Logo Przewdonik Katolicki

Kierunek Polska

Piotr Wójcik
fot. Agnieszka Sozańska

Według brytyjskiego „The Economist” Polska staje się krajem imigracyjnym na wzór państw Europy Zachodniej. Tymczasem wciąż nie tylko nie mamy krajowej strategii polityki imigracyjnej, ale nawet nie potrafimy sprawnie administrować napływem cudzoziemców.

Paradoksem jest, że najbardziej intensywna ogólnokrajowa dyskusja na temat imigracji w Polsce odbyła się jesienią 2015 r., gdy granice naszego kraju przekraczało stosunkowo niewielu ludzi z państw spoza UE. Kryzys migracyjny wyzwolił jednak takie emocje, że teksty i opinie o tym, jakie narody są bliskie nam kulturowo, kogo powinniśmy przyjmować, a kogo nie, pojawiały się jak grzyby po deszczu. Będąca jeszcze wtedy w opozycji prawica stanowczo sprzeciwiała się przyjmowaniu nad Wisłę imigrantów z krajów nam kulturowo i religijnie obcych, a internet był zalewany przez przeróżne dane i statystyki, które pokazywały skalę problemów, jakie tworzy masowa imigracja w krajach Europy Zachodniej. W kolejnych latach, gdy rządy przejął PiS, deklarujący niechęć wobec imigracji, liczba osób napływających do naszego kraju zaczęła gwałtownie rosnąć, za to dyskusja na temat tej kwestii ucichła. Temat stopniowego stawania się przez Polskę krajem wielokulturowym podjęły za to media zagraniczne, wypełniając niejako tę lukę.
 
Nadwiślańskie multi-kulti
22 lutego głośny materiał na temat polityki imigracyjnej Polski opublikował brytyjski „The Economist”, jeden z najbardziej poczytnych tygodników na świecie. W tekście zatytułowanym Polska zwiększa skalę imigracji w bardzo europejskim stylu przyjrzano się właśnie wyżej opisanemu paradoksowi. Został on zresztą zilustrowany niezbyt celnym rysunkiem, w którym skinhead-neonazista wywraca kopniakiem polski znak graniczny z napisem „Welcome”. Brytyjski dziennik zwraca uwagę, że jeden z najbardziej jednolitych etnicznie krajów w Europie, jakim jest Polska, staje się krajem imigranckim.
W 2018 r. nasz kraj przyjął więcej imigrantów zarobkowych spoza Unii Europejskiej niż jakikolwiek inny członek UE, co najprawdopodobniej zostało także powtórzone w roku ubiegłym. Przyjęliśmy ich pięciokrotnie więcej niż Niemcy, którzy do tej pory byli uznawani za europejskich liderów w przyjmowaniu pracowników z zagranicy. Od roku 2014 przez nasz kraj przewinęło się w sumie 2 miliony mieszkańców Ukrainy, którzy przybywali nad Wisłę z powodu wojny na wschodzie ich kraju, która zaś spowodowała kryzys gospodarczy i dramatyczne osłabienie się hrywny. W ciągu ostatnich trzech lat nadwiślańskie zakłady pracy odwiedziło również 36 tys. Nepalczyków, 20 tys. Hindusów oraz 18 tys. mieszkańców Bangladeszu.
Jak zauważa „Economist”, to ogromna zmiana dla 38-milionowego kraju, w którym jeszcze w 2011 r. żyło zaledwie 100 tys. obcokrajowców. Polska po cichu staje się bardzo podobna w tym względzie do naszych zachodnich partnerów z UE. Kierowcami Ubera w Polsce są bardzo często Białorusini, a kelnerami Ukraińcy lub Hindusi. Natomiast jeśli zamówimy jedzenie przez aplikację UberEats, to możemy mieć pewność, że dowiezie nam je ktoś z Azji Południowej. Polska znalazła się w bardzo podobnym momencie, w którym były kraje Europy Zachodniej w latach 60. ubiegłego wieku, gdy brakowało tam miejsc do pracy, więc luki na rynku zapełniano masową imigracją z zagranicy. Polski rząd, który jest uważany za jeden z najmniej liberalnych w Europie, prowadzi najbardziej liberalną politykę migracyjną na kontynencie.
Według Brytyjczyków popełniamy też dokładnie te same błędy, który popełniono na Zachodzie kontynentu. Polski rząd ma być przekonany, że przyjmowanie pracowników tymczasowych nie sprawi żadnych problemów w przyszłości, związanych z systemem ubezpieczeń społecznych i pomocy socjalnej, gdyż w razie problemów gospodarczych wszyscy oni wrócą do swoich krajów, co może być założeniem błędnym. Rządzący w Polsce nie dostrzegają także problemu integracji przyjezdnych, gdyż większość z nich stanowią Ukraińcy, którzy są kulturowo do nas podobni. Jednak przyjazd do Polski dziesiątków tysięcy pracowników z Azji Południowej może spowodować napięcia kulturowe, szczególnie poza największymi miastami, których mieszkańcy nie są przyzwyczajeni do osób spoza naszego kręgu kulturowego. „The Economist” przytoczył przykład Wielkiej Brytanii, która w latach 50. XX wieku przyjmowała mieszkańców Karaibów nawet na mniejszą skalę niż Polska obecnie mieszkańców Azji Południowej, a mimo to spowodowało to znaczące napięcia rasowe.
 
Z Azji nad Wisłę
Ogromny przyrost liczby imigrantów wykazała również Najwyższa Izba Kontroli w raporcie sprzed kilku miesięcy. NIK badała okres 2014–2018, w którym to dokonał się opisany przez „Economista” przełom w polskiej polityce migracyjnej. O ile w 2014 r. Polska wydała jedynie 44 tys. pozwoleń na pracę dla obcokrajowców spoza UE, to w 2018 r. już niemal 330 tysięcy. W całym tym okresie wydaliśmy 807 tys. zezwoleń na pracę dla pracowników z krajów, które nie są członkami Unii Europejskiej – bo obywatele z krajów UE mogą u nas pracować bez przeszkód. Do tego doszło jeszcze 121 tys. zezwoleń na pracę sezonową, które wydajemy dopiero od 2018 r. W sumie w analizowanym okresie do urzędów wpłynęło także prawie 6 mln oświadczeń o zamiarze powierzenia pracy cudzoziemcowi. Oczywiście nie wszystkie one zostały zrealizowane przez pracodawców, można jednak założyć, że około jednej trzeciej z nich rzeczywiście miała miejsce. Mowa tu o pracownikach z Ukrainy, Armenii, Białorusi, Gruzji, Mołdawii i Rosji, którzy mogą pracować przez 6 miesięcy na podstawie złożenia odpowiedniego oświadczenia przez pracodawcę.
Najświeższe dane przedstawia portal Migracje.gov.pl, który jest prowadzony przez Urząd ds. Cudzoziemców i jest aktualizowany na bieżąco. Jego dane nie zawierają liczby pracowników pracujących na podstawie wizy, jednak i tak robią wrażenie. Obecnie nad Wisłą przebywa 435 tys. obywateli innych krajów, z członkami UE włącznie. Tych ostatnich przebywa nad Wisłą około 90 tysięcy. 251 tys. osób to obywatele krajów spoza UE, którzy mają pozwolenie na pobyt czasowy, a kolejne 80 tys. ma pozwolenie na pobyt stały. Te trzy grupy stanowią zdecydowaną większość imigrantów w Polsce – pozostali, czyli na przykład formalni uchodźcy, stanowią już zupełny margines.
Jak to wygląda, jeśli chodzi o poszczególne kraje, których obywateli gościmy? Wciąż zdecydowanie największą grupę stanowią mieszkańcy Ukrainy – obecnie na stałe lub czasowo przebywa ich tu 224 tysiące. Gościmy także 27 tys. Białorusinów i 13 tys. Rosjan. Dużą grupę stanowią osoby z Azji Południowo-Wschodniej – w Polsce przebywa obecnie prawie 8,5 tys. Chińczyków oraz 12 tys. Wietnamczyków. Oczywiście do tych ostatnich trzeba też dodać dużą grupę, która ma obywatelstwo polskie, gdyż przyjechała nad Wisłę już kilkadziesiąt lat temu lub się tu urodziła. Kolejny rejon świata, który jest szeroko obecny w Polsce, to Azja Południowa. Nad Wisłą pracuje 10 tys. Hindusów, 2,5 tys. Nepalczyków oraz 1,5 tys. obywateli Bangladeszu. Sporą grupę stanowią także mieszkańcy byłych republik radzieckich, którzy nie są Słowianami. Mowa na przykład o 6 tys. Gruzinów oraz 3,5 tys. Ormian, którzy również mają w naszym kraju sporą diasporę, która posiada obywatelstwo, gdyż przybyła nad Wisłę już w latach 90.
 
Państwo niegotowe
Niestety, wychodzi na to, że „The Economist” miał sporo racji w swoim materiale, gdyż według raportu Najwyższej Izby Kontroli „Państwo niegotowe na cudzoziemców” nasze instytucje publiczne najwyraźniej nie spodziewały się aż tak dużej fali osób z zagranicy. Co jest zaskakujące, bo przecież to instytucje publiczne zezwalają im na wjazd. Jak widać, w polskim systemie instytucjonalnym „nie wie lewica, co czyni prawica”. Kontrolerzy NIK wykazali cały szereg błędów i zaniedbań w zakresie polityki imigracyjnej. Zupełnie podstawowym błędem jest brak przemyślanej strategii imigracyjnej. Inaczej mówiąc, napływ pracowników spoza UE do Polski odbywa się bezwładnie. Polska nie posiada żadnego oficjalnego dokumentu, który kształtowałby aktualną politykę migracyjną. „Podjęte działania zmierzające do opracowania kompleksowej polityki migracyjnej nie zakończyły się powodzeniem” – konkluduje NIK.
Kolejnym zastrzeżeniem sformułowanym przez NIK był niewystarczający poziom kontroli Ministerstwa Spraw Wewnętrznych nad wojewodami w zakresie wykonywania przez nich zadań dotyczących wydawania zezwoleń na pracę dla cudzoziemców. Tymczasem średni czas oczekiwania na wydanie zezwolenia wzrósł w okresie objętym kontrolą z 64 do 206 dni, czyli do prawie 7 miesięcy. Przepisy dopuszczają maksymalnie 90 dni. Kolejnym, już zupełnie zdumiewającym zastrzeżeniem, był brak wiedzy instytucji publicznych, czy cudzoziemcy, którzy zostali formalnie wydaleni z kraju (głównie za podejrzenia o terroryzm), rzeczywiście Polskę opuścili. Kontrolerzy sprawdzili 6 z 12 takich przypadków i w 5 z nich organy władzy (m. in. Straż Graniczna) nie miały wiedzy na ten temat. Inaczej mówiąc, potencjalnie wciąż 5 osób podejrzanych o działalność terrorystyczną lub szpiegowską przebywa na terytorium Polski.
Urzędy wojewódzkie niewłaściwie obsługują także przyjeżdżających pracowników z zagranicy. Na 264 kontrolowane sprawy w aż 187, czyli w 71 proc., wykryto nieprawidłowości. Każdy urząd wojewódzki w Polsce popełniał jakieś błędy formalne podczas obsługiwania cudzoziemców. Przykładowo, w jednym przypadku decyzja w sprawie pozwolenia na pobyt została wydana po ponad trzech latach. W kilkunastu przypadkach urzędy wojewódzkie w ogóle nie rozpatrzyły danej sprawy, choć dysponowały wszystkimi potrzebnymi materiałami.
Kolejną sprawą jest bezczynność Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, którego działania ograniczały się jedynie do wprowadzania wycinkowych ułatwień, natomiast brak jest rzetelnych i dalekosiężnych analiz sytuacji społecznej w kraju w obliczu wielotysięcznej imigracji ekonomicznej. Choć liczba cudzoziemców zgłoszonych do ubezpieczenia społecznego w Polsce w okresie 2014–2018 wzrosła ze 124 tys. do 569 tys. osób, to nie przeanalizowano w żaden sposób tego, jak te przyszłe zobowiązania wpłyną na długoterminową sytuację w ZUS. Co oczywiście nie znaczy wcale, że per saldo imigracja nie poprawi sytuacji w naszym systemie emerytalnym – po prostu tego nie wiemy.
 
Zatrzymać czy nie?
Wciąż nie stworzyliśmy procedur, które pozwoliłyby nam przynajmniej obsługiwać administracyjnie napływający napływ cudzoziemców, tymczasem już niedługo problemem może być ich odpływ. 1 marca tego roku Niemcy otworzyli szerzej drzwi dla pracowników z Ukrainy. Jak poinformował portal „Puls HR”, nawet co trzeci Ukrainiec pracujący nad Wisłą planuje spróbować szczęścia za Odrą. Portal wskazuje, że na ten rok po raz pierwszy od sześciu lat prognozowane jest ujemne saldo migracji z Ukrainy, a Polska nadal nie ma pomysłu na to, jak zatrzymać przynajmniej specjalistów z tego kraju, którzy nauczyli się też w międzyczasie naszego języka. Proponuje między innymi także, by wydłużyć czas zatrudnienia na podstawie oświadczenia pracodawcy z 6 do 12–18 miesięcy. Główny czynnik, który sprawia, że Polska może być dla niektórych z nich wciąż bardziej atrakcyjna, to niższa bariera językowa. Do pozostania skłonić by ich mogły natomiast nie tylko wyższe zarobki, bo to oczywiste, ale też uproszczona ścieżka otrzymania zezwolenia na pobyt stały oraz w przyszłości obywatelstwa.
Jak widać, brytyjski tygodnik przynajmniej w niektórych aspektach ma rację. Oczywiście argument, że w Polsce może dojść do dużych napięć rasowych, bo tak się stało w latach 50. na Wyspach, jest przynajmniej wątpliwy. Rasizm w Europie jest obecnie bez wątpienia nieporównywalnie niższy niż zaraz po wojnie. Jednak brak przemyślanej strategii polityki imigracyjnej jest faktem. Przyjmujemy masowo imigrantów zarobkowych, zupełnie nie wiedząc, do czego to właściwie ma doprowadzić. Nie potrafimy nawet prawidłowo obsługiwać administracyjnie obecnego napływu cudzoziemców. Po prostu zapełniamy bieżące luki w rynku pracy, zamykając oczy na fakt, że przyjmowanie obcokrajowców teraz to różnego rodzaju wyzwania w przyszłości. Jeśli nie zajmiemy się tym wreszcie na poważnie, to przygotujemy problemy sami sobie, jak i ludziom, których obecnie gościmy.
 
LICZBY
435 tys. obcokrajowców przebywa dziś w Polsce. 90 tys. to osoby z państw Unii Europejskiej, 251 tys. osób to obywatele krajów spoza UE, którzy mają pozwolenie na pobyt czasowy, a kolejne 80 tys. ma pozwolenie na pobyt stały
 
330 tys. pozwoleń na pracę wydaliśmy w 2018 r.  To 7,5 razy więcej niż w 2014 r., kiedy wydano 44 tys. takich dokumentów
 
2 mln mieszkańców Ukrainy przewinęło się przez Polskę od 2014 r. Dziś jest ich 224 tys.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki