Nie możemy wyjść z podziwu karmieni oczywistością. Mądrość jest też zwykle pociągająca. Usłyszawszy ją, ruszamy jak pies myśliwski, który właśnie złapał świeży trop i wie, że łup jest już blisko. Inspiruje nas i przynagla. „O, właśnie tak chciałbym żyć”. I takie oto są dzisiejsze czytania. Jasne i oczywiste jak słoneczny, wiosenny dzień.
Bez wątpienia rację ma Syrach, twierdząc, że poprzez wypowiedź człowieka możemy zajrzeć do jego serca. Gdy tylko ktoś usta otworzy, jaki jest koń każdy widzi. Mowa nas odsłania, wyjawia, kim jesteśmy. Oczywiście błędnym byłoby przekonanie, że powinniśmy troszczyć się o to, co i gdzie należy mówić, że powinniśmy się liczyć ze słowami. To jakby pedantycznie pastować buty, z których i tak słoma wystaje. Nie o samą wypowiedź chodzi, ale o serce, z którego ona wypływa. Nie o słowa, ale o siebie mamy się zatroszczyć. O siebie w tym najgłębszym znaczeniu. We współpracy z naszym Stwórcą ukształtować swoje serce, czyli wprowadzić harmonię w to miejsce, gdzie krzyżują się wszystkie najważniejsze linie naszej osobowości (intelekt, uczucia, wrażliwość, talenty, temperament, wiedza, historia naszego życia, seksualność itd.). Ta harmonia jest nam potrzebna, aby z delikatnością przyjąć do swojego serca drugiego człowieka jak brata. A wówczas nie muszę już zwracać uwagi na to, co i gdzie będę mówił, bo moje serce zaśpiewa dobrą i dla innych pożyteczną pieśń. Nie warg mi pilnować, ale serca. Pierwszą osobą, którą Bóg mi powierza pod opiekę, jestem ja sam. Pierwsze serce, którym mam się zająć, to moje serce. Gdy ono będzie umiało kochać, mogę robić i mówić, co chcę. Będę też wolny od pomysłów na wyszukiwanie płynących śmieci w rzece życia swoich bliskich i groteskowych propozycji przepuszczenia jej nurtu przez superoczyszczalnię pod moim zarządem. A może na nowo odkryjemy mądrość wielkopolskiej wersji ewangelicznego przysłowia o belce w oku bliźniego: „Mortw sie o sie i o swoje, później o mnie i o moje”.
Chwila refleksji
Jak faktycznie troszczę się o swoje serce?