przed pogorszeniem się sytuacji finansowej bliskich osób jest wyższa niż przed pogorszeniem własnej, podobnie jeżeli chodzi o zachorowania: bardziej boimy się, że dotknie to naszych bliskich niż nas samych.
 
Z czego to może wynikać?
– Przyczyn może być kilka. Po pierwsze, z badań psychologicznych wiemy, że większość ludzi sądzi, że złe rzeczy raczej nie przydarzą się im samym, tylko innym: okradną raczej sąsiada niż nas, ryzyko wypadku samochodowego jest większe w przypadku innych ludzi niż nas itp. To taka ludzka właściwość, która pomaga nam przetrwać, nie martwić się za bardzo różnymi sprawami i móc funkcjonować bez paraliżującego strachu, co złego może się zdarzyć. Inna możliwość jest taka, że po prostu boimy się o bliskich starszych: rodziców, dziadków, którzy są w grupie najbardziej zagrożonej. Wśród starszych respondentów ten lęk jest mniejszy, można się więc domyślać, że ktoś na emeryturze mniej się martwi o osoby bliskie, bo są one na ogół młodsze.
 
Kobiety boją się bardziej niż mężczyźni.
– Pokazuje to zarówno pierwsza, jak i druga fala badania. Ale, co ciekawe, one też lepiej stosują się do zaleceń, zresztą wskazują na to nie tylko nasze badania, ale i Konrada Maja i Krystyny Skarżyńskiej z SWPS i innych. Może być kilka wyjaśnień tego efektu. Pierwszy to taki, że jak wiemy z psychologii, kobiety są bardziej wspólnotowe, zorientowane na innych i bardziej się nimi przejmują. Ale może być i tak, że panowie nie chcą się przyznać, że się boją, bo przecież to jest stereotypowo „niemęskie”. Zaledwie 71 proc. panów stosuje się do zalecenia, żeby witać się bez podawania dłoni (87 proc. pań). Na pytanie o to, czy myją i odkażają ręce podczas przebywania poza domem, twierdząco odpowiedziało 75 proc. mężczyzn. Czyli spora liczba panów nie tylko podaje ręce, ale i ich nie odkaża. To jest nieprzystosowawcze, a wręcz destrukcyjne. Panowie, pora to zmienić!
 
Dlaczego tak się zachowują?
– Być może trochę „chojraczą” – jaki to jestem odważny, nie będę się przejmował jakimś wirusem. Stereotypowo przecież mężczyźni nie powinni się bać. Choć oczywiście to bzdura, co najlepiej widać właśnie teraz w dobie pandemii. Zwłaszcza że niektórzy panowie unikają lekarzy, więc stan ich zdrowia może stanowić dodatkowe ryzyko w przypadku zachorowania.
 
Podawanie ręki jest też chyba dla nich ważne w relacjach społecznych czy zawodowych. Było też kiedyś zarezerwowane wyłącznie dla mężczyzn.
– Badania pokazują, że siła uścisku dłoni jest traktowana jako oznaka męskości. W jednym z eksperymentów panowie, których męskość była zagrożona, silniej ściskali dłoń mężczyzny napotkanego na korytarzu; to była taka próba odzyskania męskości. Być może uścisk dłoni jest tak silnie zakodowany w umysłach niektórych Polaków, stanowi tak ważny element ich autoprezentacji, że nie chcą z tego zrezygnować. Na szczęście pozostałe 71 proc. przestrzega w tym względzie zaleceń.
 
Poziom lęku zależy nie tylko od płci, ale i wieku, wykształcenia, miejsca zamieszkania.
– Najmniej boją się osoby młode oraz te z niższym wykształceniem. Statystyki wskazują, że młodzi rzadziej są chorzy poważnie, jeżeli już się zarażą koronawirusem, rzadziej też umierają. Jednak wiemy, że to też się zdarza i poczucie, że są bezpieczni, może być złudne.
Starsi bardziej się boją i generalnie stosują do zaleceń lepiej niż młodzi, ale jeśli chodzi o ograniczenie wychodzenia do sklepów, mniej się podporządkowują. Prawdopodobnie czują się bardziej izolowani, mają mniej kontaktu ze światem niż osoby, które korzystają z internetu, komunikatorów, pracują zdalnie itp. Dla starszych osób wyjście do sklepu może być ważną częścią dnia, gdy mogą spotkać innych, zobaczyć, co się dzieje na świecie, kupić gazetę. To dla niektórych osób element codziennego rytuału, z którego nie chcą zrezygnować. Podobnie starsi częściej deklarowali, że planują w Wielkanoc spędzić czas z rodziną, mimo zakazu.
Z kolei osoby z niższym wykształceniem częściej mieszkają w mniejszych miejscowościach, gdzie jest mniejsza gęstość zaludnienia, a stąd być może i mniejsze ryzyko rozprzestrzeniania się wirusa. Ale może być i tak, że osoby z wyższym wykształceniem częściej poświęcają swój wysiłek poznawczy i czas, żeby znaleźć rzetelne informacje na temat koronawirusa, mają więc większą świadomość ryzyka. Być może bardziej się obawiają zagrożeń, bo lepiej dostrzegają złożoność sytuacji.
 
Ogólny poziom zdenerwowania Polaków w kwietniu wynosił 60 punktów w skali od 1 do 100. To dużo?
– W marcu wynosił on 63 punkty i analizy wskazują, że ten niewielki spadek ogólnego zdenerwowania jest istotny statystycznie. Ale zastanawiające jest, że prawie jedna trzecia badanych mówiła i wciąż mówi, że ich poziom zdenerwowania tą sytuacją jest chwilami bliski paniki: 26 proc. w marcu, 29 proc. w kwietniu (ta różnica nie jest istotna statystycznie). Widać też wspomnianą już zmianę hierarchii obaw, z kryzysem gospodarczym na pierwszym miejscu. Może to wynikać z tego, że na początku pandemii nie zdawaliśmy sobie do końca sprawy, jak długo to potrwa i jakie będzie miało konsekwencje dla gospodarki; skupialiśmy się bardziej na samym wirusie. Teraz wiele osób traci pracę, zawiesza biznesy, zaczyna realnie odczuwać, że kryzys już jest.
 
Ale wciąż najmniej boimy się pustych półek w sklepach.
– Bo widzimy, że jednak produkty spożywcze i higieniczne w sklepach są. Na początku ludzie wykupywali ogromne ilości papieru toaletowego, ryżu czy makaronu. Z psychologicznego punktu widzenia to może być oznaka prób przywrócenia kontroli nad sytuacją: zrobię zakupy, więc się zabezpieczę, panuję nad tym, co się dzieje. Z tego powodu rzeczywiście chwilami mogło brakować niektórych produktów. Jednak dosyć szybko okazało się, że potrzebne artykuły można na bieżąco kupić, więc ludzie się uspokoili. Choć nadal 38 czy 40 proc. obawia się pustych półek.
 
Jak pokonywać obawy związane z koronawirusem?
– Pytanie: czy warto?
 
A nie warto?
– Wszystko zależy od nasilenia obaw. Jeśli są one tak duże, że paraliżują nasze funkcjonowanie, to wtedy warto i powinniśmy poszukać pomocy psychologa, terapeuty albo osoby zajmującej się interwencją kryzysową. Ta ostatnia jest krótka, może być dla niektórych łatwiejsza niż terapia. Wiele z tych form pomocy można znaleźć online, czasem nawet za darmo. Ważne, by mówić o tym, że taka pomoc jest dostępna i ludzie mogą ją znaleźć niezależnie od tego, gdzie mieszkają. Natomiast jeżeli nasze zdenerwowanie jest na takim poziomie, który pozwala nam normalnie funkcjonować, to ono może być przystosowawcze. Widzimy w naszych badaniach wyraźnie, że ci, którzy się bardziej boją, bardziej też stosują się do zaleceń, czyli przyczyniają się do tego, że być może uda się szybciej tę epidemię opanować. Nie zachęcałabym więc do tego, by te obawy tłumić, bo one się mogą po prostu przydać. Strach w obliczu zagrożenia jest przystosowawczy, jest informacją o istniejącym zagrożeniu. Motywuje do działania. I jeżeli mamy jasne komunikaty, co robić, daje nam to poczucie kontroli, które bardzo pomaga w sytuacji, kiedy się boimy. Także w sytuacji izolacji, którą mamy. Pokazują to choćby wcześniejsze badania na pacjentach, którzy byli izolowani z powodu jakiejś choroby zakaźnej. Wiemy, że bardzo pomaga im poczucie kontroli, to że mogą o czymś decydować, na przykład ustalić, co będą robić w ciągu dnia. Niekomfortowe jest dla nich, gdy nie widzą, kto się nimi opiekuje, bo personel ma maseczki. Trudne jest też to, że nie mogą na przykład zobaczyć wyrazu twarzy tej osoby, a bardzo brakuje im np. uśmiechu osób odwiedzających.
 
Rzeczywiście, maseczka zasłaniająca uśmiech jest jakaś... odczłowieczająca.
– Trochę pomaga plakietka ze zdjęciem oraz imieniem i nazwiskiem, przynajmniej wtedy osoby izolowane wiedzą, kto do nich przyszedł.
Bardzo istotna jest też dobra komunikacja, która budzi zaufanie, to, żeby informować ludzi uczciwie, co się dzieje; wówczas łatwiej panować nad obawami. Zachęcałabym władze do komunikowania się z nami szczerze odnośnie do bieżącej sytuacji, podobnie dyrekcje szpitali czy DPS-ów. Inaczej pożywkę mają różne teorie spiskowe. A ukrywane czy przemilczane sprawy i tak wychodzą na jaw, podważając zaufanie społeczne, które w Polsce i tak jest niskie.
Jeśli chodzi o izolację domową, ważny jest ustalony rozkład dnia, żeby było wiadomo, kiedy wstajemy, co robimy itd. To istotne zwłaszcza dla dzieci, bo daje im poczucie bezpieczeństwa, ale nam dorosłym też jest potrzebne. Podobnie jak to, by do pracy zdalnej przebrać się z piżamy – to daje nam poczucie, że jesteśmy w pracy, a potem „wychodzimy” z niej i przebieramy się w strój domowy. Gdy jesteśmy w mieszkaniu z rodziną, ważne jest, aby spędzać też czas osobno. Jeżeli to możliwe, żeby wszyscy nie siedzieli cały dzień razem, to warto by na czas pracy w ciągu dnia rozejść się, a po pracy spotkać się znowu na czas „rodzinny”. To ważne dla naszego psychicznego komfortu, zwłaszcza jeśli przyzwyczajeni jesteśmy do przebywania osobno. Warto też umówić się z rodziną, że jest takie miejsce, w którym w sytuacjach konfliktowych można się schować, pobyć samemu, opanować emocje, przemyśleć sprawę i dopiero potem wrócić do rozmowy na temat danego konfliktu. To takie nasze BHP izolacji z innymi w jednym mieszkaniu czy domu, które może pomóc przetrwać ten czas, bo z badań wiadomo, że izolacja może wzmagać niepokój, objawy depresyjne i agresję. Pomaga też poczucie należenia do wspólnoty, więc bądźmy dobrzy dla innych i dla siebie samych, abyśmy jak najlepiej poradzili sobie z tą trudną sytuacją.
 
DR KATARZYNA HAMER
Adiunkt w Instytucie Psychologii Polskiej Akademii Nauk. Psycholożka społeczna, kierowniczka laboratorium badań nad identyfikacją z całą ludzkością (Identification with All Humanity Lab https://iwahlab.com/). Jej główne zainteresowania badawcze to psychologiczne podłoże szerokich identyfikacji społecznych oraz ich społeczne konsekwencje. Prowadzi też badania nad wpływem pandemii COVID-19 na emocje, przekonania i zachowania Polaków. Raporty z tych badań ukazują się na stronie https://covid19psychologia.com/

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki