Szturm, jaki na grecką granicę – rękami bezdomnych migrantów – przypuścił reżim w Ankarze, można uznać za oryginalnie turecką wersję wojny hybrydowej. Erdoğan powtarzając ruch sprzed pięciu lat, chce zmusić Unię Europejską do rewizji zawartego w 2016 r. układu, którego sens można streścić słowami: uchodźcy zostają w Turcji, Europa płaci za ich pobyt. Teraz turecki prezydent uznał, że Europa płaci za mało, więc szantażem próbuje zmusić Brukselę do renegocjacji. Jednak Unia, nauczona doświadczeniami sprzed pięciu lat, a także przerażona postępami koronawirusa, szczelnie zamknęła granicę przed migrantami. Wydaje się również, że sami uchodźcy zaczynają rozumieć, iż są tylko narzędziem w ręku tureckiego despoty.
Atak na najsłabsze ogniwo
Kryzys na granicy grecko-tureckiej zaczął się późnym wieczorem 27 lutego, kiedy to prezydent Recep Erdoğan ogłosił, iż Turcja otwiera dla uchodźców granicę z Unią Europejską. Część zainteresowanych przyjęła tę deklarację z entuzjazmem, podobnie jak przed pięcioma laty przyjęto oświadczenie Angeli Merkel. Mało kto zastanawiał się, że kanclerz Niemiec zapraszała ich do siebie, natomiast turecki prezydent zaprasza ich do cudzego domu, do tego bez wiedzy i zgody gospodarzy. Tę różnicę dostrzegli boleśnie dopiero na samej greckiej granicy, strzeżonej przez druty kolczaste i wojsko.
Już 29 lutego na przejściu Karaagacz-Kastania zgromadziło się kilkanaście tysięcy ludzi zdesperowanych i zagniewanych. Poszły w ruch kamienie i belki, którymi migranci próbowali sforsować umocnienia graniczne. Grecka straż odpowiedziała gazem łzawiącym, atakujący odrzucali z powrotem te pociski, strzały z gazowych granatników padały także ze strony tureckiej. W ciągu najbliższych dni liczba napierających wzrosła do 35 tys., by potem stopniowo maleć. W chwili pisania tego artykułu granicę nadal szturmuje około 2 tys. najbardziej zdesperowanych. Reszta gdzieś się rozeszła.
Kim naprawdę są ci ludzie? Niewątpliwie są wśród nich autentyczni uchodźcy z Syrii, choć na dostępnych nagraniach widać bardzo mało charakterystycznych sylwetek kobiet w chustach i z dziećmi na rękach. Na pierwszy plan wybijają się młodzi, agresywnie zachowujący się mężczyźni. Niezależna turecka telewizja Biz10 ogłosiła, iż część szturmujących stanowią wypuszczeni z więzień kryminaliści, podwiezieni na granicę autobusami pod eskortą policji. Oskarżenie to powtórzył rząd Grecji, ale trudno je zweryfikować. Faktem jest jednak, że na dostępnych nagraniach maszerująca kolumna ludzi skanduje po turecku imię Erdoğana. Ale większość, jak się wydaje, stanowią zdezorientowani bezdomni, przybysze z szerokiego świata od Afganistanu po Somalię, którym nagle turecka policja nakazała, grożąc pobiciem, iść w kierunku granicy. Na apel prezydenta wyłapano więc, kogo się dało, z ulicy, ale na razie – mimo buńczucznych zapowiedzi Erdoğana – w kierunku Grecji nie ruszyła milionowa fala mieszkańców uchodźczych obozów.
Prowokacja Ankary jest tutaj aż nadto widoczna. I tutaj, jak zawsze, pojawiają się fake newsy, ale nie należy do nich film, na którym można zobaczyć samochód pancerny tureckiej armii, ostentacyjnie najeżdżający na greckie zasieki. Na zorganizowany przez rząd przebieg tej „spontanicznej” akcji wskazuje też fakt, że nikt jakoś nie szturmuje granicy z Bułgarią, mimo iż ta oddalona jest dosłownie o kilometry od przejścia Karaagacz-Kastania. Spośród dwóch tureckich sąsiadów, reprezentujących UE, to właśnie Grecja jest dla Erdoğana najwdzięczniejszym obiektem prowokacji, jako stary przeciwnik Turcji, a jednocześnie najsłabsze ogniwo łańcucha zewnętrznej unijnej kontroli. Grecja bowiem najboleśniej z krajów UE boryka się ze skutkami migracyjnego kryzysu.
Putin ruszył kostki domina
Oświadczenie Erdoğana nastąpiło kilka godzin po ataku wojsk syryjskich na pozycje tureckiej armii w Idlib, w północnozachodnim narożniku Syrii, okupowanym przez Turcję. W wyniku lotniczego ataku zabito tam co najmniej 33 tureckich żołnierzy, a drugie tyle odniosło ciężkie rany. Syryjskie bombowce to maszyny wyprodukowane w Rosji, zaś ich piloci zostali wyszkoleni przez rosyjskich instruktorów. Dlatego też w odpowiedzi na syryjski atak Turcy masowo demonstrowali pod hasłem: „Precz z Putinem!”.
Intencje prezydenta Rosji są czytelne: nie życzy on sobie utrwalenia w północnej Syrii tureckiej hegemonii. A będzie ona faktem, jeśli dojdzie do realizacji planu rozsiedlenia tam dużej części spośród 3,7 mln uchodźców, jacy w tej chwili przebywają na terenie państwa tureckiego. Najprostszym sposobem przeciwdziałania było więc zburzenie kruchego turecko-syryjskiego rozejmu, na skutek czego wojenni uchodźcy nie powrócą do domów, a co więcej, nowe setki tysięcy ruszą w stronę tureckiej granicy.
Sam Erdoğan jednak nie będzie zadzierał z Putinem. On woli skupić się na najsłabszym ogniwie europejskiego łańcucha.
Powtórka z Wojny światów?
W odpowiedzi na turecką prowokację Grecja 1 marca zawiesiła prawo azylu, pozwalające przybyszom starać się o uznanie ich za uchodźców politycznych. Tego wymagają podpisane przez Grecję konwencje międzynarodowe, a także prawo Unii Europejskiej, którego respektowania domaga się teraz od Aten Bruksela. I teoretycznie ma rację, jednak nieprzyzwoitością byłoby obwiniać samą Grecję za bezduszność w stosunku do tych, którzy naprawdę ucierpieli podczas wojny i którzy obecnie nie mają możliwości tego udowodnić. Bo niby jak przeprowadzić takie dochodzenie, kiedy 30 tys. ludzi, krzycząc i skandując, próbuje sforsować zasieki z drutu kolczastego? Zresztą i w momencie spokoju nie było z tym najlepiej. Przybysze na granicy z reguły nie mają dokumentów (lub ich nie pokazują), tłumacząc, że są Syryjczykami. Jedynym sposobem weryfikacji ich oświadczeń jest sprawdzanie na słuch, czy mówią arabszczyzną syryjską, czy też np. marokańską. Komu udowodni się kłamstwo, nie przechodzi granicy. I tak w praktyce wyglądają owe doskonałe „procedury”, których przez pięć lat od wybuchu kryzysu migracyjnego dopracowała się Unia Europejska. Jest jeszcze unijna agencja Frontex, zajmująca się ochroną zewnętrznych granic, ale sposób jej działania wzbudza więcej krytyki, niż przynosi pożytku.
Być może jednak cała ta awantura rozwiąże się sama, z powodu, którego nikt wcześniej nie przewidział. Pamiętają Państwo, jak kończy się Wojna światów Herberta George’a Wellsa? W jego powieści o upadku Marsjan zadecydowały niewidoczne zarazki. Otóż w momencie pisania tego tekstu władze tureckie ogłosiły, iż pierwszy obywatel tego kraju został zidentyfikowany jako nosiciel koronawirusa. W takiej chwili wszczynanie wielkiej wędrówki milionowej fali uchodźców byłoby skrajną nieodpowiedzialnością. Erdoğan nie ma więc zbyt wielu atutów, by kontynuować ten sztucznie wywołany kryzys.
RAMKA
Papież: Nie odwracajmy oczu od Syrii
O sytuacji Syryjczyków, którzy na skutek działań wojennych musieli uciekać ze swoich domów, podczas modlitwy „Anioł Pański” w niedzielę 8 marca mówił Franciszek. – Wyrażam wielki niepokój z powodu nieludzkiej sytuacji tych bezbronnych osób, w tym wielu dzieci, którym grozi utrata życia. Nie możemy odwracać spojrzenia od tego kryzysu humanitarnego – powiedział papież.
CYTAT
Ludzi używa się tam jako nową niekonwencjonalną broń między mocarstwami. Sami to widzieliśmy i mamy to dobrze udokumentowane. Na granicy z Grecją stłoczono wielotysięczne tłumy migrantów, choć z góry wiedziano, że i tak nie będą mogli przekroczyć tej granicy. Należy się spodziewać coraz silniejszych starć na granicy. Ze swej strony reagują również władze greckie. Użyto gazów łzawiących. To samo robią też Turcy. Widzieliśmy, jak turecka policja bije migrantów, bo nie chcieli forsować granicy z Grecją. Migranci znaleźli się zatem pod obstrzałem z obydwu stron
Nello Scavo, dziennikarz włoskiego dziennika katolickiego Avvenire